LATA

 


Czytałam tuż po ogłoszeniu Nagrody. Tknęło, by czytać. Okazało się to takie proste – e-book za dwie dychy, kilka minut i już mam lekturę w kieszeni na podróże metrem, tramwajami, wożenie, odbieranie. 
Byłam poruszona. Jakież to dobre! Jakież to moje! Ileż otwiera klapek w mojej pamięci! Jak inspiruje!
Teraz wyzwanie – przypomnieć sobie. Napisać.
Ernaux pisze o pamięci.
Tyle już przetoczyło się opinii i recenzji. Jakie znaczenie ma moja? Ernaux pisze o indywidualnym doświadczaniu życia, jednostkowej wyjątkowej percepcji.

Napisano już wiele o tym, że własną autobiografię Ernaux pisze patrząc z boku, nie używając liczby pojedynczej. O sobie bez JA. Przypomina sobie. Wlewa własne wspomnienia jakby były nie jej.
Tworzy obraz „jakiejś” kobiety – od dzieciństwa po starość. Na tle zmieniających się czasów. Pytając, na ile czasy wdarły się w życie tej kobiety, jej bliskich. Różnie z tym było. Zależnie od jej wieku, od tego, jak blisko krajowe (francuskie) czy też globalne wydarzenia podchodziły pod jej dom.

Forma książki wyłoni się więc jedynie wtedy, gdy kobieta zanurzy się w obrazach ze swojej pamięci, by uchwycić specyficzne znaki epoki, ustalić czas, w którym się sytuują, i połączy je metodą przybliżeń z innymi, spróbuje usłyszeć raz jeszcze słowa ludzi, komentarze o zdarzeniach i przedmiotach, masę kłębiących się dyskursów, cały ten zgiełk produkujący bez wytchnienia kolejne definicje tego, czym jesteśmy i czym powinniśmy być, co powinniśmy myśleć, w co wierzyć, czego się obawiać i na co mieć nadzieję.

Płyną te wspomnienia. Nowe, wyrazistsze niesie silniejsza fala, przebrzmiałe bledniejące odpływają. Znikają emocje. Znikają ludzie – byli, nie ma. Rzeka nie do zatrzymania. Na szczęście autorka stawia kilka tam – zdjęcia. Tamą, granicą, domknięciem, nowym otwarciem są opisy zdjęć – niemowlę, dziewczynka, dojrzewająca nastolatka, młoda kobieta, studentka, żona, matka, kobieta dojrzała, samotna, zakochana kolejny raz, kochanka, babcia, kobieta jeszcze dojrzalsza… Pomaga ten zabieg stylistyczny. Daje nam trochę oddechu w tym płynięciu. Bo we wspomnieniach można się utopić.

Przecież o to chodzi, że przy czytaniu uruchamiamy własną rzekę, zaczyna płynąć i nic nie można zrobić. Tak, wyobrażałam sobie, które z moich zdjęć bym wybrała, by „zatamować” nimi przepływ lat. Teraz, mam wrażenie, coraz szybszy i wymagający tamowania. Bo aż się boję tego tempa. A wcześniej się nie bałam.
(Zdjęłam z półki pudło ze zdjęciami. Zdjęcia – punkty orientacyjne, rogatki na granicach kolejnych etapów życia? Nie zawsze. Bywają tak przypadkowe, niosą konteksty, których nie zakładano, ilustrują coś, co się nie zdarzyło, uruchamiają skojarzenia, a za nimi – opowieść).

Wspomnienia, wydarzenia. Obrazki. Raz plama na pościeli, przynosząca wspomnienie wstydu, jakieś osobiste drobiazgi, które chciałoby się ocalić. Całkowicie subiektywne. Pamiętane jakoś. Jak sprawdzić, czy zgadza się kolor sweterka czy zapamiętany zapach? Płyną uczucia, emocje.

Ernaux wybiera słowa, które najbardziej pasują do kolejnych epok, lat: czasy postępu, czasy przyjemności, przedsiębiorczość, terroryzm, modernizacja, globalizacja. Izmy. Galerie handlowe. Media społecznościowe. Znane procesy. Choć we Francji, w Europie wystąpiły wcześniej, a pewnych zmian u nas jeszcze nie było, eurocentryczna opowieść o świecie jest znana, zrozumiała.
Przypomina wydarzenia, które budziły zbiorowe emocje (a potem odpływały): Tian’anmen, Solidarność, mur berliński, bliźniacze wieże, Sarajewo, Hutu i Tutsi...

I to właściwie tyle. Dopływamy do końca książki. Ja czułam się niesiona. Była przyjemność. A pod nią niepokój, wywołany własnej rzeki płynięciem. Własną pamięcią. Oprócz niepokoju, poczucie spełnienia – moje życie też się odbyło, dużo już go mam w pamięci, w moim ciele. Wciąż płynie i wciąż dużo mam nadziei.

Recenzenci dużo pisali o tym, że książka Ernaux jest też historią awansu społecznego – pisarka, nauczycielka pochodzi z bardzo biednej rodziny, z Normandii. Może wchodzi to w kanon, dotyczący jej twórczości. Dla mnie w „Latach” nie było to najważniejsze. Nic więcej nie czytałam. Może wkrótce. Bo rzeczywiście mocno we mnie te „Lata” osiadły i dużo mi zrobiły. Ernaux nie była we Francji jakoś specjalnie znana, niszowa raczej – wyczytałam gdzieś. Lubię nisze. Dają szanse każdemu.

