Denis V. robi ciary
Najpierw obejrzałam „Sicario” (2015). Nie mam pojęcia, jak do tego doszło, raczej nie skusiły mnie opisy w stylu teletygodnia: „agenci FBI kontra meksykańskie kartele narkotykowe”. To film ponury, perfekcyjnie nudny. Jadą. Łażą. Znów gdzieś jadą. Czuwają. Trochę strzelają. Prawie nic nie mówią. Nawet na siebie nie patrzą. Chyba, że znacząco. Do kina akcji niepodobny. Akcji prawie tu nie ma. Jest dużo okrucieństwa. Duszne powietrze. Pustynne widoki. Warcząca, wibrująca, transowa muzyka. No, i ten ciężar nadludzki, którzy noszą w sobie bohaterowie – niewyobrażalnie bolesnych osobistych doświadczeń, wartości, które w sytuacjach granicznych na nic się nie przydają, tajemnic, których nie można ujawnić. Kate, agentka FBI (Emily Blunt) dostaje specjalne zadanie. Gubi się w tym, czego się od niej wymaga, ale nie daje za wygraną. Chce po swojemu. Czasem zapominam, że oprócz niej są tam sami faceci (mafia narkotykowa, komandosi, agenci), choć jakoś tam wybrzmiewa fakt, że Kate zostaje wybrana do wypełnienia misji z powodu politycznej poprawności. Ona jest tam raczej kimś w rodzaju wzorca z Sèvres, szablonu, który pozwala się orientować, jak powinno być. By zrozumieć, że nie ma jak powinno. No i Kate jest też „dzieckiem”, posłanym do „szkoły”, i „córką”, której już nie ma… Nie wiem, co ja wtedy miałam wtedy za czas i co mnie w życiu bolało (pewnie to, co zwykle), ale obejrzałam chyba z 15 razy, dzień po dniu. A może 35. Ciary za każdym razem. W sumie nie wiem czemu przestałam. Nałogi działają odwrotnie.
Kolejny był „Blade Runner 2049” (2017). Nie wiedziałam, że to film tego Denisa od „Sicario”. Po prostu chciałam zobaczyć nowego „Blade Runnera”. Skojarzyłam, oglądając: długi, powolny, nuuudny Znów łażą, sporo latają, ale nie za szybko. Czasem się coś wydarzy. Muzyka sączy się, skrzypi, bębni, buczy alikwotowym śpiewem, narasta, opada, wlewa się, wyłazi z podziemi, może z piekła. Buduje atmosferę, mocno trzyma. Jest multimedialnie. Hologramowo. A jednocześnie tyle przestrzeni – zagraconej, jakimiś postindustrialnymi śmieciami, nieruchomej. Oczywiście, to tutaj pojawia się replikant (K), w tej roli – Ryan Gosling. Replikant jako społeczny wyrzutek, nawet, jeśli jest porządny – przyszłościowe. Replikant, która ma cyber dziewczynę z programu komputerowego. Replikant, szukający tożsamości i ratujący świat.
Nie mam zamiaru porównywać tego filmu z pierwszym „Blade Runnerem”, na pewno fani napisali już pięćset opinii. „Blade Runner 2049” sam w sobie jest kompletny. Jak ktoś lubi filmy o bohaterach, którzy dorastają do swojej misji. Gdy nikt takiego wyrzutka nie podejrzewa, że on...
„Nowy początek” („Arrival”, 2016) oglądałam świadomie jako film Denisa V., więc trzeba wyszperać i obejrzeć. Na ziemię przybywają pozaziemskie istoty. Lądują w 12 miejscach planety. Mars nie atakuje i nie napada. Nic z tych rzeczy. Chcą rozmawiać. To wyzwanie! Główna bohaterka, lingwistka dr Louise Banks (Amy Adams) trafia do tajnego zespołu, który ma dogadać się z przybyszami. Na świecie robi się gorąco. Wybuchają zamieszki, może dojść do wojny światowej. Powstał film o komunikacji i zjawisku czasu. Żaden język nie powstaje w próżni. Znajomość języka to jeszcze nie komunikacja. Czasem łatwiej pogadać się z kosmitami niż porozumiewać się ze sobą na tej samej planecie, w jednym kraju, w rodzinie... Pamiętam dreszcz, gdy bohaterka za chwilę miała zobaczyć istoty z kosmosu, jak bym sama za chwilę miała je zobaczyć. Pomyślałam wtedy, że o to do cholery chodzi w filmach i Denis w to umie. Znów soundtrack nie z tej ziemi. Budowanie napięcia. Zawiesiste powietrze od początku do końca. Kilka razy otwiera się okno. I za dużo nie trzeba kombinować, czy wszystko zgadza się w scenariuszu – cała ta teza, dotycząca czasu, który nie biegnie prosto w żadną stronę.
„Labirynt” („Prisoners”, 2013) widziałam w telewizji. I ten raz mi wystarczył. Za dużo bólu. Film bardzo dobry. Thriller. Napięcie. Studium przemocy można by rzec po recenzencku. Niewielkie miasteczko. Porwane zostają dwie dziewczynki. Oglądamy policyjne poszukiwania, i to, jak każda z rodzin reaguje na tragedię. Jeden z ojców postanawia działać na własną rękę. Hugh Jackmana kojarzyłam, ale nie doceniałam. Rewelacyjny tam jest. Nie sposób wyłączyć filmu, by mu nie przerywać. Jake Gyllenhaal gra detektywa i też trzyma gardę.
