Ból, blask i skóra, w której żyję

 

Wiele razy Pedro. Antonio. Penelope. Lubię, nie lubię. O subiektywnym oglądaniu filmów. I, przy okazji, o tym, co dają nam ludzie.

Pierwszy był „Matador” (1986). Trzy koleżanki poszukujące – razem niemal całą podstawówkę i liceum, plus nasi kolejni zarozumiali chłopcy ogląda(ły)liśmy go, dyskutowaliśmy na śmierć i życie. Temat przyniosła jedna z nas, je zawdzięczam(y) właśnie „Matadora” i rozpoczęcie przygody z oglądaniem filmów Pedro Almodovara. Była poważną osoba, chyba już od przedszkola poszukującą sensu życia. Jej książkowe, filmowe, muzyczne znaleziska, zwykle nieco mroczne wskazywały nam drogę. Mając po 12-19 lat gadałyśmy o miłości i śmierci, cierpieniu i krwi. O tym, co można z miłości, dla miłości. Co można, nie licząc się z nikim, tylko z instynktem. To świetny film, jeden z tych, które za młodu narobiły szumu w mojej głowie, już na zawsze. Na pewno wyróżniał się w nim Antonio Banderas. Czasem trafiam na teksty, gdzie piszą, że grał tytułową rolę. Przecież nie grał. Grał tło, grał różnicę, ucznia, zupełnie innego mężczyznę niż tytułowy matador (Nacho Martinez).

Oglądałam sobie tego Almodovara, zaliczając kolejne premiery. Z podziwem, zapałem, w doborowym, przyjacielskim towarzystwie. Potem z sentymentem, krytycznie, z niesmakiem, z przyzwyczajenia, z zainteresowaniem, znów z podziwem. Niektórych filmów, które mnie kiedyś fascynowały, już nie chcę oglądać (np. pełnej przemocy „Kiki”). Inne nie trafiły do mnie nigdy – wydawały mi się rozwrzeszczane, naciągane (np. „Złe wychowanie”). Kilka zawsze będę lubić i do nich wracać. Na przykład do „Juliety”, która obiektywnie jest chyba jednym ze słabszych obrazów pana Pedro, ale ja coś w nim znajduję. Swoje motywy, klimaty. Mam ewidentną słabość do filmów, w których jest morze, dom nad morzem, widok na morze :) I jakiś smutek, samotność, strata. Tego się czepiam uporczywie, podświadomie. Może też i z tego powodu jakoś tak trwam przy tym Almodovarze – on obracanie się wokół tych samych motywów, tematów, pomysłów uczynił znakiem firmowym. W „Volver” pojawia się motyw chłodni z filmu „Kwiat mojego sekretu”. W „Przerwanych objęciach” odżywają pomysły z „Kobiet na skraju załamania nerwowego”. Jakby bohaterki przekazywały sobie informacje, komunikowały się telepatycznie, duchowo. O kobietach w filmach Almodovara napisano mnóstwo słów. Świat nie potrzebuje moich wynurzeń, ja też nie:) Więc tylko nadmieniam. To jakby wciąż te same postacie: młodsze, starsze, agresywne pożeraczki życia, spokojne kontemplatorki, artystki, gosposie, matki, córki, siostry… Te same aktorki, najpierw młode, potem już nie. Także kobiety, które są mężczyznami, czy raczej odwrotnie. To wszystko tworzy całość – świat Pedro Almodovara. Jego kosmos, który może fascynować, nawet jeśli nie każdy film nam się podoba.

 

 Ja poszłam za tym światem. Mnie pasowało. Ważny jest dla mnie „Volver”, podszyty wiatrem, od którego zwariować można – kobiety od niego wariują :) Podobnie, jak „Wszystko o mojej matce”, lubię te trans-gry damsko-męskie u Almodovara, kto jest kim (jak np. w „Wysokich obcasach). Jego mężczyźni również są ciekawymi „pomysłami”. Uwielbiam pana redaktora z „Kwiatu mojego sekretu”, taki niedoskonały facet, a taki ciepły, uważny, bystry. Gdybym umiała takich za młodu doceniać… Nagradzane „Przerwane objęcia” jakoś do mnie nie trafiły, coś uwiera. Casus: dobry, ale nie lubię. I jakże pięknie kończy się ta tragiczna historia...

Ostatnim jego filmem, który obejrzałam jest „Ból i blask” (2019). Wzruszył mnie, rozwodnił, rozcieńczył. Prawdopodobnie był ważnym impulsem mojego powrotu do pisania nie na zlecenie, dla siebie, dla swoich tematów. To bardzo możliwe. „Ból i blask” to nie tylko wiele tych samych, almodovarowych motywów, to właściwie jeden wielki powrót do przeszłości. O tym opowiada scenariusz. I jest to jednocześnie quasi-autobiografia reżysera. Antonio z „Matadora”, młody, wrażliwy, niepewny siebie, tu jest starszym panem, schorowanym, wspominającym swoje dzieciństwo, wracającym do ludzi (!), do doświadczeń, które dawały mu inspirację w budowaniu życia, w pracy reżysera. Myślę, że właśnie robię coś podobnego. Dlatego coś mi mówiło, żeby znów obejrzeć „Ból i blask”, zobaczyć ten proces, i dotrwać do dodającego otuchy zakończenia nr 1 (życie) oraz inspirującego zakończenia nr 2 (twórczość). „Ból i blask” mnie dotyka.

