Zamiast?

 

Mam dużo książek kulinarnych, z przepisami, o kulturze i historii jedzenia. Kupowane, by szukać natchnienia do gotowania, albo informacji, by o gotowaniu pisać. Wszelkie „tanie książki” bardzo się tu sprawdzały – wynajdywałam świetne rzeczy. Sporo publikacji dostałam w ramach PR-ów i prezentów, jako redaktorka pism kulinarnych. Niemało ich napisałam (przepisy), kilka redagowałam. 

 


„Podróże ze smakiem” Anny Kwiatkowskiej i Tomasza Rudomino albo dostałam jako pani redaktor albo jednak kupiłam, skuszona tytułem i ilustracjami. Wiele razy przydała się, by pisać teksty o kuchniach świata. Ale przede wszystkim – osobiście ulubiona. Cała w karteczkach.

 


 

Autorzy, podróżnicy, pisząc, odwiedzają każdy kontynent, wybierają przepisy na charakterystyczne dania danej części świata. Każdy przepis poprzedza opowieść (to chyba słowo, które jak dotąd najczęściej pojawia się na blogu). Krótka, ale treściwa, zawierająca ładunek wiedzy, ale i emocji, napisana w sposób budzący wyobraźnię. Podobały mi się zdjęcia (rok wydania 2006), zupełnie inne od tych wystylizowanych i nudnych z tradycyjnych książek kucharskich. Przepisy są raczej proste, w każdym główną rolę odgrywa jakaś przyprawa. Książka ma konkretnego sponsora, ale i ja sama doceniam rolę przypraw – masz przyprawę, to zawsze coś wymyślisz.

 


 

Od zawsze, do dziś fascynuje mnie kultura kulinarna, kuchnie świata.

Jako dziecko bawiłam się książką kucharską i naczynkami dla dzieci. By gotować, miałam farbki, kamyki, piasek, trawę, wodę z kałuży. Jak dziecko, już nieco starsze niż to „gotujące” w błocie, chciałam podróżować. Może każdy chce, ale ja przy tym nie bardzo chciałam mieć męża i dzieci, jak inne dorastające dziewczynki w moim pokoleniu. Niektóre czekały tylko do matury, by zaraz potem wyjść za mąż i rozwijać tradycyjne „szczęście”. 

 


 

W szóstej chyba klasie malowaliśmy na zajęciach plastycznych prace na temat: kim będę w przyszłości. Pół lekcji myślałam, podczas gdy na kartkach koleżanek kolorów nabierały pielęgniarki, nauczycielki, ekspedientki. Namalowałam jacht na morzu i siebie z lunetą. Cztery mniej. Z plastyki miałam zwykle lepsze oceny, nauczycielka była wymagająca, po ASP, poważnie traktowała ten przedmiot. Byłam zła. I chyba nadal trochę się boczę na panią z plastyki za tamtą ocenę ;) 

 


 

Po osiedleniu się w stolicy (1997), darem z nieba były restauracje, knajpy z porządnym jedzeniem z kuchnią nietradycyjną, etniczną, światową. W PRLu nieznane. Wyrastające jedna za drugą. Nie wiem, czy dziś umiałabym się zachować w takim miejscu, z panem Piotrem chodzimy (jak nie zamykają) na pizzę, naleśniki, tajski makaron, porządny kotlet z ziemniakami, którzy rzadko pojawia się w domu, pierogi. Do dobrej restauracji wolałabym bez pana Piotra, nie tylko ze względu na nasze nietypowe zachowania i sianie zamętu.

 


 

Współpracę z miesięcznikiem „Kuchnia” zaczęłam od tekstu o kuchni Czarnej Afryki. Miałam pomysł, kontakt i determinację, że muszę jakoś dorabiać do etatu w korpo, po całym tym rozwodzie, na te cholerne terapie, starając się o wyższe alimenty. Poszło! Wieloletnia współpraca z pismem, książki na zlecenie. Moje autorskie kulinarne pisanie, odkładane na później – taka karma.