Wszystkie filmy Denisa wypruwają z aktorów nadzwyczajne moce. Benicio del Toro jako tajemniczy Alejandro w „Sicario” to chyba najlepsza ludzka rola na świecie. Tak przynajmniej myślałam, oglądając. A też nie byłam jego wielką fanką, choć doceniałam. Amy Adams dźwiga cały ten dziwny film o kosmitach, a jest na ekranie non stop. Mogłabym nią być, zagra wszystko, udowadnia to każdą rolą. Goslinga kocham za całokształt, możliwe, że najbardziej właśnie jako K., wcale nie w "Drive".
Jak więc tu naplotłam, jest u Denisa zwykle jakaś graniczna sytuacja, w której bohater musi się odnaleźć. Czas próby. Jest o szukaniu tożsamości, co jest moim stałym zajęciem od 40 lat, więc cieszę się, że znalazłam towarzystwo. Bezcenny dar! Zwykle w czasach próby jesteśmy sami. Na tym właśnie polega próba: teraz pokaż, jaki jesteś, teraz zobacz siebie. Wybierz drogę. ZDECYDUJ! Świadomość, że gdzieś obok inni brną po swoich ścieżkach jest kojąca. Pozwala polubić ludzi. Niektórych nawet pokochać. Nawet niekoniecznie, ich rozumiejąc.
Jest u pana V. o rządzeniu światem – patrzymy, kto i jak rządzi, komu się wydaje. No i jest jakiś świat pokazany, jakaś rzeczywistość do ogarnięcia. Sporo myślę o tym, jak działają światy, w pandemii choruję na to jeszcze bardziej. Nie wierzę, że dobro zwycięża. Ani, że karma wraca. Patrząc na dzieje świata i małych ludzkich światów, to bzdury kompletne. Villeneuve najwyraźniej chce pytać, co właściwie jest dobrem? Co jest wartością? Kiedy, dla kogo. Nie ma żadnego cholernego jednego stałego dobra. Jedynej słusznej drogi. Trzeba wciąż podejmować decyzje. Trzeba być „czułym”, jak mówi Olga Tokarczuk. Na tych „misyjnych” ścieżkach. Na komunikacyjnych. Można być czułym, i okrutnym jednocześnie. Czyli – podział na dobro i zło wsadźcie sobie w dupę. Przecież nawet zabijanie staje się dobre, gdy „bohater” zabija „wroga”. Każdy świat rządzi się własnymi prawami. Wydaje mi się, że Denis nie ocenia. Pokazuje, pozwala zobaczyć.
U Denisa zawsze jest też coś o dzieciach. Są ważne. Coś z tym dziećmi dzieje się niedobrego. Alejandro traci córkę, jej śmierć była zemstą na nim. W „Labiryncie” dzieci są porywane, krzywdzone. Córka Louise Banks choruje. „Blade Runner 2049” jest o poszukiwaniu konkretnego dziecka, niekoniecznie w dobrych (jak żyć bez tego słowa?) intencjach. Denis ma coś z tymi dziećmi, może coś przeżył. Do mnie to trafia.
Jest noc. Za kilka godzin obudzi mnie moja karma, moja misja, domagając się spaceru, od tego zwykle zaczyna. Zastanawiam się, po co ja to piszę teraz. Mogłabym robić coś innego. Czuję szczerą złość na siebie. Jestem zmęczona, także pandemią. Tym, że kompletnie nie mogę zapanować nad czasem. Nad sobą. Jakby każdego dnia wszystko rozstrzygało się na nowo – nie wiem, o której wstaniemy (zwłaszcza ja), w jakiej formie (zwłaszcza ja), i do czego to doprowadzi, co uda się zrobić, czego znów nie. Może powinnam zająć się walką o jakieś dobro. Dla zabicia wątpliwości. Ale każde wydaje mi się podejrzane. Skaza taka. Pewnie mogłabym wysnuć podobne wnioski, nie wplątując w to Denisa. Ale zapragnęłam akurat jego „czułości” na świat. Po to chyba robi te filmy?! Po to one są. By zrobić ciary jakiejś pani D. z Polski.
Oglądając, czytając szukamy „naszych” światów. Ułatwiają nam „misje”. Tak to widzę. Świat filmów Villeneuve’a mi po prostu pasuje. Naćpałam się nim. Mam w sobie. Działa. Nie muszę 35. razy.
Ta powolność, pustka, niepokój, niepewność i codzienne podejmowanie decyzji „jak dziś będę żyć” są jak życie w tej pandemii.
Nie mogę przestać oglądać, czytać, pisać, by przetrwać. Potrzebuję towarzystwa. Jeśli doczytałaś, doczytałeś do końca może też potrzebujesz. Końca pandemii nie widać.
PS Denis V. robi teraz „Diunę”.
Moim ulubionym jest Nowy początek, chyba dlatego, że jako matka autysty tak bardzo siedzę w sprawie języka, komunikowania się a raczej prób komunikowania się, wszystko kręci się wokół języka, mowy, czasem jak jak jestem w sklepie a ktoś zadaje mi pytanie to przez chwilę milczę, przez tą chwilę myślę o tym, że mój syn nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie i to właściwie rujnuje mu całe życie, mowa jest wszystkim, przynajmniej w naszym prostym ziemskim życiu, sprzedawca w sklepie nie zada sobie trudu komunikacji innej niż mowa, a wracając do filmu, sceny o dziecku bardzo mnie poruszyły. Amerykańscy naukowcy ocenili średnią życia autysty na 40 lat ale myślę, że będą żyły dopóki my żyjemy, bo jak bez nas dadzą sobie radę.
OdpowiedzUsuń