Ciało (2)

Upalny, duszny dzień jest dobrym dniem, by powrócić do tematu. Ciało nie może znaleźć dla siebie miejsca. Pan Piotr nie prosi dziś o spacer – ma instynkt samozachowawczy. Na balkonie jest zbyt gorąco. Ponadto sąsiedzi palą i paplają. Więc nie ma przestrzeni na moje dzisiejsze ja. W tle brazylijska samba – klasyczne kawałki, najklasyczniejsze. Prezent od pół Brazylijczyka, z którym kiedyś się spotykałam (mężczyźni zostawiają po sobie muzykę, filmy, książki też, ale najwięcej muzyki). 

Teraz dopiero się zorientowałam, że wrzuciłam płytę mechanicznie. Gorące rytmy. Może mądrzej byłoby wybrać coś skandynawskiego, mam spory wybór :) Ale przecież lubię upały! Piaszczyste plaże, oddech pustyni zawsze kojarzyły mi się z „niepośpiechem”, czyli szczęściem. A letnie wieczory z czasem, jakiego pragnie się najbardziej. Lubię gorące powietrze. A może to już czas przeszły?

To tyle tła, żeby jakoś zacząć, gdy samba zagłusza znajome, dziś nieco cichsze, ale wciąż dręczące odgłosy dobijanie się do mnie...

W tekście Ciało (1) napisałam: „Przestałam znęcać się nad swoim ciałem, że nie takie, i muszę, muszę (!) je zmienić, dostosować, co robi wiele kobiet. Staję się wobec siebie ciałopozytywna. Napiszę o tym, ale już nie dziś. Nawet chętniej o tym napiszę, gdy już przebrnęłam przez pierwszy rozdział opowieści „Autyzm. Rodzic. Ciało.” Chętnie się rozbiorę na kawałki. Chętnie zobaczę, kim jestem. Bo jakbym ciągle nie wiedziała. A chcę wiedzieć. I się pozbierać.”

Raczej „Ciało. Rodzic. Autyzm. Ja”. 

 

Myślałam, że może tę etykietkę na A trzeba usunąć w ramach „Pani musi zadbać o siebie” i moja stała przypominajka: „Ja i P. jesteśmy dwiema różnymi osobami.” Ale nie. Bez autyzmu już nie istnieję. Rodzicielska hybryda. Ciało podwójne. Ciało jako forteca. Ciało w zbroi. Ciało za ciężkie.

Jak wiele kobiet niemal całe życie walczyłam ze swoim ciałem. Nie katowałam się dietami – może ze dwa razy spróbowałam, koleżanki ciągle o nich rozmawiały. Katowałam się samobiczowaniem, wstydem. Katowałam się myślami, że wciąż nie jestem idealna, za mało atrakcyjna dla siebie (niekoniecznie dla innych). że muszę, muszę, muszę się postarać. A staram się za mało, a przecież jak już dotrę do celu i pokocham swoje ciało (coś z tymi nogami muszę zrobić!!!) – słońce zaświeci raz na zawsze nad moim życiem. Brzmi znajomo? Znajoma bzdura? Żeby pokochać swoje ciało trzeba je sobie zrobić?

Dokąd doszłam? Co ja naturalna i zdeklarowana ciemnowłosa, najczęściej z bardzo krótkimi włosami, dziewczyna z duszą chłopca-rozrabiaki robię w ciele rozłożystej blondyny? Z akcentem na rozłożystość, bo blond (ombre – przy twarzy ciemniejsze) rzeczywiście odmładza…

Nie ma dziś siły pisać, jak bardzo sama byłam z moją walką z kompleksami. Dziś wiem – zupełnie bezsensowną, a pochłaniającą tyle energii. Wie to wiele dorosłych kobiet, patrząc na zdjęcia z przeszłości – „jaka ja byłam zgrabna, czego ja od siebie chciałam?” Nawet memografia dostarcza informacji, jak bardzo rozpowszechnione jest takie myślenie. Mądrość po szkodzie.

Chciałyśmy być atrakcyjne według jakiegoś kosmicznego (czyjego?) wzorca, nie zauważając, jak bardzo jesteśmy atrakcyjne.

Dzięki losowi, że doczekałam ruchu body positive, za rozpowszechniająca się „ciałopozytywność”. To byłby temat na kolejny rozdział – jak to widzę, bo wciąż rozgrywam, nie łykam w całości.

