Jak umieramy

 


Jakież to dobre! Jakie ciepłe, cudne, refleksyjne, przytulające, wolnopłynące, kojące, bliskie, osobiste. Płynęłam strona po stronie, przeczytałam szybko. Jednym tchem. Z przerwą na sen i śniadanie-spotkanie na mieście. Ale nie jest to książka na każdy moment życia. Może nawet nie dla każdego. Nie polecam na przeczytanie ot tak, choć czuje się, że ot tak została napisana.
Mnie dopadła w odpowiedniej chwili. Taki nastrój, tak się złożyło. 

To jedna z tych sytuacji, gdy działa impuls. Kupiłam, biegnąc po żarcie (po dziecko wraca do domu) w galerii handlowej, niedługo przed zamknięciem, mijając książkowe stoisko „za pół ceny”. Zobaczyłam i wiedziałam. A miałam na razie nic nowego do domu nie przynosić. Obiecałem sobie czytać to, co zgromadziłam, ułożone w wieżę. Ostatnio trochę jednak przyhamowałam z czytaniem. Czytam, odkładam, czytam, odkładam. Jedno, drugie, trzecie, gdzieś lecę. Wtedy dobrze działa coś nowego – jako wyzwalacz. Wzięłam się więc za ten wyzwalacz – za nowego przybysza, odsuwając na bok wdrażanych i oczekujących.

„Ta praca ma w sobie coś uspokajającego” -- mówi jeden z pracowników pogrzebowej linii, wykonawca kolejnego etapu utylizowania naszego istnienia, które pieczołowicie opisuje autor.

Roland Schulz, niemiecki dziennikarz napisał książkę o umieraniu, gdy stwierdził, że takich lektur nie ma. Jest mnóstwo książek o tym, jak powstajemy, przychodzimy na świat. A w kwestii umierania – luka. Pisze o umieraniu, o procesach i procedurach.

O tym, ile trwa samo umieranie i jak mniej więcej wygląda. To wcale nie jest sekunda. Do tej „sekundy” ciało zmierza przez pewien czas. Inny w ciężkiej chorobie, inny, gdy śmierć następuje nagle. Pisze o tym, co po śmierci dzieje się nie tylko z naszym ciałem, ale z całym naszym istnieniem, które właśnie przeminęło. Umrzeć to za mało – śmierci towarzyszą dziesiątki procedur, rytuałów. Umieranie biologiczne, medyczne, prawne, urzędowe. Mnóstwo ludzi zajmuje się naszą śmiercią. Zależnie od tego, jak umrzemy procedury przebiegają inaczej i nasze ciało, trafia do innych rejestrów, do innych ludzi, je obsługujących. Schulz przygląda się umieraniu i śmierci ciężko chorego, który zmarł w szpitalu, dziecka, zmarłego na raka, staruszce, która zmarła w domu pomocy, młodego człowieka, który spadł z rusztowania – przy tej śmierci musi być policja, prokurator, sekcja zwłok.

Tak wiele się wydarza nim naprawdę umrzesz.
Tak wiele się wydarza, nim dojdzie do pogrzebu i znikniesz pod ziemią, lub -- co dzieje się coraz częściej – w krematoryjnym piecu.

Autor w opisach zwraca się bezpośrednio do czytelnika:
twoje ciało,
twoja trumna,
twój tanatopraktor.
Tu twoje zwłoki. Tam twoja trumna. Twoja śmierć napotyka jeden z najsilniejszych symboli.
„Nie żyjesz i leżysz w trumnie, i nigdy nie wrócisz”


„Czujesz, że zmienia się twój status.” Ach... Tak pisze, że można poczuć tę jedyną w swoim rodzaju zmianę statusu i w jakiś sposób oswoić, pooddychać myślą, że tak będzie. Tak, będzie. Inaczej się nie da. Umrę, pochowają mnie, zanotują śmierć w rejestrach. Mój majątek, moje rzeczy przestaną do mnie należeć. Coś trzeba będzie z nimi zrobić. Moje nagie ciało będą oglądać jacyś ludzie – badać, przenosić, ubierać, układać… Ciało nieustannie się przeobrażające, odkąd nastąpiło poetyckie „ostatnie tchnienie”. „Jesteśmy wysokiej jakości meduzą” – mamy w sobie dużo wody, martwi wysychamy. Ludzie, którzy się uwijają przy całym tym wydarzeniu mają odliczoną ilość czasu na wykonanie swoich czynności.

„Jakby twoja śmierć uruchomiła potężną, dobrze naoliwioną maszynerię, której celem jest biurokratyczne przerobienie tego przypadku zgonu w sposób całkowicie obojętny i natychmiastowy.”

To szczęście umrzeć jako ktoś bardzo chory, w szpitalu, w otoczeniu ludzi, którzy się tobą zajmują, niosą ulgę, wyprawią pogrzeb. Mogło być inaczej – mogłeś wypaść za burtę podczas ucieczki z własnego kraju – takie dygresje świadczą o wielkiej ludzkiej wrażliwości autora. Podobnie, gdy pisze; „umierając pomyśl o bliskich, daj im jakieś instrukcje, co do pogrzebu, rzeczy, które zostają po tobie”. Pogrzeb powinien służyć żyjącym, Schulz zachęca, by chodzić na pogrzeby. Pięknie pisze, że aby wspierać kogoś umierającego trzeba zdać sobie sprawę z własnych uczuć wobec tej osoby, tej sytuacji. Z czułością i lekką ironią wstawia dialogi, jakie w najlepszej wierze, ale niezgrabnie prowadzimy z chorymi, umierającymi – mało się one przysłużą poprawie samopoczucia rozmówcy, ale chory zwykle udaje, że mu lepiej, by nie sprawiać nam przykrości.

Ostatni z rozdziałów poświęca żałobie.
Tak, to ostatni rozdział – gdy nas już realnie i formalnie nie ma, żyjemy jeszcze w pamięci bliskich. Tak długo, dopóki oni żyją.
A potem już to naprawdę koniec.

Żałoba nie prowadzi do celu, nie jest procesem, który ma jakiś koniec. W naszych wyobrażeniach żałoba nie jest niezależna, ma trwać rok, przechodzić jakieś tam etapu. A ona wymyka się definicjom. Każda jest inna. Każdy ma inaczej.

Żałoba jest cieniem, zupełnie jak miłość.
„Mówienie, myślenie o miłości, jej ocenianie to zupełnie coś innego niż bycie zakochanym – bezgranicznym, całym wyrywającym się z piersi sercem, gdy wszystkie myśli skupiają się na tej jedynej, tym jedynym.”


***
„Doświadczeni pracownicy zakładów pogrzebowych mówią, że rzeczywistość śmierci rzadko bywa tak straszna jak jej wyobrażenie”.
Głowa do góry!

Jak umieramy. Co powinniśmy wiedzieć o śmierci, Roland Schulz; Muza 2020; tłumaczenie: Viktor Grotowicz

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty