Jak robić nic, jak o tym nie pisać













Podtytuł: Jak o tym napisać, jak odblokować pisanie – własne, bezużyteczne, niezarobkowe.

Dawno, dawno temu, będzie ze trzy miesiące trafiłam na ten felieton i bardzo mi się spodobał. Odkąd byłam nastolatką „zlepiam okruchy mitologii” (cytat z leadu), czegoś się wtedy naczytałam i tak lepię do dziś. Autorki (Chutnik/Plebanek) wspominają w nim o książce Jenny Odell „Jak robić nic”. Tytuł mocno do mnie trafił, bo – po pełnych wrażeń wakacyjnych wyjazdach – zaangażowałam się w tytułową aktywność tak bardzo, że nawet poszłam do lekarza. Ale zadecydował budujący podtytuł: „Manifest przeciw kultowi produktywności”. Gdyby nie felieton nie odkryłabym tej książki, Wydawnictwo Kobiece jest dla mnie zbyt nierzeczywiste.


Intuicja kazała zdobyć i zacząć czytać od razu.

Trochę się bałam młotkowania hasłami powrotu do natury (czyli do czego właściwie?), pomstowania na odzierające z człowieczeństwa fejsbuki z telefonów, dźgającego kołczowania: idź do lasu oddychać. I najlepiej nie wracaj. Tam gdzie pralka twoja, i lodówka, i sklepy z butami, które uszył ktoś inny.

Niepotrzebnie się bałam.

Choć dokładnie te tematy publikacja porusza.

Przebiega jednak łagodnie. Slow. Z sensem. Bez opierdalunku, że internet samo zło, a jak przytulicie po dwa drzewa dziennie i nakarmicie kota ze schroniska to będziecie już zawsze dobrzy. Okazała się lekiem na egzystencjalne dolegliwości.

„Nic nie jest trudniejsze do zrobienia niż nic” – zdradzam jak brzmi pierwsze zdanie. Wstęp ma tytuł „Przezwyciężyć użyteczność” i brzmi wspaniale. Jestem znużona własną użytecznością, o której wszyscy mi nieustannie przypominają: masz po co żyć, masz dla kogo, żyj, więc k...wa żyj użytecznie…

Jenny Odell nie ma dzieci. Kolejna, po moich dotychczasowych przewodniczkach, objaśniających mi świat, żeby dało się w nim wytrzymać: Emilie Pine, Eva Meijer, Rebecca Solnit, a ostatnio Małgorzata Halber i jeszcze jedna pani, o której mam nadzieję wkrótce napisać, ale na razie nie mogę). Jestem od nich starsza i może powinnam wiedzieć lepiej, ale nie mam kiedy pomyśleć o tym, co wiem.

Odell jest artystką multimedialną, pisarką, jej matka pochodzi z Filipin. Mieszka w Oakland w Kalifornii. To wszystko ma wpływ na poszukiwanie przez nią sensu jej życia. Mieszka w pięknym miejscu, dużo spaceruje, odkrywa lokalną przyrodę. Jej pasją jest obserwowanie ptaków. Chwyta się rzeczywistości, która jest najbliżej. Patrzy, wącha, dotyka.

Autorka proponuje wyjść na zewnątrz, jak wielu innych współczesnych mędrców i (eko)mędrków, ale wyjątkowo ładnie o tym pisze. Inspirująco i przekonująco. Powołuje się na własne doświadczenia, przywołuje na pomoc literaturę, sztukę, filozofię, by przekonać nas do uważności, a raczej dobrego dla nas zarządzania swoją uwagą.

Odell wcale nie poleca samorozwoju, bo ten – jako słowo, określenie – od dawna już jest częścią kultury komercyjnej. Dbanie o siebie „balansuje na granicy frazesu”, zostało zaprzężone do celów komercyjnych. Kupuj, by dbać. Tracimy przestrzenie niekomercyjne, sami zaczynamy komercyjnie traktować swój własny czas. Bańki, w które zamykają nas algorytmy Facebooka, męczący nadmiar informacji, natręctwo natychmiastowego komentowania, które przeraża płytkością to natręctwo naszej kultury. Można się zmęczyć.

Przy tej lekturze naprawdę odpoczęłam. Tak skutecznie, że od miesięcy nie produkuję wpisów. Ale sporo czytam i robię na drutach, w coraz rzadszych chwilach wolnych od bycia użyteczną.

Mam ochotę wspomnieć o każdym z rozdziałów po kolei, czuję, że inaczej nie napiszę o tej książce. A piszę już drugi czy trzeci tydzień, zwykle wystarczyłyby 2-3 godziny. Tak bardzo „robię nic”...