Na własny użytek buduję termin „babopozytywność”. Kiedyś babskim tabunem poszłyśmy po pracy na ciuchowe zakupy. Gosia, zgrabna, dojrzała zmierzyła dżinsy i powiedziała z oburzeniem: robią za małe! Zamarłyśmy. My powtarzałyśmy mantrę: jestem za gruba, muszę schudnąć, a te spodnie czy sukienka takie fajne, świetne, ale nie dla mnie, nie dla mnie... Gosia rulez do dziś. Załamania w przymierzalniach – temat na kolejne story. Agnieszka Szpila w „Łebkach od szpilki” pisała o rozmowie z babcią, która powiedziała jej, jak bardzo ważne są dla kobiety grube nogi. Można na nich mocno stać. Przy mnie nigdy nie było bliskiej kobiety, która pomagałaby mi stać mocno na ziemi, ugruntować się, cieszyć z tego, kim jestem. Spychały w otchłań. Wciąż nie mogę się w niej wydobyć. Zbieram perły od obcych, nawlekam na sznurek. Tancerki: Brazylijki, Kubanki, dziewczyny z ciepłych klimatów – genetycznie ciałopozytywne, nauczycielki niezastąpione. Nie tylko kroków i figur, których już moje ciało „w zbroi” niemal nie pamięta. Pamiętam, jak Pedro Rosa, a może to był Ivan Vasconcellos da Silva, mówili, że trzeba nauczyć tańczyć na takim skrawku miejsca, jaki ma się do dyspozycji. Bywa ciasno, gdy rusza karnawał :) Śledzę, co robi piękna Ewka, twórczyniEwokracji, nasza znajoma, znająca A-temat, rozpieszczająca pana Piotra, gdy tylko trafi się okazja i przez niego kochana. Trzymam kciuki za to, co robi Kamila, czyli Dobre ciało. Obserwuję i trzymam kciuki za Fundację Mądre Ciało, którą na samym, samiuteńkim początku współtworzyłam.

Więc najpierw „Ciało. Oczekiwania społeczne. Ja”. Kalki, wdruki, I jakaś durna szarpanina, której nie powinno w ogóle być. Potem „Ciało. Rodzic. Autyzm. Ja”. Gdy ojciec Piotra przestał się nim interesować, czyli zniknął, przytyłam momentalnie jakieś 30 kg. Skutki dźwigam do dziś. Wraz z nim znikło MOJE życie: weekendy, wieczory, miesiąc wakacji bez syna. Żyłam jak w transie, akurat zmieniałam pracę, mieszkanie. To nie były najlepsze wybory, działo się źle (skutki też do dziś). Myślałam, ze chyba przytyłam parę kilo, ale zrzucę, zrzucę… To mogło trwać ze trzy lata. Ocknęłam się, gdy dostałam do mierzenia rozmiar 50, bo nie miałam właściwie w czym chodzić – moje fajne ciuszki powiedziały pa, pa! A przecież dopiero co kupowałam sukienkę  r. 42, i było dla mnie trudnym wyborem -- pierwsza rzecz w tym rozmiarze.  Zachowałam ją. Jest z czegoś kompletnie nierozciągliwego. Wąska, cholera. Dotarło do mnie, że „regulator wagi”, czyli regularne zajęcia, warsztaty wyjazdy, taneczne już nie zadziała. Taniec pozbawiał mnie wstydu. Byle jakie przebieralnie, zajęcia w różnych warunkach, no i sam wszelki bodyworking. Naoglądałam się rozmaitych body przykładów. Byłam tylko jednym z nich. Wstyd zostawiałam sobie, gdy chciałam sobie dokuczyć. To ta kulturowa chęć dowalania sobie jest kluczowa, nie kształt ciała, jakie by nie było.

Gdzie jest MOJE życie? Najpierw był osobisty trener, potem mały klub fitness (zamknięty po pandemii, chciałam wrócić). Zeszło z wielkim trudem z 12 kilo w 1,5 roku. Wolno! Bo nieregularne nastroje, nieregularne posiłki. W 2019 P. nie było niemal całe wakacje – zorganizowane, do października siedział u babci, bo spadł na mnie ogrom pracy. Ogromny stres. Co z tego, że go nie ma, gdy tylko haruję, by zarobić na zapas? Wrócił i… 6 kilo, z powrotem. Załamanie. Rezygnacja z pracy (nie z powodu nadwagi, tylko niepomyślnego ułożenia się spraw). Pandemia. W pandemii w kółko 3-4 kilo, w te albo wewte (rozmiar 44-46, wagi się boję jak piekła). Czasem 5 krówek ratuje życie! I kanapki z żółtym serem przez cały dzień, bo nie ma siły na cokolwiek innego. A czasem totalne obrzydzenie do jedzenia. A czasem tak, jak lubię – dużo, dużo warzyw, orientalnie, śródziemnomorsko, swojsko – moje pomysły, proste szaleństwa. I zdjęcia na fejsie. Trzeba do psychodietetyka. Kontakty polecane przez znajomych. Tylko kiedy, kiedy, za co? Dziś pamiętam, jutro wpadam w dziurę zmęczenia i przestaje mieć to znaczenie, nic nie ma znaczenia, gdy nie ma ani grama mocy.