 


 
Mam słabość do kuchni Bliskiego Wschodu, a kto mnie lepiej zna, wie, że jak uszczęśliwia mnie bałkańska, bez mięsa. Lubię pożywienie z morza wyłowione. W sumie dużo rzeczy lubię, i doceniam. Szukając przepisów, chętnie zaglądam do brytyjskiego „Good Food”, który redagowałam przez czas jakiś, (od ponad roku nie ukazuje się polska wersja). Brytyjczycy fantastycznie wchłonęli rozmaite etniczne kuchnie, nauczyli się ich. To z Wielkiej Brytanii wypłynęli kucharze-gawędziarze-nauczyciele, dzięki którym kulinarne programy zaczęły być modne: Jamie Olivier, Nigella Lawson, James Martin, Tom Kerridge, Ainsley Harriott. No, i mieszkający w Londynie, pochodzący z Jerozolimy, niezrównany znawca przypraw, Yotam Ottolenghi. Bardzo podobny do mojego ulubionego nauczyciela samby z São Salvador da Bahia, gdzie naprawdę bardzo chciałabym pojechać, a może i nie wrócić. Region słynie z najlepszej w kraju kuchni, no i tańczą tam dużo, przyprawiając sambę „macumbą” :) „What Kate Ate” zachwyciła mnie zdjęciami, i podejściem do gotowania, podobnym do mojego – stawianie na ciekawe połączenia smaków, przyprawy. Swoje gotowanie nazywam kompulsywną kuchnią domową less waste, przepisy to kwestia ulotna. Nie jest tak, jak w restauracji. Gotowanie daje dużo radości. Wtedy, gdy nie muszę, a chcę. I zaczynam komponować. P. jest wspaniałym asystentem. Przełamywanie jedzeniowej wybiórczości, dostosowywanie się, by jeść to, co jest (np. na wakacjach, turnusach), z czasem własne wybory i przygotowywanie sobie prostych posiłków, to kamienie milowe na jego drodze do usamodzielniania się.

Z podróżami nie poszło. Trafiła się rodzina, nieplanowana, i równie szybko – zaraz po przyjeździe do stolicy – diagnoza. Jak wysądziłam alimenty, jednocześnie dostając robotę z niespodziewanie wysoką pensją, pakowałam się do Etiopii. I… zawaliło mi się życie, dałam sobie spokój z poważnym planowaniem czegokolwiek. Regularne „zawalanie się” i wyłażenie spod gruzów okazało się stałą zmienną w życiorysie. Ale gdzieś tam byłam. Dojechałam, doleciałam. Za młodu, służbowo, na wakacjach. Pewnie tym szczególnym zamiłowaniem do kuchni etnicznych kompensuję sobie niedostatki, pewnie tak. Może ta książka, z opowieściami w środku, skompensowała bardziej niż inne. (W serii książek „Podróże kulinarne” obstawiłam: meksykańską, chińską, hiszpańską i duma! – bułgarską, bardzo lubię zaglądać do skandynawskiej). Rzadko zaglądam teraz na kulinarne blogi, ale podam wam kilka linków, które zapamiętałam (bo były tam opowieści, nie tylko składniki):

https://www.cuisine-campagne.com/

http://www.kuchnianadatlantykiem.com/

http://makagigi.blogspot.com/

Zaczynając to pisanie, oglądałam Przystanek z Anthony Bourdainem – San Francisco. Jak zwykle, chciałam wleźć do telewizora. Uwielbiam, jak nadaje z Helsinek, ale Frisco jeszcze lepsze. Ogólnie uwielbiam. Kurfa, jakie to dobre! Ten facet zjadł świat dla nas, i wypił go za nas wszystkich.

A ja siedząc w domu, nasnułam tyle słów wokół jednej książeczki z obrazkami, którą mam z 10 lat,

Gdybym mogła zrealizować podróżnicze plany z podstawówki, byłoby wspaniale.

Ha, ha, ha.

Muszę wreszcie skończyć, dwa razy tyle pitolenia o żarciu, autyzmie, siedzeniu w domu, gdy body rwie się do samby, zapisałam w innym pliku. Nie pokaram was tym teraz :)

Anthony, niech to będzie wpis dla ciebie, z podziękowaniami ode mnie, od ludzi, co łapią podróżniczy i towarzyski flow, nawet w domu na dupie, w pandemii, z potomkiem, co najchętniej (jednak!) żarłby schabowe kotlety, i podobnym anturażem, który nas za tę dupę trzyma i nie puszcza.

Płyniemy po swoich morzach. Gotujemy po swojemu. Nawet, jak wychodzi nam to na jeszcze mniej niż cztery mniej. Do dupy z  ocenami. Ahoj! 

I takim jeszcze z tego morał, że pasja może być sposobem na zarobienie paru groszy :) Warto pamiętać.

 

Podróże ze smakiem, Anna Kwiatkowska i Tomasz Rudomino; Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa 2006

 


Komentarze

Popularne posty