Niepewność




Odrobina prozy.

***
O tej sferze mego życia właściwie nie wspominam wcale. Nikt o nią nie pyta, gdy chce zwierzeń matki niepełnosprawnego dziecka. Ale ona jest. Mężczyźni. To taki rodzaj człowieka, który w pierwszej kolejności może kojarzyć się z patriarchatem. Przy okazji, wołam inny ważny temat – sławne siostrzeństwo. Wciąż czuję się niepewnie na tej ścieżce, pewnie wysługując się przy okazji patriarchatowi. U mnie jest to właśnie ścieżka – nie szeroka aleja, którą idzie pochód, tyraliera. Boję się tłumów.

Całą tę lawinę zdań wywołała wczoraj koleżanka, i siostrzana matka w autyzmie, ale tym razem nie o autyzmie pisała. Choć często gadamy o dzieciach naszych. Jak to matki. Wiadomo. Poprosiła, bym zerknęła na teksty. Trochę się wystraszyłam, bo jak mam na przykład zerkać na rozbudowane pisma do władz, to odpadam… Ale M. przysłała wiersze. Dwa króciutkie wiersze. O miłości. Niespełnionej. Napisała je dla kogoś innego. Dla poznanej przypadkiem kobiety, zakochanej, zrozpaczonej niewzajemnością, która zwierzyła się M. w pociągu. Obcej osobie zwierzyć się najłatwiej. Były to słowa ładne i głębokie, z radością zajęłam się nimi wczoraj w nocy. Coś tam przestawiłam, podmieniłam słowa. Drobiazgi.

Nie wiem, kim jest kobieta z pociągu, ale wiersze M. trafiły we mnie. Celnie. Lato, gorąco, sukienki, dekolty, bransoletki na nogi, parki i kwitnienia. P. atakujący od rana słowami, które są jak serie z karabinu maszynowego, walący się pięściami w głowę w autobusie, w metrze. Zakupy, obiady, pisma, sprawy. Wieczory, gdy ani wyjść nie ma jak, ani zostać tu gdzie jestem nie umiem, choć ciało zostaje. Znów zdarzyło mi się kogoś poznać. Wolne od P., wyjście do ludzi, na miasto. Zagrożenie! A M. wiersze przysyła w taką drażliwość-wrażliwość. Nie miała pojęcia. Z pewnością nie. Nic nikomu nie powiem. Jak coś chlapnę jednej czy drugiej bliskiej siostrze, żałuję gorzko, bo potem one bardzo chcą gadać o tym, pytają: i co tam? jak tam z tym twoim? a zdjęcie pokażesz? NIE! Kobiety gadają o facetach, to fajny temat. A ja nie potrafię. Zwykle to krótkie są zetknięcia, wyparowują. Przychodzą nowe i właściwie już nie wiadomo, o co, o kogo koleżanka pyta. Wiem (z pracy), że istnieją damskie rozmowy o tym, jak tego swego faceta odpowiednio przykroić, by wykonywał określone rzeczy. Okropność. Ale chyba działa.

