Planeta Piołun



Pewnie każdy ma takie książki, po które koniecznie musi (!) sięgnąć, ale jakoś nie dosięga. Za mną chodziły „Badania terenowe nad ukraińskim seksem” Oksany Zabużko. Pierwsze polskie wydanie – rok 2008 (WAB). Recenzje brzmiały apetycznie, czułam, że może mi być bardzo po drodze z tą prozą. Nie przeczytałam do dziś. Wojna mi o tym niezaspokojeniu przypomniała. Pojawiło się nowe wydanie (Agora). Tak się na nie rzuciłam, że… Koniec końców odłożyłam do przechowalni (wcześniej pomacałam w księgarni, ale też odłożyłam), a do koszyka wrzuciłam zbiór esejów „Planeta Piołun”. Posłuchałam wewnętrznego głosu – ostatnio wciąż czuję duży pociąg do esejów. Zwłaszcza takich z nutą autobiograficzną.

Wspominając, jak to nie przeczytałam „Badań”, myślałam o tych wszystkich chłopakach z pociągów, do których nie zagadałam, którym nie odpowiedziałam. Ten wysoki blondyn z kręconymi włosami – tak patrzył, tak patrzył. Jego pamiętam najlepiej. Miałam na sobie sukienkę z materiału w „dżunglę”. Wystałam go w kolejce na corocznych targach na Kawaleryjskiej w Białymstoku, gdzie jeździło się po wszystko. Sukienkę uszyłam sama. Taki „odcinany” fason, jakich teraz pełno w sieciówkach. Odcięta poniżej talii. Mogłam być nieletnia. W tej sukience. Dokąd wtedy jechałam? Nie wiem. Był PRL. Dużo jeździłam pociągami. Na wakacje dzikie i szalone do ciotek nad jeziora. Na spektakl do Warszawy czy Poznania. Odwiedzić korespondencyjnych przyjaciół w miastach i miasteczkach całej Polski, gdy wymiana papierowych listów, zaczynająca się od odpowiedzi na anons w młodzieżowym piśmie przestawała wystarczać. Jeździłam.

Napaliłam się na te eseje tak mocno, że odstawiłam dwie książki, wożone aktualnie po metrach i tramwajach (nie pociągach), doczytywane w domu pod nocną lampką, naprawdę inspirujące.

No, i nie poszło gładko…

Przytłaczało mnie nawarstwienie dygresji, nieposkromiona erudycja. Odczuwam niejakie kompleksy na punkcie mego oczytania, jednak tekstów do których odnosiła się autorka – ukraińskich, rosyjskich, rosyjskojęzycznych, ukraińskich z kanonu jej młodzieżowych i tożsamościowych lektur wręcz nie mogłam znać. Wielu dzieł z kanonu literatury zachodniej też nie znam. Nie było okazji, by dosięgnąć, nie napaliłam się dość mocno. A von Triera po „Dogville” odpuściłam sobie i znać nie chcę! W dużej mierze na kanwie jego „Melancholii” i trochę też „Antychrysta” autora tka pierwszy esej, zatytułowany jak książka. To tekst Czarnobylu, o tym, co się tam stało – nie w sarkofagu reaktora, co się stało na zewnątrz – z Rosją, Ukrainą, Białorusią, Polską. Europą. Z naszą, waszą, ich kulturą, literaturą. Jaki to był koniec świata. Kto zginął, kto stracił słuch. Kogo ofiarowano („Ofiarowanie” Tarkowskiego widziałam). „Pokutę” gruzińskiego reżysera, Tengiza Abuładze (1986) też. To był wtedy ważny film, możliwe, że poszliśmy całą klasą.

Zabużko ma ogromną wiedzę. Literatura, historia, filozofia, szeroko rozumiana kultura. Czułam, jakby zwalała się na mnie niczym ściana. Kolaż jej erudycji, inteligencji, zdolności kojarzenia, wprawności językowej, emocji, determinacji. Spadło na mnie piekło jej skojarzeń. Gubiłam się jak w dżungli. Wściekałam się, że można napchać tyle wątków, a jeszcze dopychać kolejne w przypisach długich na stronę. Albo chociaż pół. A jak już kompletnie nie wiedziałam o czym właściwie czytam, i zastanawiałam się, czy autorka wiedziała o czym pisze – nagle czyste złoto, perły, brylanty. Wśród gęstych, ciernistych krzewów. Odkrywcza myśl, zdanie, które mówi wszystko, lśniąca metafora, genialna opinia. Upleciona z małych elementów całość.

Będę kochać tę książkę na wieki.

Nie uciekłam do innego przedziału, zagadałam, odpowiedziałam. Słuchając intuicji, kontynuowałam nasz związek, aż się umocnił. Aż poczułam, że zebranych skarbów jest znacznie więcej niż murów i cierni. Stało się to, gdy dobrnęłam do tekstów: „Ukraina – własnym głosem”, „Przywrócić głos. Słowo do perskiego czytelnika”, a ponad wszystko „Kateryna. Filozofia milczącego buntu albo konspekt biografii nienapisanej”.

