Moja kryminalna przeszłość

Stoją na najwyższej półce. Upchnięte w dwóch rzędach i kilku warstwach. Kryminały. Cieszę się, gdy mam je w zasięgu wzroku. Bo sięgnąć po nie już trudniej. Wysoko! Ale to nic. Zostały przeczytane, niektóre nawet po 2-3 razy. Przypominają mi, że kilka lat temu były w moim życiu bardzo ważne. Nie mogłam się bez nich obejść.

Piotr, mój syn miał wtedy straszny czas. Jakieś… 7 lat temu (?). Nie… Odlatywał, w całym tym swoim autyzmie. Był pobudzony, hałaśliwy, nieznośny. Jego ojciec już przestał realizować kontakty. Już nie musiał. Syn dorósł, i nie ma takiego prawa, które nakazuje mieć kontakty z dzieckiem, które skończyło 18 lat, niepełnosprawność nie ma tu znaczenia. To musiał być tamten czas. Czas, kiedy poczułam się tzw. „matką niepełnosprawnego dziecka” na 100 procent, na 1000 procent. Nie było już wolnych weekendów, gdy syn był u taty, przepadły „moje” popołudnia i wieczory.

To był naprawdę straszny czas. Koniec dawnego, (prawie) normalnego życia, gdy Piotr miał dwoje rodziców, choć dawno rozwiedzionych. Takiego, mojego życia, w którym było miejsce na różne role, różne zajęcia. Musiałam wtedy – w czasach kryminalnych – jakoś funkcjonować. Pracować, robić zakupy i obiady, zawozić syna na zajęcia, organizować mu czas. Ale pamiętam tylko jeden obrazek: leżę na kanapie i czytam, czytam, czytam. Jeden kryminał za drugim. Codziennie. Jak w transie. Także w metrze, w tramwaju, czekając pod drzwiami gabinetów.

No, i musiałam wciąż organizować sobie nowe „dopalacze”. Trwało to długo, co najmniej rok, może i dwa. Nie pamiętam, bo jak się jest na haju, to potem się nie pamięta...

Dziś patrzę na tę półkę, jak na wspomnienie, na pamiątki z dalekiej podróży, która sama w sobie nie była przyjemna. Ale wróciłam. Pozbierałam się i wróciłam.

 


 

Co ja tam mam?

Zaczęło się chyba od trylogii Millenium Stiega Larssona, ale moim zdaniem to nie jest kryminał. Raczej jakaś społeczno-polityczna saga z kryminalnymi wątkami, mocno psychologizowana. Przy Lisbeth Salander, Joanna d’Arc traci zasięg. Może jeszcze kiedyś sięgnę.

Aha! „Dziewczyna z tatuażem” Davida Finchera, świetnie obsadzona to świetne kino!

Skandynawskie ekranizacje – obejrzyj, mówili, o wiele lepsze, prawdziwsze – nudziły mnie. Jak znasz książkę – da się to obejrzeć. Dobre kino to nie jest.

A czy zauważyliście, zauważyłyście, jak przyjazną kobietom postacią jest powieściowy Mikael Blomkvist? Życzliwy i otwarty, po przyjacielsku, bez uprzedzeń sypia z czterdziestkami, a nawet pięćdziesiątkami plus :) Na przykład z odnalezioną Harriet Vanger, bo co to komu przeszkadza – taka ludzka wymiana. Wcale nie ironizuję. Twórcy filmów jakoś nie podchwycili tej fantastycznej cechy, wykasowali wątki. Paskudni ageiści.

A propos artystycznej autentyczności… – Camilla Läckberg. Chłonęłam. Tonęłam. Pragnęłam kolejnej odsłony przygód Eriki Falck i jej męża policjanta Patrika Hedströma, mieszkańców szwedzkiej Fjällbacki, tropiących kolejne straszne zbrodnie w małym miasteczku, ludzkie dramaty, mroczne tajemnice. Jak już się naczytałam, obudziłam i ochłonęłam, dotarło do mnie czym są te powieści. Alchemia. Czyste, sztuczne złoto. Przepis na sukces. Szczypta tego, odrobina tamtego. A teraz dosypmy soli, romantycznego krajobrazu, pół trupa, i z ćwierć kilo freuda! Działa! Wszyscy zadowoleni.

