Gwałt polski


Długo nie mogłam się zabrać. Jak przyszedł właściwy moment (nagle i pewnie) pół przeczytałam w jeden wieczór, resztę sączyłam powoli. Za duża dawka.

Dwadzieścia relacji, trzy rozmowy z terapeutkami i na koniec – pokaźny rozdział „Miliony niewidzialnych: gwałt jako pojęcie prawne i społeczne”, zawierający statystyki, definicje prawne, informacje na temat procedowania, orzekania, prowadzenia prac legislacyjnych w Polsce, działań aktywistów w temacie karania gwałtu, molestowania, przemocy seksualnej.

Relacje zapisane w pierwszej osobie.

Mówiąc „ja”, o swoich doświadczeniach opowiadają kobiety, różniące się od siebie wszystkim: wiekiem, wykształceniem, pochodzeniem, statusem społecznym materialnym, życiowymi wyborami, możliwościami, potrzebami. Tym, jak żyją, gdzie żyją, z kim.

Mówią głównie anonimowo, czasem imię pozostaje prawdziwe, czasem pojawia się zdjęcie. Jedne relacje są krótkie, inne wielostronicowe. Niektóre raz w życiu doświadczyły przemocy seksualnej, inne – wielokrotnie. W dzieciństwie, wczesnej młodości, jako dorosłe kobiety. Bardzo dobrze robi książce to zróżnicowanie. Autorki napisały we wstępie, że choć narracja jest pierwszoosobowa, nie opierały się tylko na opowieści. Weryfikowały, sprawdzały dokumenty, rozmawiały z bliskimi bohaterek, jeśli było to możliwe. Jestem pod wrażeniem! Pisząc oniepełnosprawności w mediach, na łamach Krytyki Politycznej zresztą (wydawca „Gwałtu polskiego”), podkreślałam, jak ciasne i wąskie bywają dziennikarskie teksty, oparte wyłącznie na wysłuchaniu rozmówcy.

Różne kobiety różnie reagowały. Prawie wszystkie lądowały na terapiach. Niektórym udało się stworzyć dobre związki. Często dopiero po latach zgłaszały gwałt, z różnym skutkiem. Generalnie opisy zmagań z wymiarem sprawiedliwości nie napawają optymizmem. I litera prawa, i jego duch (czyli ludzie) są bardzo daleko za tym, co wiedzą dziś nauki społeczne. A wiedzą przede wszystkim to, że nie ma jednej właściwej reakcji na gwałt. Wymiar sprawiedliwości wciąż tonie w stereotypach na temat noszenia niewłaściwej odzieży, zachęcania uśmiechem, ofertą swego towarzystwa, tym, że się nie krzyczy i nie bije napastnika. Tylko jedna z opowiadających została zgwałcona przez ciemnego typa w ciemnej bramie, gdy wracała nocą przez miasto. W długim płaszczu. Reszta znała agresorów: kuzyn, wujek, przyjaciel rodziny, kolega, ojciec, chłopak, mąż… Często sięgali po nie, po ich ciała, jak po rzecz, która akurat była im potrzebna. Traktowali jak okazję – jest baba, będzie seks! Trzeba brać. Siłą, zaskoczeniem, tabletką, słowem „wyjaśnienia”. Czasem trzeba było pościemniać najpierw, pościemniać potem.

 

Książka wyszła we wrześniu ubiegłego roku. Czekałam na nią, wiedziałam, że powstaje, ponieważ znam jedną z bohaterek. Rozmawiałyśmy na temat jej opowieści.

Właśnie Marta jako jedyna podała zarówno imię i nazwisko, jak i zgodziła się na zdjęcie. W pierwszym zdaniu swojej relacji – co jest dla tej publikacji wisienką na torcie (pewnie powinnam wymyślić lepszą metaforę, ale nie mam pomysłu) – pisze „Powstałam z gwałtu” i przypomina, ile jest w naszych rodzinach, w DNA kobiet przemilczanych traum, związanych z gwałtami wojennymi, gwałtami z czasów, gdy nie myślało i mówiło się o nich, jako przestępstwie. Dziękuję Marta, że o tym wspomniałaś.

Autorki zadedykowały książkę „Tym, które przetrwały”.


Dużo jest recenzji „Gwałtu”, dużo i gorąco się o tej publikacji mówiło. Dziś, gdy nie bardzo wiedziałam, jak zacząć mój wpis, poszukałam kilku recenzji. I one brzmiały mniej więcej tak samo bezradnie, jak ja się czułam: „nie wiem od czego zacząć”, „powiedzieć, że książka jest wstrząsająca to za mało”. Zwlekałam z czytaniem chyba dlatego, że bałam się, czy udźwignę. Ale bałam się też, czy nie będzie zbyt polaryzująco: kobiety kontra mężczyźni. Nie jest. Zdecydowanie nie jest. Oczywiście, nie mówię tu o ofiarach, ale o tak zwanym środowisku, otoczeniu, innych ludziach.

Nie napisałam nic nowego (może z wyjątkiem wzmianki o gwałtach wojennych, z przeszłości). Standardowe spostrzeżenie, podobne do wielu innych.

Ale jest coś, co miota się we mnie i krzyczy po tej lekturze:

nie mogę ochłonąć, dowiedziawszy, w jakich relacjach ludzie ze sobą "normalnie" żyją.

I nienormalnie. W rodzinach, związkach, w kręgach towarzyskich.

Jak siebie nawzajem traktują, jak na siebie reagują, na co pozwalają, albo nie. Jak się ze sobą komunikują. O czym mówią, o czym milczą. Co odczuwają w różnych sytuacjach. Co jest dla nich ważne, co mniej. Co kogo boli. Gdzie dla kogo są granice. Co jest wartością, co rutyną, konwenansem.

Nie da się tego pojąć, sklasyfikować.

To jest kompletny kosmos, odpał, odlot, jazda na gigancie. Takie zajrzenie innym do głów (dusz i serc, jak kto woli) – najciekawsza rzecz na świecie, nieprawdaż?

Człowiek, jego psychika to twój niepojęty. Z tym przede wszystkim zostaję.

Poczułam też, że żadna z narratorek nie jest mi bliska – w znaczeniu podobna do mnie. Podobnie myśląca, żyjąca. To dziwne uczucie, z którym jestem i nie wiem, co zrobić. Chyba nic.


Znając Martę, wiem, w czym się różnimy. Jestem pod wrażeniem, jak walczy o zdrowie syna z niepełnosprawnością, zbierając na operację ręki -- tu można ich wesprzeć.


Gwałt polski, Maja Staśko, Patrycja Wieczorkiewicz; Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2020

 

 

Chciałabym, żeby ktoś tak wnikliwe opisał „polski autyzm”. Niekoniecznie zawsze w narracji pierwszoosobowej, niekoniecznie nawet zawsze słowami. Różnie. Ze względu na specyfikę tematu. Czyli tak, jak naprawdę jest. 

 





Komentarze

Popularne posty