„Tylko pionierzy wiedzą, jaka to radość – zgubić się w chaszczach, a potem nagle znaleźć miejsce, w którym ktoś już wcześniej był – i zostawił nam drwa, kaszę, sól i zapałki.”


Po tych sensorycznych opisach, będzie wreszcie coś o treści.

Zebrane w tomie teksty powstawały w różnych czasie, od 1997 roku po 2020. Dotyczą właściwie jednego tematu – ukraińska tożsamość, ukraińska samotność. Jeśli Zachód w ogóle odróżnia Ukrainę, kojarzy, że to nie Rosja, nie Białoruś, czy inny kraj w sąsiedztwie (nieszczęsnym sąsiedztwie Rosji), to jej nie rozumie – jak widz w kinie, który śmieje się lub płacze nie w tych momentach, co trzeba. Interpretuje po swojemu. Są też gorzkie słowa wobec Polaków, choć tych ciepłych zdecydowanie więcej. Zabużko mocno podkreśla, że choć Ukraina ma swoje historyczne grzechy, nigdy nie zdradziła siebie samej. Nauczywszy się przez stulecia żyć w cieniu zachłannego Imperatora, który chciał ją zjeść, nie wielkiego brata, ale wielkiego oszusta i okrutnika, przetrwała. Nawet, mając w genach coś tak potwornego jak Wielki Głód. Ale nikt, czy prawie nikt tego nie wie, nie dostrzega, nie zgłębia. W esejach jest o Donbasie, o aneksji Krymu, teraz bestia przyszła po więcej. Po kolejnym pokoleniu ukraińskich dzieci rozprzestrzenia się trauma. Dzieci, jak pisze Zabużko są najlepszym przykładem homo curiosus, człowieka ciekawego – zadają pytania. Rosja próbuje zrobić z Ukrainy posłuszne dziecko, które nie będzie pytać.

Te eseje – na tle wojennych wydarzeń i opinii o nich – czyta się, jakby napisane były wczoraj. Rosjanie udają Zachód – pisze Zabużko, a Zachód się na to nabierał. Pisząc, rozbiera Rosję. Jej wielką literaturę, kulturę, którą wystawiała na pokaz, zakrywając kolonializm, totalitaryzm, zbrodnie. „Bogobojni chłopcy à la Dostojewski”, wymyślone uczucia Anny Kareniny… A za nimi wojna hybrydowa, wieki doświadczeń w hodowaniu ludzi na posłuszne mięso armatnie.

(Przy okazji proponuję dwa teksty polskich pisarzy na ten temat, bardzo różne: wpis „Co myślą Rosjanie, czyli przybysze z „patplanety” Małgorzaty Karoliny Piekarskiej, na jej blogu (cały blog „W świecie absurdów” bardzo polecam!) i felieton Jakuba Żulczyka „Koronki na gębie” z „Polityki”.)

Ukraina pokazuje, że jest już dorosła i nie potrzebuje zaborczego papy od zaprowadzania miru. Który nie kocha, i nie daje żyć po swojemu. Dziś Rosja stoi cała goła – nagi król, narzucający (nam wszystkim?) purpurowy płaszcz własnych wyobrażeń o sobie.

Czy teraz rozumiemy wschodnie sprawy lepiej?

„Stronom tego dialogu przydałby się tłumacz – nie z języka na język, tylko „z kultury na kulturę.”

„Bo człowiek, jak pokazał wiek XX, może zrozumieć tylko to, o czym mu już opowiedziano”

„Kłopot z historią polega na tym, że wagarowicz, który nie przyswoi w porę jej lekcji, wcześniej czy później wraca do tej samej kasy, aby ponownie zaliczać oblany egzamin.”


Zaliczamy. Czy zaliczymy?!

„(…) w istocie wciąż dojadamy resztki po XX wieku.”

Nic się nie zmienia, nic nie robimy z historią, dusimy wspomnienia, jak sentymenty z młodości. Także te wojenne. Na które różne kraje, europejskie narody, różnie reagowały. Zabużko ma ogromne doświadczenie podróżowania, spotkań, rozmów, słyszenia i słuchania. Przywołuje dziesiątki kontekstów, dzieł sztuki: wierszy, powieści, esejów i rozpraw, filmów, obrazów, kanonicznych i współczesnych, rozgrzebując je niemiłosiernie. Rozpracowuje je, patroszy, sprawdza, które są prawdziwe, w których zalęgły się robaki. I broni opowieści. Broni sensu istnienia literatury, sztuki, języka. Domaganie się prawa do opowieści z kraju duszonego za gardło, nie tylko przez sąsiada-potwora, ale i ignorantów, którzy nic nie zauważyli... („Ukraina – własnym głosem”).

W tekście „Przywrócić głos. Słowo do perskiego czytelnika” (poskramiam ochotę na swoje perskie dygresje), przywołuje znaną wszystkim Ukraińcom „Bajkę o kalinowej fujarce”, o tym, jak jedna siostra zabiła drugą. Dlaczego? Bo zło istnieje. Niestety, przyzwyczailiśmy się do niego. W XX wieku, jak pisze Zabużko – nasza cywilizacja utraciła baśniową wrażliwość na to, że rozlew krwi „jest czynem świętokradczym i przeciwnym naturze”. Stworzyliśmy nowe bajki, kultura masowa produkuje „kałuże ekranowej krwi”. Trzeba więc opowiadać historie, pamiętać o bezimiennych.

