Candice, Candice...


Candice, Candice. Słodko, gorzko.

„Wesoły komisariat” byłby bardziej chwytliwym tytułem wpisu, ale tak mocno zapatrzyłam się w tytułową bohaterkę serialu „Candice Renoir” na tych zdjęciach z monitora. Ciemnowłosa Candice pojawia się w jednym tylko odcinku, w czwartym sezonie. Zmienia fryzurę i styl, mając poważny życiowy kryzys. Zapatrzyłam się, bo Candice w kryzysie bardzo przypomina mi mnie w moich najlepszych momentach ;) W komplecie z piegami.


Jestem w połowie siódmego sezonu. W życiu tak daleko nie zaszłam, bo mam ograniczoną przyswajalność na liczbę odcinków :) O co chodzi?

Candice (Cécile Bois) sprzed metamorfozy jest blondynką, 40+, ma nadwagę, nosi barwne ubrania (szczerze mówiąc – najczęściej koszmarne, raz niczym ciotka Prudencja od sernika, innym razem –  styl czterolatki a la Rybka MiniMini, za to minus!) i wielką torbę ze wszystkim (znamy, znamy), uwielbia kolor różowy. Z charakteru – bardziej nieznośna niż Scarlet O’Hara, tak samo witalna i niezmordowana w dążeniu do celu. Także inteligentna, sprytna, odważna i znająca życie, wciąż zbiera „laury” za ten blond, róż i krągłości (blond idiotka, słodka lala, gruba krowa...)

Po rozstaniu z mężem, wraz z czwórką (!) potomstwa, osiedla się w portowym Sète na południu Francji. Po 10 latach „urlopu wychowawczego”, czyli tułania się za mężem i jego pracą po całym świecie, wraca do zawodu – zostaje komisarzem tutejszej policji, a tym samym szefową niewielkiej grupy śledczych. Kryminalne zagadki rozwiązuje kobiecymi sposobami, metodami gospodyni domowej – zwraca uwagę na pranie, jedzenie, ubiór, urządzenie domów. Wącha, maca, zjada, zagaduje „na blondynkę”, by w odpowiedniej chwili – wiedźma podstępna! – machnąć różową policyjną legitymacją.

Przez serial przewija się mnóstwo ludzi – bohaterka z liczną rodziną (dzieci, matka, siostra...) i coraz nowymi oraz starymi adoratorami, zespół, przez nią dowodzony plus chmara ich krewnych, znajomych i pociotków, pracownicy komisariatu różnych szczebli, świadkowie oraz podejrzani z pełną progeniturą, sąsiadami, kochankami i całą resztą, odpowiadającą na dzień dobry. Wszystkie postacie – od pierwszoplanowych po epizodyczne – są świetnie wymyślone, konsekwentnie prowadzone, wiarygodne.

(Prawie) wszystkie te osoby, wcześniej czy później trafiają na komisariat. Gęsto w nim i gwarno jak na nadmorskim deptaku (i nie ma windy dla niepełnosprawnych!). I, jak to w robocie, a właściwie jak w każdym miejscu, gromadzącym ludzi toczy się tu życie ukryte: szepty i krzyki, plotki i prawdy, kto z kim i co, kto już po i dlaczego, co nowego u kogo (z kim), znaczące spojrzenia i omijanie wzrokiem. Samo życie. Z tym francuskim wdziękiem ;) Nawet, gdy komedię niejeden raz wypiera melodramat.

Les gens sont juste des gens.

Personne n’est parfait.

Scenarzyści mocno postawili również na ważne tematy społeczne: różnice klas, postrzeganie homoseksualizmu i szerzej – LGTB, prawa kobiet, aborcje, adopcje, śluby, rozwody, konkubinaty, konflikty pokoleń, bezdomność, uchodźcy, imigranci, chorzy, wykluczeni, niepełnosprawni… Nawet nie chcę porównywać, jak są one serwowane w polskich serialach, bo właśnie z tego powodu polskich tasiemcowych tv-seriali nie oglądam. Francuzi po prostu – tak, po prostu, robią filmy (lepsze, gorsze) z mocnym społecznym tłem, zarysowanym nienachalnie.

Jest i miłość, co się wlecze przez wszystkie sezony – jak to w serialu. Dodam, że nawet po konsumpcji – co samo w sobie niestandardowe – scenarzyści wybrnęli i wloką dalej. Antoine Dumas (Raphaël Lenglet), najpierw krnąbrny podwładny, potem autorytarny szef, a w duszy – oczywiście, ha, ha – wrażliwiec, skupia uwagę. Ale to ona wybija rytm. Starsza od przystojniaka, fatalnie ubrana, chudnąca/tyjąca, z tymi wszystkimi dziećmi... Ciekawa obserwacja. Łatwo mi się na nią wściec, że taka bywa okropna dla tego męskiego zakochanego dobrego serduszka, przebranego za macho (i dobrze ubranego!). Empatia czy seksizm? ;) Odzywają się najwyraźniej stare kalki w głowie -- zwykle to przecież facet, jakiś tam bond nie bond wodził za nos zakochane dziewczęta. 

