Ostatni akt łaski






Dziwna proza. Czytałam bez większego przekonania, potem zapomniałam, żeby czytać dalej. Zostawiając, nie doszłam nawet do połowy. A wczoraj wkręciłam się w to dziwne pisanie i przeczytałam do końca.

Porzucenie trudne nie było – książka składa się z kilkudziesięciu mini-opowiadań, które się ze sobą nie łączą, nie tworzą żadnej wspólnej narracji. Historie są krótkie, najwyżej na trzy strony. Niecałe. W sam raz na przejechanie kilku przystanków autobusowych czy stacji metra. Wtedy mam czas na czytanie…

Zawsze są to czyjeś historie. Zawsze pojawiają się imiona, dane, dotyczące jakichś ludzi. Jakichś tam. Mało znaczących. Żyjących w swoich światach: ciasnych, ciemnych, zamkniętych. Wewnętrznych. Bohaterowie się nie znają. Tym łatwiej w każdej chwili ich porzucić.

Kim są bohaterowie? Sami "dziwni" ludzie. Chorzy, w tym z pewnością chorujący psychicznie, niepełnosprawni (celowo piszę bez zaimka), narkomani, którzy z nałogiem nie walczą, bezdomni. Porzuceni. Wykluczeni. Brzydcy. Biedni. Co jeszcze bardziej ułatwia ich porzucenie, zostawienie, odejście. Wielu z nich to dzieci. Cierpiące, samotne. Dziwne są całe rodziny i międzyludzkie relacje.

Użyłam słów mini-opowiadania, historie, ale one właściwie nie są odpowiednie. Tekst, który mieści na tych 2-3 stronach, opatrzonych odrębnymi tytułami bardziej przypomina notatkę, zapis snu, pochwyconą w ciąg zdań myślową ścieżkę, która nie została do końca uporządkowana. Urywki. Miniatury.

Mikrospotkania z ludźmi, którzy żyją poza. Nie pasują. Nie umieją. Nie dają rady. Nie wiedzą, jak pasować. Spędzamy chwile w ich światach, zerkając przez dziurkę od klucza. Nie są to chwile przyjemne. Ale nie są też nieprzyjemne. Autorka doprawia je surrealizmem, ulotnym humorem. A bohaterom daje marzenia. Ach, jakże czasem proste!

Tak, to dziwna proza. Bardzo dziwna. Miniatury nie łączą się. Jednak łączy je silna metanarracja: jest inne życie w życiu, które znamy. Toczy się cały czas. Są inne historie. Małe, ciche, dobrze schowane. Autorka ma dar dostrzegania ich. Pisze tak, jakby chciała nadać im znaczenie, a przede wszystkim je uchwycić. Są malutkie, skromne, chowają się przed światłem. Biologiczne rarum. Kolonie małych żyjątek, które nie każdy zobaczy.

Adelheid Duvanel (1936-1996), szwajcarska pisarka i malarka miała dziwne życie i dziwną śmierć, może samobójczą, ale do końca nie wiadomo. Robiła seanse spirytystyczne i chyba często bardzo się bała, ale nie duchów.

Czytam ostatnio poważne eseje, badania, rozważania, kilka naraz. Nasycam się nimi i napycham, wynotowuje cytaty, dopasowuję się do własnego pisania. Potrzebowałam prozy. Malutkiej prozy na przeczyszczenie głowy, na dotlenienie duszy. Dokończyłam "Ostatni akt łaski".

Zdumiewające, jak opuszczenie powiek wymazuje cały świat. Najchętniej zatrzasnęłabym również uszy. 

Uważa, że Mona Liza wygląda jak kura, którą wśród kokoszek na wybiegu ogarnia lęk, dlatego pozwala się jej siedzieć samej, jak w klatce, za spiętrzonymi pudełkami z tektury, tam ją też karmią.

Marietta wpadła w popłoch; Dziadka Mroza, jak przezywała swojego ojca, nie odwiedzała nigdy. Teraz miała nadzieję, że on jej nie zauważy. Gdy była dzieckiem, uczył ją, by się bać Boga.

Wchodzę przez okno tam, gdzie czuję się bezpieczna, wracam do swoich czterech ścian, które dają mi schronienie, o ile żaden nieznajomy nie skrada się wokół mojego łóżka i nie pada na mnie gwałtownie jak czarny, ciężki wór, żeby mnie udusić. Krzyczeć już się wtedy nie da.

Christa mieszka sama i nie pracuje. Marzy o tym, żeby przed kamienicą była studnia, z której piłyby konie. Zdarzają jej się dni, kiedy wyciąga wtyczkę telefonu z gniazdka; wtedy nikt się z nią niczym nie dzieli – nie słyszy ludzkiego głosu.


Szczególnie spodobał mi się „Duży, jasny pokój”, przy którym niepoprawnie zanotowałam: „dom wiariatów”. Także „Zima na wiosnę”, „Stefania”. „Tak upływa życie”.
Najważniejsze to zacząć? Ważne w pisaniu jest dobre pierwsze zdanie?
Adelheid Duvanel jest mistrzynią ostatnich zdań. Są piękne.

Inaczej niż w swoich marzeniach na jawie, Jakub nie wie, co ma odpowiedzieć.

Bierze ze stołu podarunek przyniesiony dla koleżanki, chowa do swojej torebki, po czym wkłada kurtkę i wychodzi przez okno.

Na lekcji rysunku miała przedstawić samą siebie – narysowała małe, puste kółko.

Dzieciątko puka w powłokę brzucha swoimi aksamitnymi łapkami.

Sznur chorych na depresję się nie urwał.


„Ostatni akt łaski” to tytuł jednej z miniatur. Książka mogłaby zostać nazwana innym tytułem, wziętym ze spisu treści: „O prawie do bycia niezaradnym”


Adelheid Duvanel, Ostatni akt łaski; Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2025; tłumaczenie: Dorota Stroińska

Komentarze

Popularne posty