Poznałam. Nieważne gdzie i kiedy. Człowiek-ja z domu wyszedł. Taki, jaki jest. Niemłody (te siostry, które mówią, że 50. to druga 30. nie tą samą idą ścieżką), ciężki od trosk, ale w sukience ładnej. I dramat gotowy! Rozmowa się klei, człowiek klei się do człowieka przy tej rozmowie, tak subtelnie, naturalnie, nie żeby łapy pchać patriarchalnie przy pierwszym kontakcie. Sprawa wychodzi poza wieczór, idzie przez parki, kawiarnie. Tak, to mi się zdarza. Czasem idzie dalej, nawet tak jakby do końca, ale zwykle na krótko. Choć po ostatnim poważniejszym zdarzeniu, powiedziałam sobie: jak tak to ma znowu wyglądać, to już naprawdę wystarczy. Nooo, nie za długo wytrwałam. Po prostu, znów wyszłam z domu… Jak cię tylko tam zobaczyłam, jak stoisz, śmiejesz się i gestykulujesz, nie licząc na to, że za chwilę będziemy gadać o życiu, znieruchomiałam. Sekundę później chciałam wiać: znów będą kłopoty, nie mam już siły, jestem stara, gruba, mam niepełnosprawne dziecko – non stop dyżur, bardziej niż piorunów spodziewam się hiszpańskiej inkwizycji. Wybieram inkwizycję! Żadnych miłości! Uderzenia pioruna to zdarzenia rzadkie. Wiesz takie rzeczy, gdy napoznawałaś wielu braci i coś tam z nimi, niektórymi miałaś na długiej drodze życia, choć trochę. Zwykle feromony krążą jak muchy, zagaduje się, sprawdza, próbuje. A tu łup! Ja chcę wiać w strefę dobrze znanego mi dyskomfortu, a facet wcale nie znika, tylko się zbliża, rośnie i się urealnia. Cholera nieee… Ratunku. Zazdroszczę kobiecie z pociągu. Przynajmniej wie, że nie. Ja nie wiem.

Jedno niedopowie, drugie nie chce usłyszeć. Srutu tutu konkubinat, jeszcze nic nie wiadomo, kryzys mamy, właściwie nie mieszkamy teraz razem. A wychodzi (nie od niego), że mieszkamy, dzieci są. Małe, bo konkubinat jeszcze świezy. Tamta dużo młodsza, oczywiście. KURFA żesz mać. Czysty patriarchat znów oszukał kobietę. Nie, to nie o tobie. Tylko siedzi w pamięci. I wyskakuje jak kukułka z zegara: faceci kłamią, faceci kłamią. Nie mnie się to zdarzyło, lecz znajomej siostrze. A sto sióstr zawołało: skurwysyn, skurwysyn, oni tacy już są. Ja o nic nie pytam. Ja nie znam przecież kodeksu siostrzeństwa żon i partnerek. 10 lat z jednym facetem, może i ze 20 jakichś mikrostyknięć, z 5 dłuższych pobytów obok. Nie nauczyłam się odpowiednio postępować.

Wciąż piszę poradnikowe, „rozwojowe” (taka praca, trzeba z czegoś żyć) teksty dla kobiet, dziewczyn, zwykle coś tam musi być o miłości, o zakochaniu. Robię reaserch i czytam psychologów. Piszą o endorfinanach, twórczej energii. Nie piszą, że zakochując się równie często czujesz się jak gufno na środku drogi. Jak problem z problemem. Nie wiesz co robić, jak robić, boisz się, że wszystko zepsujesz jednym słowem, gestem. Bo źle zinterpretuje, bo cię nie zna, bo nie dostaniesz czasu na tłumaczenia, bo jak zaczniesz tłumaczyć, to namieszasz jeszcze bardziej. Trzeba mieć do siebie dużo cierpliwości. I akceptacji.

Czujesz się fatalnie, bo masz, stary lub całkiem nowy, stały związek, a widzisz inną perspektywę. Czujesz, że on, ona to właściwa osoba, ale mówisz sobie, że może jednak nie… Czujesz się ujowo, jakbyś wlazła za obcą miedzę, bo masz hybrydowy związek z potomstwem i na nic już nie masz czasu, siły, na pewno nie na miłosne niepewności. Czy można zabronić sobie czuć? Naprawdę nie wiem, jak ludzie przez to przechodzą i budują coś od nowa.

Mnie szczęśliwie nie udało rozbić związku, choć dwa razy było niedaleko, ale jednak nie za blisko – raz był to mój związek, raz jego, gdy ja już byłam zupełnie bez związku. Wolna. Czy to było siostrzeństwo czy tchórzostwo?