Nieśmiało, ze skromnego doświadczenia – niełatwo o atrakcyjnego Francuza… Podejrzewam, że tych wyróżniających się wyłapują na ulicach i wsadzają do filmów, żebyśmy nie musiały patrzeć tylko na panów, charakterystycznych dla nacji (np. Romain Duris) z oczywistego powodu liczebnej dostępności, grających również przystojniaków, nie np. konsjerżów czy bandytów. Czasem trafi się wyjątek, jak obiektywnie piękny Alain Delon (nie mój typ) czy piękniejszy – Christopher Lambert. Au fait, przy okazji – łapią się jeszcze Mathieu Kassovitz za talent i dystans, oraz Vincent Cassel – za wyjątkowy talent i całokształt, to jeden z moich ulubionych aktorów. 

Bywa, że serial się rozlezie, pojawią się typowe serialowe banały -- może specjalnie, by je ośmieszyć?! I tu leży pierwszy klucz do sekretu mego trwania przez sześć i pół sezonu – twórcy potrafią przenicować, posklejać, pozszywać, by dostarczyć jeszcze lepszej rozrywki. Niespodziewane przygody, powroty postaci, które już były (to małe miasto przecież!), dziwne sny bohaterów, podróże w czasie, zamiana ciał... Przy tej ostatniej miałam już się żegnać, bo szczyt obciachu! ale zostałam i przez dwa odcinki ryczałam ze śmiechu, dziś trudno o taki stan.
 
Candice Renoir” to porządna rozrywkowa produkcja, szanująca inteligencję widza. Bardzo dobre dialogi. Poczucie humoru. Wiedza, czym jest życie :) Fantastycznie zagrane. Dopracowane. Nawet buty noszone przez Candice ujdą – w sumie warto zobaczyć te oryginały. Ajajaj, ale się naprodukowałam, samo się pisało :) Jest osiem sezonów. Francja oburzona, że nie więcej! Podczytałam. Dla mnie wystarczy. Najwyżej przelecę raz jeszcze :)
 
A klucz drugi?
 
Robię pandemiczne generalne porządki w domu. Taka przyszła pora. Porządkuję też myśli. Stąd blog. Przypominam sobie o wielu sprawach, biorąc do ręki jakąś rzecz, książkę, etc. 
 

Patrzę na nią, na tę wymyśloną Candice. Robi, co chce. Nie przejmuje się zasadami. Patrzę na ten skotłowany emocjami „wesoły komisariat”. I co? I co? Co się naimprezowałam, narozrabiałam, to moje. Co w życiu nawywijałam, nieraz głupio, nawet niebezpiecznie i wcale nie tylko za młodu – to moje. Co robiłam, wychodząc poza społeczne zasady, najczęściej nieświadomie, bo się we mnie te zasady nie osadziły za mocno. Ile było „wesołych komisariatów”, możliwe, że czasem wystarczyło, że się pojawiłam… z moim pościgowym ADHD. Niech o tym pamiętam. Chociaż ja. Drugi klucz do serialu? Pandemia odebrała resztki życia między ludźmi. Tej energii, którą się czerpie z bezpośrednich kontaktów, o którą umiałam zadbać, chociażby chcąc pracować, chodzić do pracy, na zajęcia, warsztaty, tzw. "kawy". Marzyłam, że to jeszcze będzie szansa wyskoczyć gdzieś wieczorem, leciutko narozrabiać w dobrym towarzystwie. Śmieję się z Candice, a sama nie mam w szafie żadnego chyba stosownego ubrania dla pani w moim wieku. Druga strona drugiego klucza -- wiecznie cholernie chcąc nie chcąc się staram, by udowodniać, że "matka niepełnosprawnego dziecka" to określenie, które może pasuje innym, ale nie takim matkom, nie większości z nas. Jakaś kolejna "podręczna" w uniformie. Kobieta bez właściwości. Bo wam, im pasuje taka kalka. Trudno żyć bez ludzi obok, ich codziennego towarzystwa. Ale bez siebie jeszcze trudniej. 

Serial dają o północy. Cały dzień z synem, bo też zdalnie, albo bez zajęć. Teraz cicho, ciemno, potomek zwykle śpi. Nadchodzi to, co nazywają „chwilą dla siebie”. Miej chwilę dla siebie – mówią matkom niepełnosprawnych dzieci.

Voila.

Nadeszła chwila.

Cała godzina patrzenia na życie ludzi przez zasłonę monitora.




Candice Renoir, AXN White, ipla.tv

Zdjęcie z materiałów promocyjnych serialu.



Komentarze

Popularne posty