O tym się nie mówi

 

 Taki tytuł nosi zbiór esejów autorstwa Emile Pine, irlandzkiej wykładowczyni i krytyczki literackiej (wydawnictwo Cyranka). Nieduża, zgrabna książka, starannie edytowana. Dobrze leży w kobiecej dłoni. Lekka. Ale nie w treści. Styl pisania autorki (plus tłumaczenie Joanny Figiel) sprawiają, że forma jest w jakimś sensie lekka, jest w tym pisaniu delikatność, przepływ powietrza. Przeczytane w jeden wieczór, ale nie jednym tchem. Bo jest się przy czym zatrzymać, nad czym zastanowić.

Pine nazywa swoje pisanie esejami, ale tych sześć rozdziałów bardziej przypomina opowiadania, uporządkowanie intymnego dziennika. Autorka pisze o relacjach rodzinnych, związku, pracy, chorobie alkoholowej ojca, o pragnieniu posiadania dziecka, które się nie spełniło, o dojrzewaniu i miesiączkowaniu, „szaleństwach” młodości, pod którymi kryły się lęki nastolatki, traktowanej tak, jak ani dziewczyn, ani nikogo traktować się nie powinno. Nastolatki źle traktowanej przede wszystkim przez samą siebie. Autodestrukcyjnej. A potem kobiety, która zastanawia się, czemu w sytuacjach z przeszłości postąpiła tak, a nie inaczej. Zbyt często wbrew sobie, wbrew wyznawanym przez siebie poglądom, nielogicznie. Jakby prowadzona przez coś, co jest poza nią. Mocno akcentowane jest tu kobiece doświadczenie – przeżywanie w dużym stopniu poprzez ciało, fizjologię, nierzadko ból i fizyczną niewygodę. Kobieca „natura” usidla samą siebie, narzucając kulturowe wzorce: myślenia o sobie, relacji z innymi, „odpowiedniego” zachowania, wyglądu.

Przyjemność czytania tej książki jest naprawdę nie do przecenienia.

Jest jak spokojna rozmowa o „zwyczajnych” bólach, codziennych niewygodach, o tym uwieraniu w głowie, o którym milczymy, bo jakie to ma znaczenie, bo może tylko ja tak mam, tylko mnie to dręczy, skoro się o tym powszechnie nie mówi. Nie mówi się, jak na naszą codzienność wpływa np. miesiączkowanie, jaki jest sens golenia nóg, czy musimy mieć dziecko albo zajmować się rodzicem, który niespecjalnie przejmował się nami.

Eseje Emily Pine można by opatrzyć tagiem: powinnam była. Powinnam była zrobić tak, a tak, by było po mojemu, albo w porządku wobec innych, a może nie w porządku byłoby wtedy lepsze, bo sama już nie wiem, czy mam zadowalać siebie czy całą resztę...

Tagujemy swoje postępowanie. Za dużo analizujemy. Z wiekiem mądrzejemy. Po lekturze zrobiło mi się dobrze. Nie tylko ja tak mam :)



Przypadkowo wyszperane książki potrafią zmieniać nasze życie, tak troszkę. Na tę trafiłam poprzez speculatio.pl, zaprzyjaźniony blog o książkach. Podobnie, jak na przeczytany kilka dni wcześniej, zamówiony w tym samym pakiecie z Cyranki – „Koniec świata, umyj okna” Agnieszki Jelonek, opowieść o tym, jak żyje się w nieustannym zagrożeniu atakiem paniki. Napisana krótkimi zdaniami, akapitami, w których nie ma nadmiarowego słowa. Co chwila chciałoby się wchłonąć jakieś zdanie czy akapit, bo pomaga zrozumieć więcej niż lękowe napięcia narratorki. Teraz sięgnęłam ponownie po „Granice mojego języka. Esej o depresji” Evy Meijer (wydawnictwo Linia, seria Biała Plama), oklejony post-itami, bo tyle tam cytatów do przytulenia i ogrzania się nimi.