Pisałam, że długo, od przedszkola nie umiałam przyjaźnić się z kobietami, z chłopakami, facetami było łatwiej. Koledzy chcą pomagać. Pytają w czym pomóc. Czasem rzeczywiście o coś proszę, ale – jak doskonale wiedzą siostrzane matki w autyzmie – wymarzona pomoc polega na zajęciu się potomstwem. Przy tym wszystko blednie. Wyczuwam, że koledzy wnieśliby lodówki na siódme piętro, co sensu nie ma jako takie, ale by wnieśli, jeśli byłby to dobry uczynek dla mnie, dla tej mamy samotnej. Po co jeszcze? Jako szurnięta analityczka zamiast się cieszyć i korzystać, zastanawiam się, co kryje się za tą gotowością. Często mam wrażenie nieco kompulsywną. Patriarchat! A jakże.

Oni chcą być dobrzy. Nie chcą być patriarchalni. Setki razy z kolegami rozmawiałam, czasem mi się zwierzali. Tak sami z siebie. Ja się do tego bardzo dobrze nadaję. Mówię o kolegach, którzy są w związkach mniej czy bardziej ścisłych, dłuższych, krótszych, zwykle obwarowanych dziećmi. Oni nie chcą być złomami z patriarchatu. I gdzieś tam na drodze życia poznają mamę P., i ona jest sama… Jest bystra, dowcipna, może i atrakcyjna. Sama ogarnia to wszystko, te sprawy różne, tego syna, i pracuje, i jeszcze robi tamto i tamto, i pisze, i rysuje, i tańczy, i gdzieś działa, i jeszcze coś tam... I ona tak sama, sama. Sama ogarnia.

I teraz najważniejsze: wyobrażam sobie, że przychodzicie do domu, do żon, partnerek, dziewczyn na stałe, czy jak je nazywacie, i macie pretekst by zrobić im wykład, jak to one nie doceniają tego, co mają, że mają obok kogoś takiego jak wy. Bo jesteście zmęczeni byciem mężczyzną, od którego się oczekuje. Że naprawi, powiesi, załatwi, zawiezie. A wy przecież naprawiacie, załatwiacie, odkurzacie, wozicie w tę i z powrotem. Przytulacie, pocieszacie, odmawiacie sobie sobotniego wędkowania, bo ona prosi. Coraz lepiej rozumiecie te pmsy i okresy, bo się staracie się. A im ciągle mało. Ciągle was nie ozłacają. Ciągle trzeba pocieszać. Na dodatek wiecie, że szepczą z koleżankami, jak was zmienić, poprawić, naprawić, byście jeszcze lepiej im partnerowali. Trzeba walczyć z patriarchatem. Pytanie, jak go dziś rozumiemy. Nie ogólnie, ale w zwyczajnych małych domowych światach. Stał się chyba, jak niestety, feminizm przypinany bez refleksji, wszędzie tam, gdzie panie i panowie się nie dogadują. I wiecie, że ja rozumiem, takie jak ja dobrze rozumieją. Doceniają. Czasem może i zazdroszczę paniom ze stadł – bo, która nie chciałaby być pocieszona, i żeby półki były powieszone (po tym jak 10 razy się poprosi). Czasem naprawdę się dziwię, że ludzie jednak łączą się w te stadła, żyją w nich, szukają, gdy stracili, albo nie dostąpili. W moim najdłuższym związkum czułam się bezpiecznie pod wieloma względami. Jak najbardziej! Wiele sfer ogarniał facet, ja nie musiałam. Nie musiałam myśleć o wielu rzeczach. Ale i nie byłam jakoś specjalnie rozpieszczana. Miałam wyznaczone miejsce – robić karierę, porządnie zarabiać, być mądra, błyszczeć intelektualnie, zawsze być w formie, za dużo na odzież nie wydawać, nie jęczeć, nie narzekać, nie mieć gorszych dni, nie wypadać z trajektorii, po wypadnięciu samasobieradzić i włazić z powrotem do obiegu, nie męczyć durnymi prośbami typu „zawieź mnie dziś do pracy, szykuje się ciężki dzień, a okres mam”. Nie, nie. Przecież ustaliliśmy, że cię nie zawożę, gdy wiozę P. do szkoły. Ale ogólnie feminista (!), i ugotuje, i sprzątnie, i cośtam cośtam jeszcze. Wytrzymałam, bo tak bardzo nie chciałam być „żoneczką”. Taką, co to oczekuje, że otrzyma w gratisie i męskość i opiekuńczość i zabezpieczenie finansowe. Byłam nieschematyczna. O, tak. Najgorzej robiło się, gdy jednak próbowałam zachowywać się „tradycyjnie”… Siebie na żonę nie polecam


