To jest wojna. Nie udawaj, że nie wiesz

 

 

Wczoraj po ogłoszeniu wyroku zmieniłam zdjęcie profilowe. Na takie z piorunem. Jak wielu moich znajomych. Sypnęło tymi zdjęciami w jednej chwili. Sypnęło linkami o uzasadnieniu i udostępnieniu. Pierwszymi opiniami i komentarzami.

Trudno nie pomyśleć: surrealistyczne!

Znów się zaczyna wojna. Na Facebooku.

Od kilku tygodni zamieniły mi się dzień i noc. Od kilku dni, a raczej dób już prawie nie śpię. Jestem zmęczona. Mam mnóstwo pracy. Zawodowej, twórczej, i tej cholernej, zwyczajnej domowej. Nie wiem od czego zacząć. Moja sprawność intelektualna przy tym jest zadziwiająco wysoka. Nie tylko w tej sytuacji, ale w ogóle. Odżyłam. Czuję, jak pracuje mi wolny umysł. Lubię u siebie taki stan. Jednak ciało i cała reszta za nim nie nadąża…

Jestem w tym swoim procesie. Na który tak długo czekałam. Piszę. Mam mnóstwo pomysłów. Nie ma w tym kompulsywności, którą tak dobrze znam z przeszłości. Jest plan. Poczucie, że wszystko ma sens. I, że doprowadzę swój projekt do końca. Nawet, jeśli – jak to w życiu – trzeba go na bieżąco modyfikować.

Fizyczne zmęczenie, momentami wycieńczenie daje się jednak we znaki. Nie wiem, co z tym zrobić. Jak dla mnie – nocna aktywność jest super, nawet całonocna, zwłaszcza w pandemii. Mam jednak towarzysza życiowej podróży, aktywnego w nieco innym przedziale czasowym, w którym aktywna jest też większość świata. Chociażby graficzka, z którą pracujemy, czy fizjoterapeuta, którego pomoc staje się niezbędna. I ci wszyscy ludzie, do których trzeba napisać, zadzwonić, ustalić terminy, godziny, jakieś sprawy wspólne większe i mniejsze, coś wypełnić. Odpisać. Znów nie dziś… Wczoraj przed wyjściem z Piotrem na zajęcia popłakałam się z bezsilności. Płaczliwa nie jestem. Może szkoda. Staram się nie być bezsilna. Może za bardzo.

Gdy szliśmy na tramwaj, zadzwoniła do mnie znajoma. Nie znamy się za blisko, nasi dorośli, autystyczni synowie chodzili razem na zajęcia – teraz zawieszone do niewiadomokiedy. Chciała się wygadać. U kresu. Obsługując autystycznego 24 na dobę. Jak wiele z nas. Obsługując kogośtam. Małego, starego, chorego, wrednego, oczekującego bycia obsługiwanym. Jeden ch-j.

Surrealistyczne. Popieprzone. Jestem zbyt zmęczona, by wyszukiwać metafory.

Wibrując między świetną formą intelektualną, a udupieniem w fizycznych realiach, zastanawiam się nie tylko jak z tego wyleźć, ale – egzystencjalnie – jak do tego doszło.

Od razu widzę te firanki.

 

Prowadząc pismo dla rękodzielników, zajrzałam kiedyś na grupę pań szydełkujących. Przeżyłam szok kulturowy. Ciurkiem zdjęcia tradycyjnych wnętrz, wypucowanych do nieprzytomności. Lśniące szyby, szafki, stoły, podłogi. A w nich, na nich wykrochmalone firaneczki, serweteczki, dywaniki. Szydełkowe. „Zobaczcie, kochane, co zrobiłam. Jak wam się podoba?” – poniżej chór zachwytów. Jessu, ja ledwo zdołam odkurzyć raz w tygodniu, albo rzadziej.

Czysty, ciepły dom. Świat do którego się tęskni? Czyżby?

Firanki, pierdolone firaneczki. Sens życia. Obowiązek. 

Zasłona.

Na protestach brzydko mówią? Na protestach krzyczą? Zwolennicy aborcji?

Na protesty chodzą najlepsi, najlepsze z nas.

Więc chociaż na Facebooku dajmy im wsparcie. Siedząc w ciepłych domach. 

 

Firanki, pierdolone firaneczki.

Co skrywacie?

Rodzina, tradycja. Domowe ognisko. Rola kobiety, rola mężczyzny. Chodzenie do kościoła. Wzorce i autorytety. Czy ten świat jest prawdziwy?

Jak do tego doszło, że jestem sama z niepełnosprawnym synem, na skraju wyczerpania? Tyle miałam planów, szans. Co zrobiłam źle?Wszystko zrobiłam jak należy, przecież od pokoleń przygotowywano mnie do roli matki polki, niewolnicy, cierpiętnicy, ofiary. A, że się burzę, szarpię, miotam całe życie? Tym gorzej dla mnie, zmęczę się jeszcze bardziej.

To przez te firaneczki z waszej wyobraźni trwa wojna.

Wojna w obronie życia. Życia kobiet, mężczyzn, osób nieheteronormatywnych, nieneurotypowych, dzieci, rodzin. W obronie naszych praw.


Na protesty chodzą najlepsi, najlepsze z nas. Bohaterowie są dziś na ulicach.

Poznajecie? Za naszą i waszą wolność.

Jak ci, co kiedyś szli do powstań, działali w konspiracji, w czynnej opozycji. Jest dokładnie tak samo. Jest wróg, który atakuje. Jest więc wojna. Są żołnierze i cywile.

A tak przy okazji: „obrońcy życia”, ile armii zlikwidowaliście? Zabijanie jest przecież złe. Świat potrzebuje pokoju, nie potrzebuje niczyjego cierpienia. Nie potrzebuje martwych bohaterów. Nie chcecie tego zmienić, zamiast wywoływać nowe wojny, „obrońcy życia”? Jeszcze nikomu się to nie udało. Szansa dla was.

Sorry, jestem cywilem. Przeszłam do rezerwy. Prawdopodobnie jestem już inwalidą wojennym. Próbuję coś zrobić. Napisać. Wrzucić głos do urny. Chociaż tyle. Przynajmniej nie udaję, że wojny nie widzę. Że świat za firaneczką jest prawdziwy. 


Jeśli nie poprzemy walczących na ulicach, nie będzie lepszych szkół, szpitali, tańszych mieszkań, dobrej pracy, zrealizowanych pomysłów. Źli ludzie nadal będą robić złe rzeczy. Najpierw ktoś musi wrzucić pierścień do wulkanu na Górze Przeznaczenia, dopiero potem można wracać do zielonego Shire. 


 


Komentarze

Popularne posty