Te rozdziały są bardzo sprytnie dobrane, i ułożone, i to właśnie sprawia, że jest slow, bez napinki, oddychająco, relaksująco, myśląco i włączająco myślenie. Wynotowałam kilka luźnych uwag.

Wspomnę, że oczywiście obrywa się kapitalizmowi, kojarzonego z nakręcaniem potrzeb, więc i wiecznym niezaspokojeniem.

Rozdział 1: Pochwała niczego

„W miarę jak ciało znika z pola widzenia, rozmywa się też nasza zdolność do empatii.”

Znika mowa ciała, mimika. Zapominamy o tym, ile znaczą dla komunikacji. Więc jak komunikować się bez nich? Wirtualna przestrzeń pozwała zapomnieć o przemijaniu, starzeniu, umieraniu. Rozwój technologii motywowany jest lękiem przez ciałem, z jego słabościami, naszym cielesnym uwikłaniem w świat. Co za trafna obserwacja! Wchodzę w to i biorę do siebie.

„My jednak żyjemy w kulturze, która przedkłada nowość i wzrost ponad cykliczność i regenerację”

Trudno nie zauważyć, że to drugie jest kulturowo żeńskie.

„Samo pojęcie produktywności opiera się na koncepcji wytwarzania czegoś nowego, podczas gdy utrzymanie i troska nie są zwykle postrzegane jako produktywne w ten sam sposób.”

Stąd krok do tematu opieki, mojego tematu.

I rzeczywiście został on zrobiony. Dzięki autorce „Jak robić nic” dowiedziałam się o Mierle Laderman Ukeles, artystce, która w 1969 roku (dawno!), po tym, jak została matką napisała „Manifest sztuki opieki”:

„Bycie matką pociąga za sobą olbrzymią liczbę powtarzalnych czynności. Stałam się pracownicą opieki. I poczułam się całkowicie opuszczona przez swoją kulturę, ponieważ nie dało się do niej włączyć pracy utrzymaniowej.”

Manifest znajdziecie tutaj, warto kliknąć, przeczytać, poszerzyć horyzonty. Ukeles rozszerza temat opieki na opiekuńcze zawody, na rolę opieki w strukturze państwa i społeczeństwa. Opieka jest nisko oceniana, wynagradzana, bo nie przyczyna się do postępu. Ale jak się bez niej obejść, jeśli życie ma trwać.

Odell mówi o przyjęciu postawy opiekuńczości wobec samej siebie, chronienie swoich przestrzeni, czasu. Mnie słowa: „dbaj o siebie” albo lepiej „musisz o siebie dbać” aktualnie doprowadzają do rozpaczy. Codziennie zderzam się z niemożnością zadbania o siebie. Ostatnio uderzam w mur. Jednak ani trochę nie gniewam się na Odell, że poleca czytelni(cz)kom opiekowanie się sobą. Biorę sobie wspomniany „Manifest” i próbuję myśleć o swojej opiekuńczej roli, jako aktywności artystycznej. Bez ironii. Naprawdę. Jestem artystką, wirtuozką prawdziwą w dziedzinie opiekuńczej logistyki. I opowiadam o tym. Jak trwam bez ruchu. Jak tworzę obiady, kolczyki, szaliki, zdjęcia kwiatków, kałuż w lesie albo miejskich wieżowców. Jak tworzę chwile z książką w metrze, z kawą na ławce w parku. To jest sztuka, proszę państwa. To nie jest jakieś nic, to jest sztuka przetrwania.

Dużo jest w książce przykładów ze świata sztuki, dla mnie – zdecydowanie na plus, wielki plus.

Po tym, jak przeczytałam Rozdział 2: Niemożność ucieczki poczułam się już całkiem bezpiecznie – na pewno nie będzie tu o tym, że jak tylko porzucimy kapitalizm i pójdziemy w piz..u do Indii w Bieszczady, to powstanie tam raj. Uff! Nie ma ucieczki od ludzkiej natury. Wcześniej lub trochę później bowiem tworzymy takie samo życie społeczne, jakie porzuciliśmy. Nowa przestrzeń i więcej czasu to za mało. Ludzie potrzebują zasad i ich egzekwowania, bo inaczej zaczynają się leniwie rozłazić. W każdych Bieszczadach zrobi się syf, gdy okazuje się, że jedni i ci sami ciągle sprzątają, a drugim nigdy nie chce. I konflikt gotowy. Potem ludzie zaczynają się nawzajem nie lubić i mogą sobie zrobić krzywdę. „Władcę much” zapewne czytaliście.

Odell podaje przykłady, jak złudne było myślenie, że można po prostu uciec od społeczeństwa, od bycia trybikiem – od ogrodu Epikura, wolności Epikteta po XX-wieczne komuny.

