Nasza kraina



Dzień zaczął się przed o 6.00 rano krzykami Piotra i biciem się w głowę. Odkąd chodzi na zajęcia w dziennym ośrodku autoagresja zdarza się rzadziej i jest – nazwijmy to – łagodniejsza. P. jest spokojniejszy, radosny. Tyle się dzieje w ciągu dnia! Tyle zajęć, zadań, ulubionych aktywności i przygód. Gdy go odbieram – zwykle wręcz przepełnia go szczęście. Łatwiej z nim wytrzymać.

Ale nie rano. Rano codziennie jest tak samo. Domaganie się wyjścia z domu, śniadania, spaceru, autobusu, tramwaju, muzyki, czekolady… Wszystkiego naraz. No, i dziś walenie się w głowę, z takich, że wydawałoby, że rozwali sobie czaszkę. Jak reagować? Jak ratować? Nie wiem. Przez lata terapii i terapeutów ciągłej obecności w bliskiej odległości niczego nie udało się trwale wypracować. Czasem proszę o skierowanie na badania. Podobno nic sobie nie rozbił. A i z diagnozy – nietypowy w zachowaniu…
Niech każdy wyraża emocje po swojemu.
Czyż nie mamy to tego prawa? Czyż nie chodzi tu o umiłowaną wolność?

Moje poranne przyjście na świat trwa od kwadransa do 2-3 godzin, zależnie od nasilenia wrzasków i łomotów oraz od tego, ile czasu udało mi się przespać. Dziś nie było najgorzej, może i z 5 godzin udało się spać spokojnie. Gdy już doszłam do stanu względnej świadomości i kliknęłam odpowiednią ikonkę w telefonie – wiedziałam.

Niebiesko-żółte flagi, taśmowe zmiany zdjęć profilowych i tych w tle. Facebook zaktualizowany. U mnie – niechęć, by zmieniać profilowe lub publikować flagi. Nie oceniam, Po prostu ja sama nie jestem w stanie ZNÓW tego zrobić, jak robiłam wcześniej przy wielu przykrych okazjach.
Nie poczułam ZNÓW ludzkiej solidarności, jak emocjonalnie czułam przy wielu wcześniejszych przykrych okazjach. Wiem, że jest, że znów się zdarzyła, sama próbuję jakoś reagować (choć nie zmianą profilowego), ale NIE CZUJĘ. To chciałam powiedzieć.

Pustka, bezsilność, wypalenie. Zajęcia P. w dziennym ośrodku w liczbie godzin, porównywalną ze szkołą i jego ewidentnie lepsza kondycja nie wystarczają, by naprawić wszystko, co się posypało. No, i trzeba jeszcze załatwić (oby!) ten transport w obie strony.
Poczucie, że życie mnie pokonało. Patrz: załatwianie transportu – ktoś na wózku może wykupić abonament na dowozy, ale przestarzały regulamin nie uwzględnia tych, którzy może i wsiadają do pojazdów ZTM o własnych siłach, ale muszą mieć towarzystwo. Więc wózkowi mogą dostać transport dla niepełnosprawnych, wypełniając wniosek, a ja mam znowu prezentować jakimś obcym ludziom listę naszych „nieszczęść”, by im wytłumaczyć, że specjalistyczny transport do ośrodka jest istotny i niezbędny. I, póki co korzystać z zamawianych i płatnych każdorazowo indywidualnych przewozów.

Ile można jeszcze znieść upokorzeń? Ile jeszcze wojen stoczyć?
Ile jeszcze razy wmawiać sobie, że dam radę.

Jak długo można trzepotać rękami i nogami, by utrzymać się na powierzchni? Próbować wypłynąć, wierzyć, że jeszcze trochę, a do brzegu podpłynę ładnego, miłego, bezpiecznego. Choć od czasu do czasu. Stąd m.in. milczenie na blogu. Pisanie się nie klei. No, i nadal nie przyzwyczaiłam się do faktu, że obok jest ktoś, kto wciąż na mnie patrzy, i komentuje każdy mój ruch, gest, czynność. Nie stworzyłam strategii. Chce mi się albo płakać albo wrzeszczeć. Albo zniknąć na zawsze. A potem chce mi się już tylko spać. Nieudacznica.