Kjell Eriksson i jego seria z komisarz Ann Lindell – bardzo dobre! Oszczędne, behawioralne pisanie. Ale aż skrzy się od podtekstów. Mój ulubiony tytuł to Okrutne gwiazdy nocy” – nie wiem, czy choć raz jest to wspomniane, a i tak wiesz, że czytasz o chorobie psychicznej. Dla mnie mistrzostwo. Powieści psychologicznej, podbitej suspensem. Warto było też poznać inspektor Verę Stanhope z powieściowej serii Ann Cleeves, starszą panią z nadwagą, w niemodnym płaszczu, bystrą, ciętą i nieprzewidywalną. Rzecz dzieje się wietrznej Northumbrii, styl nieco oldskulowy, plus milion smaczków, jakie tylko kobieta (i autorka, i bohaterka) jest w stanie wyhaczyć z rzeczywistości. W którym to tytule było o tych białych gatkach w basenowej szatni? Któraż to może bezkarnie chodzić na co dzień w białych majteczkach – rozważała zdegustowana pani inspektor. Serial z Brendą Blethyn też wart polecenia.

Czytałam Tess Gerritsen, Simona Becketta, coś tam Cobena. Najbardziej znanych skandynawskich autorów kryminałów udało mi się nie przeczytać… Nic nie szkodzi. Dobijałam się na tyle mocno serialami, że krzywdy nie odczuwam. Towarzyszą mi one praktycznie do dziś, już wyleczonej, ale czasem potrzebującej czegoś na odporność, wzmocnienie. Bo tak to na mnie działa. Chyba lubię czuć psychiczny ból, kompensacyjnie – przerastający mój.

Kryminałowa kuracja podziałała.

Cenionych polskich autorów kryminałów jest zdaje się wielu. Nie muszę ich poznawać.

Dopadłam Katarzynę Bondę, łączy nas pochodzenie i jeszcze kilka szczegółów :) Pierwszą serię z Hubertem Meyerem przeczytałam w całości. Została mi po niej – już na zawsze – „Florystka”. Wracam do niej wracać i wracać będę. To świetna proza. Zaskakująca intryga, mylenie tropów, nieoczywiste zakończenie – nie tylko wyjaśnienie, kto zabił. I czuje się na wskroś to tajemne psychocoś, które tak lubię. Właśnie we „Florystce”. Dla mnie też taki bonus, że rzecz dzieje się w moim rodzinnym Białymstoku, znam każde z opisanych miejsc, znam je emocjonalnie.

Przeczytałam dwa wielkie bryki „Pochłaniacz” i „Okularnika” z serii z Saszą Załuską, profilerką. A jak wyszły kolejne, to już chyba był ten moment, gdy nie potrzebowałam kryminałów, i szczerze mówiąc objętość mnie powstrzymywała. Za dużo. „Okularnik” też jest z moich, naszych stron. Warto, warto, choć gubiłam się czasem w wątkach.

A gdyby ktoś chciał pisać jak Katarzyna, może próbować w dowolnym momencie. W stopce zostawiłam nazwisko.

I jeszcze Zygmunt Miłoszewski. Uwielbiam. Dylematy Teodora Szackiego, och jakże współczesne, miejskie, wykształciuchowe -- są moimi, choć nie jest on kobietą. Uwielbiam Zygmunta za uważny społeczny monitoring. Za poczucie humoru. Najbardziej „Uwikłanie”. I nie jest prawdą, że film na motywach duetu Bromski/Machulski z Mają Ostaszewską nie jest dobry. Jest!

Niech ktoś nakręci „Florystkę”!

Zwykłe kryminały są jak rozwiązane krzyżówki – do kosza. A te dobre i lepsze? Jak pożarte łakomie, świeże bułeczki? Na które masz taki apetyt, że nic nie może go powstrzymać. Gdy poczułam się matką niepełnosprawnego dziecka, w czasach zwalającej z nóg depresji, końca świata i zabójczych myśli przytyłam w krótkim czasie jakieś 30 kilo. Nie dało się ich od razu odłożyć na półkę, ale to już temat na inną opowieść.

Komentarze

Popularne posty