(Dla chętnych rozprawka o kalinowej krwi). Można też przypomnieć sobie „Balladynę”.

Wiara w sens opowieści jest ogromna, w sens tego, by jak najwięcej wygadać. Wrzucić w obieg, niech moja, nasza prawda rozchodzi się, pracuje. Teraz można wytłumaczyć pisarską obfitość, która tak mnie męczyła. Kazała niektóre fragmenty czytać po kilka razy.

Czym? Namiętnością.

Wobec swojego kraju, narodu. Przede wszystkim, ale nie tylko. Widzieć tylko tę miłość byłoby spłycaniem tematu, a to pisarkę najbardziej drażni – spłycanie, nierozumienie. Od siebie dodam – komentowanie, gdy przeczytało się tylko nagłówek.

„Kateryna. Filozofia milczącego buntu albo konspekt biografii nienapisanej” zostanie ze mną najgłębiej, zadomawia się w środku, w kanonie mojej osobistej mitologi. Tytułowa bohaterka to Kateryna Biłokur, malarka z ukraińskiej prowincji, „kołchoźnica”, samorodny talent na miarę impresjonistów, wielka pasja i... nie trafił się jej dobry start, nikt jej nie odciągnął od ciężkiej pracy, by mogła swobodnie malować (namiętność do malowania, która – co wyczytałam w innym źródle, sprawiała, że odrzucała kolejnych chętnych do małżeństwa, bo każdy z nich oczekiwał, że przestanie malować). Społeczne oczekiwania – jak cię widzą, tak cię piszą, a widzą po swojemu, nie wysilają się… Nosiła genialna twórczyni torf do ogrzania chaty, rąbała drewno, doglądała zwierząt. Stale towarzyszyło jej zmęczenie. Jak to chłopce, z datą urodzenia – 1900. „Tak mijają dni, miesiące, lata, a ja, Boże mój, jakiej bym natworzyła urody, jakich prac pięknych!” – cytuje pisarka malarkę. Jej nazwisko jest dziś znane, stawało się znane jeszcze za jej życia, obrazy budzą zachwyt (mój na przykład ten poniżej „Martwa natura z arbuzem i marchewką”), Zabużko ubolewa, że Biłokur nie została zrozumiana, wciąż nie jest czytana prawdziwie (nie była też na i przez Picassa, który się zachwycał jej dziełami).

 

„Bo naprawdę, jak mogła powiedzieć światu prawdę o sobie – tę niespodziewaną i niewypowiedzianą, dla której jej kraj jak dotąd, po dwudziestu latach wolności, nie jest w stanie wypracować adekwatnej narracji?”
Czuję, że wiem o czym mowa.
Pisarka nie zaniedbuje tematów kobiecych. Widzi kobiece uwikłania. Można powiedzieć cały czas patrzy genderowo, czyli – tak to czytam – dostrzegając różnice. Wyjmując z jednego worka, a nie do niego wkładając.

Zmęczyłam się już pisaniem o tej książce. A tyle jeszcze innych skarbów znalazłam. Jak widać, namiętne pisanie, i we mnie, czytelniczce wyzwoliło namiętność. A ta bywa męcząca, przytłaczająca. Kręci się od niej w głowie, oddychać trudno. Za dużo już piszę. Nie mogę więcej. Mam obowiązki.

Jest o Ukrainie, jest o Rosji, Jest o Polsce i Europie, i świecie.

Jest i o moim świecie.

Zastanawiam się, czy aż tak bardzo nie umiem kochać własnego kraju? Może jednak nie, ale nie chcę kochać, jak mi każą. Nie chcę być wypychana dumą. Widząc, że smoleński bałagan organizacyjny i rozdęta pycha decydentów aż nadto przypomina casus czarnobylski – czyż nie?, że rozbiory naród polski jednak rozebrały… Przypominając sobie, że zostałam wychowana we wschodniej Polsce, że w mojej rodzinie, i ze strony matki, i ze strony ojca namiętnie wykrzykiwano nienawiść do ruskich, którzy z nikim i niczym się nie liczą. Wtedy były to szumy w tle, teraz widać prawdę, cierpienie. Może wtedy, w pociągu wcale nie nosiłam sukienki w „dżunglę”, choć na pewno miałam taką sukienkę. Może włosy chłopaka wcale nie były słomkowe, a oczy zielone. Może tamtym pociągiem odjechała szansa na miłość? Nie wiem, nieważne. Ważne, co pamiętam.
Nie kłamię. Pamiętam po swojemu. Piszę w swoim języku.
Czasem za dużo?
Zależy, jak na to spojrzeć.

PS
"Badania" za jakiś czas. Chętnie, ale nie teraz. 


Planeta Piołun, Oksana Zabużko; Wydawnictwo Agora, 2022; tłumaczenie (alfabetycznie): Anna Łazar, Katarzyna Kotyńska, Joanna Majewska

Komentarze

Popularne posty