Wszystkie te książki są intymnym zapisem doświadczeń autorek, rozszerzonym o wychodzące poza indywidualne ramy obserwacje wykształconych, świadomych kobiet. Chciałam o dwóch dodatkowo wspomnianych napisać osobno, ale w silnych emocjach postanowiłam poszerzyć ten wpis o kilka moich osobistych obserwacji. Piękne i mądra jest ta proza, podlana smakowitym erudycyjnym sosem, podbita wiedzą psychologiczną, literacką, i dotyczy przecież codziennego życia, ale…

Poczułam złość, a może i zawiść, że autorki, poruszając się w trudnych tematach, głęboko intymnych, pisały jakoś tak za czysto... "Brudnej" codzienności jakby tu za mało. Nie mogę najwyraźniej oderwać się od własnej, powszedniej szarpaniny: zajmowania się synem, który jest osobą, najkrócej mówiąc -- bardzo "intesywną", organizacja jego zajęć, praca, wiecznie zaniedbywane obowiązki "gospodarskie", czyli właśnie ta najbrudniejsza część życia, która daje w kość.

Jako osoba przez ponad 12 lat blogująca na autystyczni.blox.pl, a jeszcze dłużej pisząca zawodowo oraz doświadczająca, czym jest opieka nad osobą zależną dostawałam i dostaję propozycje napisania książki, a przede wszystkim masowo motywują mnie do tego znajomi. A ja... nic...

Kiedyś zapytałam, co mam ich zdaniem napisać, co chcą czytać. Chcieli o autyzmie. O niepełnosprawności. Chcieli opowieści o naszym życiu z akcentem na optymizm, albo na trudności, poradnik informacyjno-wspierający dla rodziców, couchingowy dla kobiet, reportaże, rozmowy, publicystykę. Sprawność pióra, doświadczenie pozwoliłyby mi spełnić życzenia. No, ale nie spełniłam. Wiem dlaczego. Nie tylko dlatego, że zawsze na pierwszym planie były zlecenia bieżące i przewidywalne pieniądze na życie. Nie tylko dlatego, że brak mi czasu i sił.

Ja po prostu nie jestem i nigdy nie byłam jakoś szczególnie zainteresowana pisaniem o autyzmie. Ani o niepełnosprawności.

Jeśli miałabym spełnić się jako autorka.


Pisania na zamówienie mi nie brakuje (też o autyzmie), oby był na to czas i energia w mojej sytuacji. Jako odbiorczyni, jestem znużona opowieściami matek niepełnosprawnych dzieci, które dla mnie zlewają się już w jedną opowieść: o beznadziejnym systemie, walce, ostracyzmie, upokorzeniach, trudnej miłości, trudnej sytuacji i paru powracających myślach, takich jak: jestem zmęczona, nie wiem, co dalej, co będzie jak umrę. Tak jest, to znam i ja,  ale to tylko wierzch piramidy, często parawan.

Interesuje mnie macierzyństwo „specjalne” (bycie opiekunką), jako głębokie doświadczenie osobiste, opisane indywidualnie, intymnie. Skąd bierze się moja postawa w mojej sytuacji, kim byłam wcześniej, kim jestem, co mnie ukształtowało, co świadomie chcę na ten temat powiedzieć, co jest dla mnie tak ważne, by – choć to boli – o tym napisać.

Interesuje mnie opowieść, która byłaby próbą ocalenia siebie, szukaniem, ile jeszcze jest mnie we mnie, gdy w każdej niemal chwili realizuję (powinnam?) potrzeby drugiej osoby, nawet jeśli jest ona z mojego DNA i najukochańsza na świecie. Jestem organizmem, który karmi drugi organizm, a jednocześnie jest przez niego nieustannie pożerany. Praktycznie bez kontroli nad własnym ciałem i czasem. Z zakodowaną w komórkach informacją, jaka powinna być matka, kobieta, i jeszcze Polka. Pod ścianą oczekiwań, co powinna matka niepełnosprawnego dziecka.

Ludzie czytają opowieści matek niepełnosprawnych dzieci i widzą w nich bohaterstwo. Ja nie widzę. Kocham syna. Dbam o niego – to odpowiedzialność.


Ocalenie choć skrawka siebie jest prawdziwym bohaterstwem.

A o tym się nie mówi.



O tym się nie mówi, Emily Pine; wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2020; tłumaczenie Joanna Figiel

Koniec świata, umyj okna, Agnieszka Jelonek; wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2020

Granice mojego języka. Esej o depresji, Eva Meijer; wydawnictwo Linia, seria Biała Plama, Warszawa 2019; tłumaczenie: Robert Pucek


Komentarze

Popularne posty