Dzięki relacjom osób, które żyły w komunach dowiadujemy się, że powrót do natury, wiejskie otoczenie oznaczało często powrót do „naturalnych” ról – mężczyźni „naturalnie” nie zmywają i nie gotują, nie chcą. Do nowych „rajów” wnosimy to, co znamy. A potem na powrót robimy politykę (tak samo w komunach, jak i „dolinach krzemowych”), bo potrzebna jest jakaś kontrola, organizacja, by było co jeść, gdzie spać, i to spać spokojnie.

„Historia komun pokazuje mi, że nie ma ucieczki od politycznej tkanki świata.”

Tak przy okazji – dzieci hippisów zostały pracownikami banków:

„Bardzo wiele dzieci wywodzących się z rodzin hipisowskich buntowało się przeciwko takiemu stylowi życia. Brakowało im dyscypliny, stawiania granic, określenia, co mogą, a czego nie. Brakowało im reguł, które określałyby im świat -- opowiada w radiu Iza Klementowska, autorka książki „Być dzieckiem hipisów – cena wolności”.

Nie ma ucieczki. Na dłuższą metę nie uczymy się, nie tworzymy niczego nowego. Historia lubi się powtarzać. Zaczynanie od nowa jest fikcją, mitem. Nie ma dobrych ludzi i miejsc, gdzie ludzie są tylko dobrzy. Odell uważa, że nie ma sensu uciekać. Trzeba uczestniczyć. Stawiać pytania, jak uczestniczyć, jak brać odpowiedzialność.

Autorka nie zaleca więc natychmiastowej likwidacji konta na Facebooku, Kolejny, trzeci rozdział Anatomia sprzeciwu jest o tym, żeby szanować swój czas i uwagę, nie dawać naszej uwagi tam, gdzie siłą się ją ściąga, decydować o uwadze, dokonywać wyborów. Szukać swoich marginesów, swobody. Jest tu o Henrym Davidzie Thoreau i Diogenesie, tym co siedział w beczce. Oprócz sztuki – dużo filozofii. Dla mnie – super! Jest o ekonomii uwagi. O tym, że naszą uwagą zarządzają specjaliści od PR i marketingu. Niby żadna nowość, ale wcześniej nie czułam się aż tak zniechęcona i zmęczona logowaniem się gdziekolwiek jak teraz. Jak coś się przełamało, pękło. Od tygodni, miesięcy nie tylko nie piszę, ale nawet nie wrzucam sympatycznych postów ze zdjęciami ze spacerów. Nic o pieczeniu piżmianu jadalnego w parze z papryką na kolację, łączeniu tajskich bakłażanów z białą rybą, choć smaczne i fotogeniczne. No i wszędzie widzę buty! Boję się zmasowanego ataku butów! Kupiłam przez internet parę, ale były za duże i odesłałam. Drugie okazały się za ciasne i też powędrowały z powrotem. Teraz mam karę ;) Ale czy to na pewno żart? Odell pisze o „trzeciej przestrzeni” (termin medyczny) w ekonomii uwagi, ciekawe przykłady. Jednak czytałam ostrożnie: czym innym, jak nie sprzeciwem wobec społecznych zasad są ruchy antyszczepionkowe? Przecież tam sami piewcy wolności.

Rozdział 4: Ćwiczenia z uwagi jest bardzo sympatyczny, zachęca do kontaktu ze sztuką, obserwacji natury, do dawania sobie w ten sposób wytchnienia. Poznałam styl i ciekawy sposób pracy malarza o nazwisku Hockney (wolę malarza Hoppera, bo tak nie wali kolorami jak ten Hockney, choć z uważnością na chwilę obu po drodze), przypomniałam sobie teorię Cage’a („wszystko, co słyszymy jest muzyką”) oraz teorie filozofa Bubera, co go miałam na studiach. Odell jest zwolenniczką bioregionalizmu, co może i ma sens.

Podejrzewam, że wakacyjny pobyt na Suwalszczyźnie, skąd pochodzi mój ojciec, spotkanie z dawno nie widzianą rodziną, która zjeżdża ze świata znacząco wpłynęły na moje zatrzymanie, na „robienie nic”, w którym tkwię od tygodni. Poczułam, że ta rodzina naprawdę istnieje, istnieją miejsca, w których dorastałam. Nasze rodzinne opowieści, nasze mity są naprawdę fascynujące, poczucie, że mój syn jest częścią tej rodziny i do niej pasuje, Jest też jakaś magia, jakiś spokój w tamtejszych krajobrazach. Dla mnie nie są one obce, są nasączone wspomnieniami, więc i emocjami. Totalnie prawdziwe. Po latach, gdy trzy osoby zmarły niemal jedna po drugiej w czasach zarazy, wybrałam się tam wreszcie. I był to lot w kosmos.