Nie wiem, co dalej. Lato nie jest miłosierne. Na pewno przejmuję się mniej niż jak byłam 38-40. Dziwaczne to. Ja sama byłam swoim wrogiem. Nigdy, na przykład żaden facet. Trzeba było ich słuchać ;) Jest ulga. Ale jest i coś na kształt żałoby. BYŁAM. Kiedyś byłam.

Czy dam radę zrzucić na zawsze choć 6-7? Nie marzę o chudości. Chudzi z natury to inny gatunek, mam na ten temat ugruntowaną opinię :) Jednak moja aktualna rozłożystość wciąż kłóci się z moją psychiczną tożsamością. 

  Patrzę na „Głód” Roxane Gay (wydawnictwo Cyranka). Boję się czytać, gdy przed wyjazdem na wakacje – zwielokrotnione „nie ogarniam”. Już pierwsze strony powiedziały za wiele do udźwignięcia na dziś. Biorę do walizki. Może dźwignę zadanie. Nie wmówię sobie, że lubię być gruba. Nie lubię. Nie zamierzam się z nikim porównywać, że nie jest tak źle. Albo jest. 

 

Jest kolejna „babopozytywna” perła – wsparcie Ewy J., jej przepisy i jej przykład. 
 

Patrzę na „Nieznośną lekkość bytu” Milana Kundery. Czy ktoś pamięta, jakie tam są pyszne opisy kobiecych zmagań z własnym ciałem. Dialogi Teresy z lustrem, które pokazuje jej kogoś, kim się nie czuje. Lęki, gdy w snach słyszy, jak stare kobiety, które dawno już przestały o siebie dbać przyzywają ją do siebie. A ona nie chce do nich iść. Seksualna otwartość Sabiny. Mam ochotę wrócić do „dziadersa” Kundery w czasach ciałopozytywności. Kusi mnie.

 

 

Samba nadal w tle.

Pół Brazylijczyk wybrał drugie pół, osiedlił się w San Paulo: „nie mogę z tobą jechać, chyba zwariowałeś...” K., kolega-podróżnik chciał mnie zabrać, jeszcze całkiem niedawno wedle moich boomerskich przeliczników do San Salvador de Bahia (marzenie). Do niego chyba najdłużej nie docierało moje „nie mogę, nie mogę, naprawdę nie mogę”. Aż mnie wzruszał.

Czy zamiast Karaibów czy pustyń nie wolałabym jednak chłodnej, wodnej Finlandii? 

Jakie to ma znaczenie?

P. zwiększył natarczywość. Hybryda matka-syn się poruszyła. Nie wiem, co będzie dalej. Dziś. Jutro. 

W pandemii moje płonące na czerwono "nie mogę" jakby zmieniło barwy. Na spokojny blady róż. Na blond.

Może i mogę. A co mi tam. Ciało powinno być w ruchu. Oddech jest ruchem.

Może jednak schudnę.  

Pakuję walizki. Zabieram przychówek. Zgarnę na mój taniec tyle miejsca, ile zdołam. Nauczyłam się tak samo rozpychać, jak i ogradzać. Pozytyw.


cdn.



(napis z mojej koszulki "by insomnia", to nie jest reklama)




Komentarze

  1. Jeny, jakie to mi bliskie. Dziś te 30 do przodu. Nie było ugruntowania, bezpiecznej bazy. Idę w stronę budowania poczucia własnej wartości, jakoś czuję, że tu jest początek. Czemu Zumba dawała radość, choć słoń na uchu stał? Więc taniec też. Skutki... czasem trudno wstać. Raz kręgosłup a innym razem dystymia. Idę do tego, co porzucałaś, nie znałam, dopiero w bodypositive raczkuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, tak -- kręgosłup, i też raczkuję. Ale dobrze jest wracać do raczkowania a nawet wcześniejszych faz, wedle podejścia Laban-Bartenieff do pracy z ciałem.

      Usuń
  2. Mnie się też przytyło oj 10 kg, na fb sobie wstawiłam zdjęcie z przed 3 lat buuu a fakty są inne, rzecz jasna w stroju kąpielowym 😆, bardzo się z tego śmiałam. Po wielu terapiach wiem, że pokochanie siebie, czucie się z sobą super tak serio, to kupa pracy nad sobą psychicznie. Udało się schodzę po woli z leków antydepresanty. Czy jest to prawda, że kobieta szczęśliwa z samą sobą i akceptującą się jest piękna i atrakcyjna dla płci przeciwnej to fakt potwierdzam. Ale najważniejsze że jest szczęśliwa ze sama sobą. Cudowny tekst. Będę czytała nocą kilkakrotnie. Jesteś piękna kobietą, super zdjęcia. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Trochę chaotyczny, ale ma swój urok :) Przeczytałam ponownie po Twoim komentarzu.

      Usuń
  3. Insomnia to też mój,, cyrk" żyje nocą, w dzień nie specjalnie

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty