Historie rodzinne





Kupiłam latem, w rodzinnym Białymstoku. Byłam tam przez kilka dni i akurat miałam wolne od bycia mamą pana P. Byłam wolnym człowiekiem, niebudzonym przez nikogo. Nocowałam w centrum, poszłam na kawę i śniadanie do popularnej kawiarnio-księgarni. Kiedyś była to tylko księgarnia, pierwsza porządna postpeerelowska. Wszyscyśmy (młodzi miejscowi inteligenci) tam kupowali książki. To były czasy. Bardzo dobre dla książek.

A teraz strasznie zachciało mi się mieć akurat tę.

Może zagrało, że to historie rodzinne, a Ewa Winnicka napisała na IV okładce, że „Reszka zabiera nas w wprost w otchłań polskiego rodzinnego piekła, które istnieje.”

Zabiera.
Istnieje.

Książka to zbiór 23 reportaży, publikowanych w „Dużym Formacie” w latach 2013-2021. Każdy jest jak brzytwa.

Kręgów piekła, czyli rodzinnych tematów jest wiele.

Jest o kobiecie, która tylko rodziła, rodziła… Zaczęła oddawać dzieci do adopcji. Ludzie gadali. Mąż zajęty swoimi sprawami. Jest o bitych żonach. Niektóre nie przeżyły. Jedna ostatecznie dostała za swoje (młoda kobieta, która poznała dobrego człowieka, wreszcie zdecydowała, że odejdzie), druga zawiązała pętlę. Na wsi ludzie najczęściej się wieszają, tak wynika z reporterskiego materiału. Mąż, które przez dziesiątki lat walił w nią gdzie popadnie, tęskni. I jeszcze ludzie gadają.
Sądzili, że jednak wytrzyma.
Święta nie była, miała pretensje.


Jest o dziewczynach, które rodząc gdzieś po kątach, cichutko, zabiły nowonarodzone dzieci. Ciąża często nie została zauważona przez bliskich. Ojciec nie wiedział. Jest o „włamywaczkach” zajmujących pustostany, by zapewnić sobie i dzieciom dach nad głową, o złodziejkach, co kradną dla dzieci. O głośnym swego czasu maltretowaniu dzieci w rodzicie zastępczej, czego przez lata nikt nie zauważył. O zaginionym chłopcu, które policja nie zauważyła. O starszych ludziach oszukanych „na wnuczka”. O kilku zmarnowanych życiach. Młodych, męskich. O walce o siebie, o pokorze. O kobiecie na wózku, którą mąż sobie "przygruchał", by mu – jak pierwsza żona – nie uciekła. Wzruszający reportaż o starszych ludziach opiekujących się niepełnosprawnym intelektualnie synem. Tak, wzruszyłam się bardzo tym, ile mają w sobie spokoju, akceptacji. (Pod wpisem znajdziecie fragment – opis, o jakże dobrze mi znanej sytuacji)

Z obrazem niepełnosprawnej 5-letniej dziewczynki, która umarła z głodu, w brudnym mieszkaniu, nigdy nierehabilitowana, reszty szczegółów oszczędzam -- zostanę już na zawsze.
Nigdy nie spotkałem się z takim okrucieństwem, to bestialstwo – powiedział przed sądem o rodzicach ratownik medyczny, który tam dotarł.
Tyle, że z reportażu wcale nie wynika żadne bestialstwo.

Dwoje ludzi, każde z doświadczeniem odrzucenia, przemocowego, biednego dzieciństwa, próbowało żyć po swojemu. Tak, żeby nikt im się nie wtrącał. Wreszcie po swojemu.
Tyle, że nie umieli żyć.
Nie potrafili.
Nie chcieli, nie umieli przyjąć pomocy od życzliwych sąsiadów. Nie wiedzieli, jak zajmować się dziećmi. Młodsza dziewczynka, zdrowa potrafiła sama wziąć sobie coś do jedzenia: chleb, wędlinę, chipsy; nie wiedziała, co to obiad.
Nie umieli żyć. Nikt ich nie nauczył.
Wstrząsające, do czego doprowadzili.
Nie każdy umie żyć. Ci, którzy wystartowali z najniższego pułapu mają najbardziej pod górkę. I najbardziej po nich widać, jak nie umieją. (Po tych, co mieli trochę lepszy start widać mniej, mają trochę więcej wiedzy i umiejętności. Lepiej się maskują być może.)

Paweł Reszka pisze o bestialstwie, podłości, okrucieństwie, głupocie, samotności, cierpieniu, patologii nie używając takich słów. Obserwuje, sprawozdaje. Nie ciśnie na emocje. Nie ma utyskiwania, oskarżeń, ironii. Dobra reporterska robota. Czytamy, i sami możemy sobie opowiedzieć każdą z przeczytanych historii, dodając emocje.

To jest o wstydzie. Że tak się upadło i podnieść się nie można.

O potwornym osamotnieniu. Jakby bohaterowie, otoczeni ludźmi (rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, instytucje) żyli jednocześnie w ciasnym słoiku. Nie można liczyć, że ktoś, kto widzi, że tam siedzisz, wyciągnie cię z tego. Bo nie umie, nie wie jak (nie umie żyć). Bo nie jest w stanie zobaczyć, usłyszeć, że cierpisz. Bo myśli kategoriami, które są znane, wygodne, utrwalone i zaślepiają na wieki wieków amen. Bo lubi mieć cię w tym słoiku, pod kontrolą. Bo człowiek w słoiku zna tylko swój słoik i boi się z niego wyjść. Bo nie rozróżnia dobra od zła.

Jeszcze kilka zdań o instytucjach – policja, sądy, pomoc społeczna, urzędy, szkoły, służba zdrowia, kościół. Oni też nie umieją. W życie, w pomaganie. W myślenie. W otwartość, w zauważanie człowieka. Mają chroniczne bóle fantomowe. Oni albo nie istnieją. Albo są niekompletni. Wciąż in statu nascendi. Szkielet w budowie. Daleko jeszcze do żywych tkanek.


I taka to opowieść o czytaniu książki, kupionej w dawnej postpeerelowskiej księgarni, dziś kawiarni. Kupionej w chwili dla siebie, przeczytanej niedawno, w chwili zupełnie innej.
Napisałam ten felieton jeszcze w starym roku, piszę też o zetknięciu z fantomowymi instytucjami. Z trzewi napisałam, i wkurwu.



Białe płatki, złoty środek. Historie rodzinne, Paweł Piotr Reszke; Wydawnictwo Agora 2021




A tu fragment reportażu „Operacja Syn”





Komentarze

Popularne posty