Sporo czytam, ale rzadko które pisanie bywa dla mnie takim odkryciem, taką inspiracją. 
ULGĄ.
Na mojej rzece widzę mnóstwo wysp. Mam poczucie, że na każdej coś zostawiam. Coś, co staje się za ciężkie, z czym nie nadążam, nie ogarniam, na przykład z miłością, chudością, pasją. Tą a potem inną. Później się wami zajmę, teraz muszę płynąć gdzie indziej, bo przecież płynę, towarzysząc w płynięciu drugiej osobie, niesamodzielnej. Chyba miewam nadzieję, że wrócę po ten bagaż, kiedyś zabiorę, co moje. Na razie przemykam, porzucam. Wyspy spraw niedokończonych, ludzie niedokończeni, z którymi już nie będzie nic, bo kiedy miałoby być. A mieliśmy robić coś albo po prostu pożyć razem, ile się da. Pamiętam imiona, miejsca, jakieś strzępy, miłe to czasem, ale nie mam czasu na powroty, poszukiwania którędy wracać.

Lata, Annie Ernaux; Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021, tłumaczenie: Krzysztof Jarosz i Magdalena Budzińska



Na koniec kilka cytatów. Są piękne. Ułożone chronologicznie.


Rozpływano się nad wynalazkami, które wymazywały wieki dawnych gestów i wysiłków, inaugurowały czas, gdy, jak mówiono, nie będzie już trzeba nic robić. Ale niektóre nowinki krytykowano: pralkę za to, że niszczy bieliznę, telewizję za to, że psuje wzrok i ludzie chodzą przez nią spać o nieodpowiedniej porze. Z zawiścią wypatrywano, czy sąsiedzi posiadają już te symbole postępu, będące znakiem społecznej wyższości.

Przy kolacji musieli z nas wyrywać każde słowo, nie zjadało się wszystkiego, ściągając na siebie wymówkę: „Gdybyś zaznała głodu w czasie wojny, nie byłabyś taka wybredna”. Kipiącym w nas pragnieniom przeciwstawiano mądrość ograniczeń: „Zbyt wiele chciałabyś od życia”.

Trudno dostrzec oznaki społecznych przemian, gdy patrzy się z perspektywy pojedynczej egzystencji, jest tylko uczucie niesmaku i zmęczenia, które sprawia, że tysiące jednostek myśli jednocześnie, każda w skrytości ducha: „A więc nic się nigdy nie zmieni”.

Spotkanie komórki jajowej z plemnikiem przyspieszało bieg indywidualnych biografii.

W biegu osobistej egzystencji Historia nie miała znaczenia. Było się tylko, w zależności od dnia, szczęśliwą albo nie.

W tym stanie przejedzenia rozjaśniającego twarze nowej rodziny, przy wtórze gaworzenia dziecka, które chciało zakończyć sjestę, nawiedzało nas ulotne wrażenie tymczasowości. Było się zdziwioną, że jest się tutaj, że ma się to, co się chciało, mężczyznę, dziecko, mieszkanie.

Ona, według kryteriów z magazynów kobiecych, z pozoru należy do poszerzającej się grupy aktywnych trzydziestolatek godzących pracę z macierzyństwem, pielęgnujących swoją kobiecość i noszących się modnie.


Ciało, któremu formę zapewniały jogging, kasety z ćwiczeniami i aerobik, a wewnętrzną czystość woda Évian i jogurty, kontynuowało drogę do wniebowstąpienia. To ono myślało w nas. Seksualność musiała być „promienna”

Kobiety bardziej niż kiedykolwiek podlegały nadzorowi, ich zachowania, upodobania i pragnienia stanowiły przedmiot zażartych dyskusji, niespokojnej i triumfującej uwagi. Twierdzono, że „dostały wszystko”, „są wszędzie”, a w szkole „osiągają lepsze wyniki niż chłopcy”. Jak zawsze oznak ich emancypacji dopatrywano się w ich ciele, w zuchwałych ubiorach i zachowaniu seksualnym. T

Feminizm był starą, mściwą i pozbawioną poczucia humoru ideologią, której młode kobiety już nie potrzebowały, patrzyły na nią pobłażliwie, nie wątpiąc o swojej sile i równości. (Ale ciągle czytały więcej powieści niż mężczyźni, jakby potrzebowały nadać swojemu życiu wyimaginowaną formę).

Po pięćdziesiątce wciąż jeszcze krwawiłyśmy. Ta krew nie miała już tej samej barwy ani zapachu co przedtem, była jakby iluzoryczna, uspokajała nas jednak regularność odmierzania czasu, którą można było utrzymać aż do śmierci. Nosiłyśmy dżinsy, legginsy i T-shirty jak piętnastoletnie dziewczyny, jak one mówiłyśmy „mój chłopak” na naszego stałego kochanka. (…) W porównaniu z naszymi matkami, zamkniętymi w sobie i pocącymi się w swojej menopauzie, my miałyśmy wrażenie, że wygrywamy z czasem.

W telewizji funkcjonowały dwa odrębne światy: towarów i spotów reklamowych oraz przemówień politycznych – istniały obok siebie, ale się nie spotykały. W jednym panowały łatwość i zachęta do przyjemności, w drugim poświęcenie i przymus, coraz bardziej złowróżbne terminy „globalizacja handlu”, „niezbędna modernizacja”.

I nie starzeliśmy się. Żadna z rzeczy dookoła nas nie trwała wystarczająco długo, żeby się zestarzeć, były coraz szybciej zastępowane kolejnymi. Pamięć nie nadążała za tym, by kojarzyć je z chwilami istnienia.

Miejsca, spotkania, sceny, przedmioty – totalne utrwalenie życia. Za pomocą fotografii cyfrowej wyczerpywaliśmy rzeczywistość.
Dla niej – przeciwnie – liczy się to, by mogła uchwycić swój pobyt na ziemi w określonej epoce, czas, który przez nią przeszedł, świat, który zarejestrowała, po prostu żyjąc.







Komentarze

Popularne posty