Lubię Odell za to, że zaprasza do kontaktu ze sztuką, dziś okrutnie strywializowaną, kojarzącą się z hermetycznymi galeriami albo Kossakami z aukcji (zależy co komu). Sztuka jest OK, gdy zachęca, by spojrzeć inaczej. Niekoniecznie ma uszczęśliwiać, bulwersować czy nauczać. Sztuką jest dostrzegać jakieś „nic”, ale „nic” własne, osobiście wybrane. Nie pokazane palcem, jako na przykład film, co go musisz widzieć koniecznie. Mikrosprawy. Fenomenologia. Odell gapi się na ślepowrony z okolicy i ma swój ulubiony potok. Ja chcę nad jezioro. Nad to nasze zejście.

Rozdział 5: Ekologia nieznajomych sponsorują m.in. Sara Schulman i Audre Lorde. Mam zanotowane: „zjawisko zastępowania złożonej rzeczywistości, rzeczywistością uproszczoną”, a obok moja refleksja: „czym jest naród, jak nie kolejną bańką?”. Zapisałam: „jest różnica między izolowaniem się, a wycofaniem z hałasu i nadmiernego oddziaływania opinii publicznej”.

Audre Lorde, czarna, lesbijska feministka pisze czym jest „różnica” – tylko ona prowadzi do wolności, spotkania, tylko to wzmacnia społeczeństwo, wspólnotę. Notuję na bieżąco: sytuacja na wschodniej granicy z pewnością ma wpływ na moją blokadę, to jest taka bezsilność, że nic, nic nie umiem powiedzieć, zrobić, zwłaszcza, gdy w domu piekło, bo teraz akurat piekło fiksacji, agresji, współuzależnienia i obustronnej bezradności. I dobrze o autyzmie to ja już chyba nieprędko... Choć autyzm jako zjawisko społeczne pasuje do tematu ekologii międzyludzkiej, o jakiej pisze Odell. Proszę – jest temat.

Rozdział 6: Odbudowa gruntu pod myślenie to już ostatni. Zanotowałam: „krótkie informacje pozbawione kontekstu, tytuły, nagłówki – internet nas nimi zasypuje, mało kto czyta więcej niż post, lead, ale komentują z zapałem. Nadmiar banalnych treści pozbawionych kontekstu, odciągających ludzi od spraw ważnych, poważnych problemów jest prawdziwą „cenzurą internetową”. Znowu napadły mnie buty… Czarne, motocyklowe botki na solidnej podeszwie – takich szukam realnych, kopią mnie wirtualne. Jak komentarze, pod każdym tekstem, tematem właściwie takie same. Czy one zgłupiały już i schamiały do reszty, czy to mnie się przepaliły kabelki? Odbudować grunt pod myślenie to między innymi nie ulegać presji natychmiastowego komentowania, produkowania opinii nim zdołamy coś poznać, zrozumieć, przemyśleć (tak działają media). „Odpalanie petardy jednej za drugą, aż wszystko wypełnia się dymem” nic już nie wiemy, mamy dość, zapominamy, uciekamy.

Podobnie jak Odell na wakacjach patrzyłam na swój telefon, który zmienił się w bezwładny przedmiot i „przestał być portalem do tysiąca innych miejsc”. Fajne! Wakacje mi się bardzo przedłużyły. Wolne od pisania.

Pora kończyć te niezborne notatki. Zakończenie nosi tytuł „Demontowanie objawienia”. Czy postęp ma oznaczać ciągłą produkcję? Lepiej robić nic, nie produkować. Nie mnożyć nowości, choćby nowych postów. Pozwolić wzrastać, obserwować, regenerować się, naprawiać. Opiekować się. Także sobą. Iść w ariergardzie. Nie czytać i nie oglądać tego, co ugina się pod lajkami. Szukać nisz. „Uwolnić się od nałogu cośróbstwa”.

Ale ja w sumie chciałabym coś zrobić. Znów móc coś robić. Małe, codzienne rzeczy. Coś dla przyjemności. Polecam lekturę, zgadzam się z większością tez, i „polubiam” wylogowanie, ale znów jakby nie do mnie...

Już po 5.00, więc znów się zaczyna. Teraz już nie tylko poranki, tylko całe dnie w rytmie przerywanym. Nie można się wylogować.

Jestem artystką i filozofką od kolejnych wersji starych przebojów. Chciałabym napisać jakieś nowe zwrotki, ale o czym?! Wciąż coraz bardziej to samo. I co z tym zrobić?

Dziś chciałabym coś zrobić. Takie marzenie mam.

Udało mi się skończyć ten tekst.



Jak robić nic? Manifest przeciw kultowi produktywności, Jenny Odell; Wydawnictwo Kobiece, Białystok 2020; tłumaczenie: Aleksandra Weksej
































































Komentarze

Popularne posty