Głód niezaspokojony

 

Przeczytawszy dwie trzecie tekstu chciałam rzucić w diabły,  byłam jednocześnie zbyt umordowana czytaniem i zbyt przejęta doświadczeniami autorki. Gdybym wtedy pisała, napisałabym, że to nie jest dobra książka, że to, co tu znajduję przeczy euforycznym recenzjom, zachwytom, przeczy tytułowi – „Głód”, a nawet podtytułowi – „Pamiętnik (mojego) ciała”. Po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów – odłożyłam, byłam na wakacjach i nie chciałam się męczyć w ten sposób. Lepsze były góry i spacery. Po powrocie w jeden wieczór dotarłam do wspomnianych dwóch trzecich, na przemian wściekła, zniesmaczona, współczująca. Jeszcze dwa podejścia i doczytałam. Pod koniec robi się trochę łatwiej, jakby autorka poczuła, że nawrzucawszy rozdziałów na chybił trafił musi jakoś dobijać do brzegu, podsumowywać, ogarniać.

Tak jak ogarnia swoje ogromne ciało – od czasu, gdy takie się stało.

Po przeczytaniu całości nadal uważam tak samo – książkę dostajemy w takiej formie, jakby nie tknął jej żaden redaktor, jednak więcej i cieplej myślę o samej autorce, jej bolesnych doświadczeniach. I takie mam skojarzenie – tak jest napisana ta książka, jak niezdyscyplinowane było i chyba nadal jest postępowanie Roxane Gay z jej ciałem.

Jako 12-nastolatka przeżyła zbiorowy gwałt, doprowadził do niego chłopak, z którym się wtedy spotykała. Zakochana. To straszne przeżycie odreagowała objadaniem się. Tyła w zastraszającym tempie. Osiągnęła 261 kilo. Ma 190 wzrostu. Teraz waży mniej, ale nadal jest jak sama pisze „gruba”, wciąż pojawiają się wahania wagi. Była szczupła, jej krewni są szczupli. Pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny, w domu otaczano ją troska, do dziś ma wsparcie w licznej bliższej i dalszej rodzinie. Jest czarnoskóra, ma haitańskie korzenie, urodziła się i mieszka w Stanach Zjednoczonych. Określa siebie jako „queer”. „Głód” to nie pierwsza jej książka. Bo hmmmm, jest znaną pisarką, prowadzi zajęcia z kreatywnego pisania. 

Tytuł „Głód” jest chwytliwy, ale zwodniczy. Czułam się nim wręcz oszukana. Nawet, jak czytałam rozdziały o objadaniu się, przysięgam nie widziałam tam głodu, tylko wstręt do jedzenia, który był objawem obrzydzenia do samej siebie. Swoje ciało wielokrotnie nazywa „klatką”. Dzwoniły mi w głowie dwa zupełnie inne słowa, jako najważniejsze dla tej książki: trauma i autodestrukcja. Autodestrukcja, która po gwałcie objawiła się chęcią ukrycia się w wielkim ciele (nieatrakcyjnym, więc bezpiecznym), akurat w ten sposób. Tyle jest sposobów na autodestrukcję. Sama mogę lekko wyliczyć z dziesięć, może dlatego coś trzymało mnie przy historii Roxane.

Książka składa się z 88 krótkich rozdziałów, ułożonych w pięć części, nie mam pojęcia według jakiego klucza. Nie mają tytułów. Tylko początek i koniec spełniają wymogi wprowadzenia i zakończenia. O kompozycji mogła zadecydować po prostu kolejność pisania, ale nie jestem pewna, bo książka wygląda jak zlepek zapisków na brudno, wyrywków z dziennika z różnych czasów (poznasz po emocjach), wlewów strumieni świadomości oraz dopracowanych felietonów, spójnych przemyśleń z tu i teraz.