Wierzę, że ani dziecko niepełnosprawne, ani sześcioro dzieci nie odbiera szansy na miłość, na związek. To tylko okoliczności zewnętrzne. Może niektóre z nich nie pomagają w tworzeniu związków, lecz clou tkwi przecież w człowieku. Czy chce, czy nie, czego chce, co w sobie nosi, i tak dalej. W tym czy trafi swój na swego.

Pewien młody człowiek potrafi wydać z 55 dźwięków, strzepując rękami. I dodać do tego mniej więcej tyle dźwięków, generowanych ustnie. To tylko stimy. Odreagowanie. Nie należy przeszkadzać. Kto to wytrzyma? Tylko matka?

Wspomnienia dwa. (1) Zaraz, zaraz, ja chyba miałam chłopaka ostatnio? A tak. Z 6 razy próbował się ze mną kontaktować po ostatnim spotkaniu. Ale nie miałam kiedy oddzwonić, odpisać. Zaganiana jestem. Miałam wczoraj, może jutro. Nie mam czasu. Trudno. Trudno. Nie szkodzi. To chyba niemiłość. (2) Ach, ach, jaki on jest wspaniały, chyba się zakochałam. Pasuje – gotowam mu zrobić miejsce na kanapie. Posunąć się, kapcie schować, by nie szurały. Ale nie przyszedł. Trudno, trudno. Przejdzie mi, przejdzie. Zawsze przechodzi.

Ciepło myślę o pani z pociągu. Oby znalazła ukojenie w wierszach M. Jesteśmy jak siostry. Trzy. W delikatnym połączeniu. Oby każda znalazła to, czego potrzebuje. Może akurat teraz tego nie szuka. Ale żeby TO się znalazło.

Może ty nie góra lodowa, a ja nie Titanic. Ani odwrotnie. Jest trudno. Intuicja zrobiła się natrętna. Podpowiada, że mogło przytrafić się coś straszliwego, nieprzewidzianego, przebój, którego dawno nie grali. Kataklizm. Tornado. Wzajemność.

Na razie jest czym zająć myśli. Uwolnić się. Bardziej poczuć klatkę. Zależy od dnia. 



To jest proza. Taka próbka, inspirowana poezją.
To nie jest literatura faktu. Fragment powieści. Jeśli kiedykolwiek dam radę skończyć. Dzielę się tym, co mam. W moim rytmie.

Dopisuję słowa przyjaciółki, co zaryzykowała, fundując sobie dodatkowe emocje -- i szczęście, i niepewność:
My się hibernujemy. Społeczeństwo nas chyba chce takie zahibernowane, bo wtedy wszystko jest na swoim miejscu.
Tylko jak się obudzisz, to trudno z powrotem wrócić do hibernacji.

Hibernacja ma szerszy zasięg. Ostatnio z inną przyjaciółką stwierdziłyśmy, że jak ma się wolne od opieki i potem wraca w koleiny, to człowiek wcale nie wraca wypoczęty. Raczej bardziej odczuwa, co traci, stracił. Ile świata pozostaje za szybą, poza zasięgiem. A i te nasze "odpoczynki" to zwykle kilka dni, tydzień... 


Komentarze

  1. Dziękuję. I niech trwa twórcza wymiana.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Hibernacja ma szerszy zasięg. Ostatnio z inną przyjaciółką stwierdziłyśmy, że jak ma się wolne od opieki i potem wraca w koleiny, to człowiek wcale nie wraca wypoczęty. Raczej bardziej odczuwa, co traci, stracił. Ile świata pozostaje za szybą, poza zasięgiem." każdy powrót jest trudniejszy

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty