Bez kolejki

 

Skąd się biorą książki? Mogą trafiać na domowe półki na przykład ze Składu Taniej Książki „Dedalus” przy Grodzkiej 50 w Krakowie. Ta tutaj stamtąd właśnie pochodzi. Jestem pewna, że nigdy nigdzie indziej bym, na nią nie trafiła, nie spojrzała, nie poznała.


 

Ile razy jestem, a raczej bywałam w Krakowie, czyli całkiem często – Grodzka obowiązkowa. Nie chcę z siebie robić książkowego gika (geeka), czasem tygodniami nic nie czytam (nooo...), jednak i tak po uśrednieniu biorę na siebie minimum 20 statystycznych obywateli rocznie.

W składzie na Grodzkiej wynajduję cuda jako ktoś, kto – tak o sobie myślę – generalnie czymś tam się interesuje: nazwiska, dziedziny, tematy, epoki... W składzie zawsze coś się znajdzie. Razem z Charlotte, wyniosłam zdaje się dwa tomy nowożytnej historii tańca, wydane w ramach jakiegoś sojuszu UJotu z Instytutem Muzyki i Tańca. Przydają się.

A Charlotte nie przydaje się do niczego. Wzięłam ją wczoraj z domowej półki, jakoś mi tam zabłysła, i teraz ma swoje pięć minut bez kolejki. Jako początkująca blogerka kulturowo-kulturalna, a jednocześnie kobieta po przejściach – tyle mam ważnych rzeczy do powiedzenia, tyle zaplanowanych tematów. W składzie zwyciężyła intuicja, jakiś wewnętrzny głos – weź tę! Gdy tyle było innych. Przeczytałam w powrotnym pociągu.

Twarda oprawa, porządnie wydana, 256 stron, wielkim fontem. Pewnie zmieściłaby się na 120 stronach w wydaniu kieszonkowym. No, ale komuś chciało się te „Niedokończone opowieści” wydać pięknie i drogo.

W środku fragmenty czterech dzieł (opowiadań? powieści?), których Brontë nigdy nie dokończyła. Dostajemy fragmenty, zaledwie kilka rozdziałów. Coś się zaczyna, toczy, jest interesująco, i nagle – koniec! Ciach. Nie ma. Nigdy nie będzie. Właściwie nie wiadomo, co z tym zrobić.

Na okładce stempel: pierwsze polskie wydanie. Założę się, że kolejnego nie będzie. Po co? Dla kogo? Jedno wystarczy, by sprzedać część niewielkiego zapewne nakładu paru freakom, licząc się z nieuchronnością tułaczki po składach.

Trzeba to naprawdę lubić. Sprawdziłam wydawcę, nie byle kto :) A wydawnictwo ma w ofercie dużo XIX-wiecznej klasyki, mniej znane dzieła klasyków (!), biografie ludzi nie bardzo znanych, i cały, wcale niemały dorobek Charlotte Brontë.

Ja, oczywiście kupiłam dla tego nazwiska, dla autorki słynnych „Dziwnych losów Jane Eyre”, a jak mówią niektóre teorie, także „Wichrowych wzgórz”.

Tak więc mam sobie te „Niedokończone opowieści”. Po nic. Coś jakby kawałki rozbitej filiżanki, która była ładna. Bo coś we mnie lubić takie rzeczy niedokończone, urwane, porzucone w trakcie, niedopełnione. Odpryski, odłamki diabli wiedzą czego. Coś we mnie – za Olgą Tokarczuk – czule ich potrzebuje. Rozumie.

W składach tanich książek można się napatrzeć, nacieszyć, nadziwić, co też ci wydawcy wydają. Jakie „niszowce” wyszły na świat. Jestem pewna, że takie rzeczy to tylko z pasji, z miłości. Z przyjemnie łaskoczącą nadzieję, że jakiś geek czy freak wygrzebie, przytuli. Stąd (także) biorą się książki.


Początek „Emmy”, która nigdy nie zostanie dokończona, urywa się po drugim rozdziale, zapowiadając się na opowieść tajemniczą, ezoteryczną.



Lubię cię dziwna książko.

Cieszę się z naszego spotkania.


Niedokończone opowieści, Charlotte Brontë; wydawnictwo MG, 2014; tłumaczenie: Maja Lavergne


W Warszawie „Dedalus” jest (chyba nadal) przy Koszykowej 59.

 

I coś na deser. Autor poszukiwany, nie wiem, skąd to mam.


 

Komentarze

Popularne posty