Droga czwartego króla
Czasem jakaś książka tak cię zachwyci, że nie możesz o niej zapomnieć. Trudne to wyzwanie, gdy była z biblioteki, albo pożyczona od jakiegoś straceńca, co pożycza książki. Pamiętasz o niej. Myślisz, że chciałabyś ją znów przeczytać. Latami tak można. Zwłaszcza, gdy szukać trzeba głównie po antykwariatach.
Ta tutaj jest takim odnalezionym trofeum.
Najzabawniejsze, że gdy z wypiekami zabierasz się do ponownego czytania, szybko okazuje się, że nie ma tam połowy rzeczy, które zapamiętałaś. Są jakieś zupełnie niezapamiętane. Drugi raz doceniłam, ale bez lotów w obłoki. Może pora na trzeci? Mamy odpowiednie święto. I wolność od pracy.
Znów opowieść – jak ja kocham to słowo! Jest takie okrągłe i ciepłe. Jak bułeczka.
Pisana przez mistrza gatunku.O kilku królach, z których trzech dotarło do Betlejem. Kacper, Melchior, Baltazar wyruszają do miasta narodzin. Każdy ze swego królestwa, każdy ze swego rozdziału w książce. Pisze Tournier o tym, jak dojrzewali do tej decyzji, skąd się wzięła. Pisze, jak żyli, z kim dzielili życie, czym zajmowali, co przeżyli, nim zostali władcami. O ich drodze do Betlejem. Każdy inny, z innego kraju, z inną historią, innym darem. Jest tu też o królach, którzy do Betlejem nie poszli, ucztowali bez umiaru, toczyli wojny, byli okrutni wobec poddanych. Jest i o Herodzie.
I wreszcie, w rozdziale „Wiek słodyczy” poznajemy bliżej Taora, księcia Mangaluru, który pewnego razu spróbował pistacjowego rachatłukum i odpłynął w słodkie niebiosa.
Od tamtego czasu szukał zapamiętanego smaku – pytał kupców, wysyłał poddanych, by znaleźli i przywieźli mu boski rarytas, przepis. Na próżno. Szedł do Betlejem, ale nie doszedł. Na 33 lata utknął w kopalni soli w Sodomie. Gdy wreszcie poznał człowieka, który wyjaśnił mu z czego powstaje rachatłukum, nie miało to już znaczenia. Taor, nazwany czwartym królem, gdy już był wolny, dotarł do Wieczernika, już pustego. Znalazł i zjadł okruchy chleba, po Ostatniej Wieczerzy, zamienione, które dopiero co Chrystus zamienił w swoje Ciało. I taka oto historia.
Pewnie nie zajrzałabym ponownie do tej książki, gdybym pewnego razu nie opowiedziała o swoich zachwytach z czasów licealnych pewnemu człowiekowi. A miałam wtedy już ze 35 lat ;) Pewnego dnia dotarła do mnie z wielkim bukietem kwiatów, takim, jak na filmach. Oczywiście, przez posłańca. Róże to były, chyba czerwone, ale kto wie, kto to dziś sprawdzi. W dniu 6 stycznia roku…, gdy się w ten dzień na etacie pracowało.
Dedykacja dla Do, co po japońsku znaczy droga.
Tamten człowiek był
wtedy dla mnie ważny. Nasze rozmowy, o tych wszystkich książkach świata, o sztuce, i o sprawach pomniejszych. Chciałabym znów
mieć 35 lat, z wielu powodów. Ale nie już powrotu do tamtej stajenki.
Przez tę książkę zakorzeniło się we mnie zamiłowanie do orientalnych słodyczy. Częściej o nich myślę, niż jem. Nie pozwalam sobie. Taka karma. Taka droga, że za słodko nie jest.
Coś zabawnego na koniec, żeby nikt się od tych wzruszeń starych nie popłakał: droga ta książka była, choć z przeceny.
Kacper, Melchior i Baltazar, Michel Tournier; Czytelnik, Warszawa 1987; tłumaczenie: Andrzej Frybes
Komentarze
Prześlij komentarz