Terapeutka radzi, by pisać. Pisać i już. I o tym nieklejeniu się, i o niepisaniu, i o zmęczeniu. O tym, że ręce opadają bezradnie w pobliżu klawiatury (nie na nią). O tym, że nie ma błyskotliwych myśli. Nie ma fraz, które przez tyle lat dawały mi energię. Może nie tylko mnie, ale i tym, co chcieli czytać. Bardzo mi przykro, jeśli zawodzę. Ale przynajmniej nie kłamię. Terapeutka mówi, że wiele osób może czuć się podobnie – nijak, bezradnie, pusto. Jakby już nie istnieli. I, że takie osoby mogą docenić, że ktoś to opisał. Terapeutka mówi też, żeby się nie bać poczucia, że się w pisaniu powtarzam. Powiedziałam jej, że mam poczucie, że w kółko piszę to samo. Nawet, jak próbuję nie używać militarnego słownictwa. I mierzi mnie to okrutnie, do obrzydliwości. Nie wieje ode mnie optymizmem. Bardzo mi, proszę państwa, przykro, jeśli kochacie optymistów.

Ale dla mnie to co opisałam, ten dryfujący (nie)-dobro-stan wcale nie jest pesymizmem. To tylko prawda. Szczerość.

Nie mam siły na czytanie komentarzy i opinii o wojnie, tak, jak nie czytałam już komentarzy i opinii, czy wybuchnie czy nie wybuchnie. Internetowy szajs. Medialne szambo. Nadprodukcja gufna. To też mnie blokuje – czy jestem komentatorką? Po co światu kolejny taki ktoś? Stratedzy fotelowi. Myśliciele kanapowi. Precz z komentatorami. Chcę czytać historie prawdziwe, chcę głębi, głębokości. 

Na historii uczyli patriotyzmu wojennego, uczyli o bohaterstwie. Nie uczyli wrażliwości na człowieka, który próbuje przeżyć wojnę. Brzydko, niebohatersko, w lęku, w bólu. Ostatnio chętnie czytam autobiograficzne eseje, reportaże. Otwieram sobie drzwi do światów innych ludzi, małych, delikatnych, znajduję coś wspólnego, znajduję podobieństwa i różnice, obserwowane z ciekawością. Znajduję bliskość. Ludzką solidarność.

Już wiem, że długotrwały stres, życie w lęku, w lęku o dziecko, nietypowe i szczególnej troski, wobec braku perspektyw i znikających nadziei, że będzie lepiej, ale znów nie jest, w obliczu ciągłych strat, gdy nie ma już z czego rezygnować – nie wzmacnia, ale obija, osłabia.
Człowiek to istota biologiczna, to ciało, organizm, ograniczenia, starzenie się.

Czułam dziś, czując, że w profilowym niczego nie zmienię, że o wojnie tak samo nie wiadomo, co powiedzieć, jak o żałobie. O wojnie, zmniejszonej do wymiarów człowieka, jak pisała reporterka Świetłana Aleksijewicz, po którą planuję niebawem sięgnąć. Ech, planowanie...

Życie toczy się dalej? Tak, toczy się. Jedliśmy pączki, bo dziś Tłusty Czwartek. Był spacer po lesie. Zrobiłam pranie.
Toczy się życie tą samą koleiną.

Jak P. wali się w głowę, nie umiem go powstrzymać. Jednak za każdym razem, nawet w półśnie, czuję jakbym to ja obrywała. Nie mogę się ruszyć. Rano zwykle jestem ranna. Obolała. Potem cały dzień rany opatruję. Zdarzają się chwile, gdy nie boli, a nawet takie, gdy wydaje się, że dobrze jest. Jest się z czego cieszyć. Na przykład dlatego, że są obok dobrzy ludzie. Tacy, z którymi fajniej jest to wszystko wytrzymywać. 




Zdjęcia ze spaceru po Bulwarach wiślanych.

Komentarze

Popularne posty