Roxane pisze o swoim życiu sprzed gwałtu, o rodzinie, dzieciństwie, o samym gwałcie i powracających wciąż, wciąż strasznych wspomnieniach tamtej chwili. Pisze o tym, jak – już jako gruba osoba – uciekła z domu. Studiowała, mieszkała w różnych miejscach swego wielkiego kraju, często w nie najlepszych warunkach, pracowała w różnych miejscach. Z czasem zaczęła wykładać. Pisze o relacjach z bliskimi. O przyjaźniach i związkach. Raz te związki i przyjaźnie – z opisu faktów – wydają się być całkiem dobre i dające satysfakcję. Raz wymuszone – bo nie zasłużyła, bo została wybrana z jakichś niezbyt czystych powodów, takich jak miłość na przykład.

Pisze, jak to jest być grubą kobietą, jak to jest być grubą czarną kobietą (tak, tak, pisze też, że jest queer, miała związki z kobietami i mężczyznami). Pisze tym, jak trudno kupić jej ubrania, o tym, że ludzie widzą jej tuszę, ale nie twarz, ładną, kobiecą. Pisze też, że ubiera się po męsku. Pisze, jak to jest być grubą osobą w przestrzeni publicznej – teatru wychodzić poobijana, bo fotele są za ciasne, wsiadać do samolotu, gdzie pasażer obok robi awanturę, że jemu za ciasno. Raz Roxane pisze, że nie lubi dotyku, a ludzie dotykają jej ciała jakby było publiczną własnością. Opisując incydent w samolocie, narzeka, że stykanie się z jej ciałem, które wylewa się poza wymiary fotela budzi u ludzi niechęć. Bardzo często określa siebie, jestem taka, jestem taka… Na stronie 276 pisze o sobie „osoba pewna siebie”, gdy kilka stron wcześniej była nieśmiała. I tak w kółko. Sprzeczne określenia. Może i można rozróżnić, chociaż niektóre jako niebiegunowe, ale można się też nieźle pogubić, co chwila łapać za głowę, zastanawiając się, jaka ona, ta Roxane, właściwie jest i o co jest właściwie chodzi. Nawet, z tą wspierającą rodziną nie do końca pozytywnie, wyłazi i brud...


Na pewno Roxane jest szczera.

Chyba tylko pod szczerość można podciągnąć ten konstrukcyjny i przede wszystkim emocjonalny chaos, jaki dostajemy na ponad 300 stronach. Chyba tylko tak można przyjąć te zdania, akapity, rozdziały. Przyjąć – doczytać do końca. Przyjąć – wysłuchać Roxane bez oceniania. Przyjąć ciałem, sercem, nie (rozbolałą) głową.

To wcale nie jest książka o otyłości, to książka o zwichrowanej psychice. Temat otyłości, życia z otyłością wydaje się być przyklejony, taki bonus od osoby o wyjątkowym ciele, bo choćby z racji wzrostu mało komu może być dane mieć takie jak Roxane.

Autorka często powtarza: „zostałam złamana”.

I to rzeczywiście jest o tym.

Lustro złamanej psychiki.

Lustro niestabilnej osobowości po doświadczeniu potwornej traumy.

Autorka krytykuje telewizyjne reality, w których grubi mają chudnąć, jako nieetyczne, wykluczające, traktujące przedmiotowo osoby z nadwagą. Sporo ich powstaje w czasach gloryfikowania szczupłości za wszelką cenę. Pokazuje się w nich pot, krew i tłuszcz (operacje medyczne). Czytając, miałam wrażenie, że sama autorka podsuwa mi coś, czego ja wcale nie chcę oglądać, bo to dla mnie przekraczanie granic intymności drugiego człowieka. Tak, jak nie chcę oglądać „Chłopaków do wzięcia” czy „Żon Hollywod”. Stąd moja złość, zdenerwowanie.To nie jest pamiętnik ciała, za wąskie określenie, to pamiętnik tego, co ukryte w głowie.

Moja koleżanka psychoterapeutka patrzy na „Głód” inaczej niż ja.

Ale nie ma tam nic o tym, dlaczego wykształcona osoba nie spróbowała psychoterapii. Tylko po tym, co przeżyła i jak zareagowała tłukła się ze sobą i światem sama.

Nie oceniać? Dobrze. 
Historia jest poruszająca.




Głóg, Roxane Gay; wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2021; tłumaczenie: Anna Dzierzgowska

Komentarze

Popularne posty