 

Ale najlepszy film Pedro Almodovara to – według Doroty P. – „Skóra, w której żyję”. Pani Dorota ćwierć wieku mieszkająca w Warszawie, pochodząca z Białegostoku, gdzie miała koleżankę, która pokazała jej „Matadora”, po 30 latach oglądania filmów pana Almodovara właśnie temu przyznaje mu pierwszą nagrodę.

Bo jest mocny, ostry, zaskakujący, bo drąży temat tożsamości do głębi DNA. Generalnie filmy Almodovara grają tym pojęciem na wszelkie sposoby. I pewnie dlatego mnie do nich ciągnie. Są o tym, jak niejednoznaczni jesteśmy, chociażby, jeśli chodzi o płeć. Są o tym, że mieszkają w nas różne istoty. Mówią o odkrywaniu czy budowaniu siebie na nowo po traumatycznych doświadczeniach. O zasłanianiu siebie, gdy wiemy, że niektóre z zamieszkujących nas istot są bardzo, bardzo paskudne. Dla Almodovara ważne jest ciało (krew), często nie dookreśla ono postaci, i pewnie to też mnie przy nim trzyma. (Określone ciała dla określonych typów postaci to największe filmowe oszustwo) Almodovar wciąż mówi o wolności ducha i o niewolnictwie (społecznym) – i to też dobry hak na mnie.

„Skóra, w której żyję” zbiera jego stałe motywy, tematy.

To taki film, który tnie i zwala z nóg. Boli, ale trudno. Straszny, ale warto się bać. Scena gwałtu – przerażająca, tak bardzo fizyczna, fizjologiczna. Przetrzymywanie i władza nad drugim człowiekiem – koszmar. Zakończenie to majstersztyk, do ostatniej sceny – to ja, to wciąż ja, zmieniłam/łem tylko ciało.

Mogę się tym filmem„ciąć” ile wlezie. Kiedy tylko zechcę. To jedna z moich skór.


I jeszcze kilka uwag, które bardzo chcą być tu napisane

Antonio w „Skórze” jest tak genialny, że mam ciary. Bardzo u siebie lubię rozdzielanie doceniania aktorów za aktorstwo, za bycie zjawiskiem kulturowym od widzenia w nich facetów, którzy kręcą jako faceci (np. Di Caprio czy Clooney są dla mnie aseksualni). Banderas tak nie „kręcił”, tym bardziej doceniam, że tu, w tej roli widzę w nim starzejącego się mężczyznę, ponurego, o wymęczonej twarzy, który jest piekielnie pociągający. Nie wydał mi się taki, gdy grał – na co Hollywood go właściwie skazało – przystojniaków. Kocham jego postać w „Poznasz przystojnego bruneta” Woody’ego Allena – widać, że potrafi grać i obśmiać „przystojniackość”, jego postać to w sumie nudnawy, mało bystry gość w dobrym gajerze. Takiego „byle jakiego” gościa zagrał też Pierce Brosnan w „Autorze Widmo” – potrafi grać! (Woody Allen i Polański doczekają się swoich wpisów-felietonów, najpierw Woody).

Banderas jakoś się broni w hollywodzkich rolach, Penelope Cruz – nie. Nie mogę na nią patrzeć, drażni mnie, nie widzę urody, a ją też wsadzono na minę grania laleczek. U Almodovara – jakby inna osoba, jest wspaniałą aktorką. U Allena jej nieźle poszło w „Vicki, Christina, Barcelona”.

Filmy Almodovara to niezły poradnik wnętrzarski! Od tej strony też bardzo lubię pooglądać :) I wiadomo – czołówki. Na przykład ta w „Porozmawiaj z nią”No, i muza jest fajna u Pedro :)

Robiąc gazpacho, a latem robię często, zawsze uważam, by nie wsypać tabletek nasennych...

Lubię hiszpańską kuchnię, ale flamenco – nie dla mnie. Za dużo zasad, których trzeba się trzymać.

******************************************************************

Z moimi przyjaciółkami z podstawówki i liceum (oraz dzięki naszym kolejnym chłopcom, w których się zakochiwałyśmy i ich światom) wymieniłyśmy mnóstwo darów: gotyk, rock, mrok i heavy metal, mnóstwo powieści, literatura iberoamerykańska, poezja amerykańska, łażenie po teatrach i galeriach alternatywnych (tak się kiedyś mówiło), i tysiąc innych. To były nasze inicjacje :)

Dla mnie do dziś jest ważne takie co-inspirowanie. Ciągłe wymiany, obdarowywanie się nawzajem tytułami, poleceniami, czasem konkretnie – egzemplarzem, biletem.

Droga O., książka od ciebie będzie czytana lada chwila. Leży na wierzchu. Inne ważne muszą poczekać. Przepraszam, że się do niej nie zabrałam, choć mija kilka miesięcy od odebrania przesyłki. Czasem jest tak strasznie ciasno i wąsko, że nie da się robić nic ponad konieczne.

Dla ciebie piosenka z filmu Almodovara w mniej patetycznym wykonaniu :)

Na tekstowo.pl dwa pierwsze wersy brzmią tak:

Kiedy znajdujesz się w głębokiej udręce, myśl o mnie

Jeśli masz chęć zapłakać, myśl o mnie

I dzwoń.

Komentarze

Popularne posty