Mieszkanie na Uranie
Powietrze. Tlen.
Wietrzenie myślenia.
Utopia, stworzona by się w niej zatopić. Po to chyba są utopie.
Wspaniałe doświadczenie w trudnym czasie, gdy sprawy ziemskie zajmowały mnie wyjątkowo silnie. Chwytały za ręce, tłukły i gryzły każdy kawałek ciała. Gdy czułam się mocno uziemiona i nie chodziło o kontakt z naturą.
Sprawy ziemskie, związane z wypaleniem opiekuna, które pod koniec roku przybywa regularnie, z udziałem w proteście Osób z Niepełnosprawnościami i ich rodzin, z tym, że wpakowałam się w piekło administracyjnych procedur, po tym, jak złożyłam wniosek o świadczenie pielęgnacyjne...
Mieszkanie na Uranie.
Z podtytułem: Kroniki przeprawy.
Zbiór felietonów, krótkich esejów, pisanych przez Paula Beatriz Preciado w latach 2013-2018 podczas tranzycji, a czas ten dodatkowo związany był z podróżami po całym świecie, ze zmianami miejsc zamieszkania. Autor (imię Beatriz zostawił sobie na pamiątkę) pochodzi z Barcelony, długo mieszkał w Atenach, ostatecznie osiadł we Francji, często odwołuje się do doświadczeń, jakie stamtąd wyniósł, do politycznych realiów.
Zmiany w ciele, zmiany miejsc pobytu.
Tranzycja jest podróżą naznaczoną przez wiele granic.
Tranzycja powinna objąć cały świat.
Jego niewolnicze reguły, kolonialne zasady, narodowe ograniczenia.
Trzeba odczepić się od schematów, od starych słów, tożsamości, podziałów. Od binarności wszelkiej – nie tylko płciowej. Od podziałów wedle których coś musi być takie albo takie, i mamy wybierać po której stronie stoimy. Albo – co Preciado podkreśla – już za nas wybrano.
Zmiana. Migracja umysłowa, duchowa.
Preciado wielokrotnie używa słowa: rewolucja.
Matka-niewolnica czytała teksty, dowodzące prawdziwej umysłowej wolności.
Już tak o sobie nie mówię. Nie czuję już związku z tym określeniem. Może mi już zobojętniało? Jednak powróciło w mediach, mediach społecznościowych na protestowej fali, powtarzane przez młode kobiety, mające małe dzieci z niepełnosprawnościami, wchodzące w świat wykluczenia. Jeszcze zszokowane, bo chwilę wcześniej żyły zwyczajnie, a teraz wciąż muszą o coś prosić, walczyć, podporządkowywać się.
Preciado pisze właśnie o tym, że na tym świeci jedni kolonizują drugich. Poprzez wytwarzanie reguł i kontrolowanie, że ma być tak i tak, a tak i tak być nie może.
Żaden dogmat nie wytrzyma próby przeprawy.
Świat trzeba zbudować na nowo. Najpierw jednak na nowo go sobie wyobrazić. Przetransformować w wyobraźni. Tam granice można przekraczać dowolnie, bezkarnie, zamaszyście. Ta proza jest właśnie dowodem na taką bezgraniczność wyobraźni, na odwagę, odkrywczość, świeżość.
Chodzi też o przekroczenie granic między gatunkami filozoficznymi, przekroczenie granic epistemologicznych między formą dokumentalną, naukową i fikcją, przekroczenie granic rodzaju, granic między językami i narodowościami, tymi, które oddzielają ludzkość od zwierzęcości, żywych od umarłych, granic między teraźniejszością a historią.
„Trans” to przejście – proces dezindentyfikacji, jak pisze Preciado. Proces.
Tranzycja jest poczekalnią. Wcale niekoniecznie trzeba tworzyć nowe reguły. Znów coś usztywniać, zamykać w ramy. Nazywać nową tożsamością, która musi zostać opisana. Nie!
Kocham takie myślenie.
Długo czytałam tę książkę. Często zatrzymując się dłużej przy jakimś akapicie. Wracając do już przeczytanych fragmentów. Wersja elektroniczna – wersja na podróżowanie. Środkami miejskiej komunikacji, tym razem wyjątkowo ładnie zgrało się nasze spotkanie. Też jestem w trakcie przeprawy.
Choć pierwsze teksty ze zbioru powstawały 10 lat temu, ciągle pachną wspomnianą rewolucją.
W kraju nad Wisłą na pewno.
W całym obecnym zagęszczeniu politycznym, społecznych, medialnym wokół tematów, związanych z opieką, po publikacji tekstu Agnieszki Szpili (tekst węgielny?!), zawiązaniu się protestu wciąż mówi się o Konwencji Praw Osób z Niepełnosprawnościami.
O tym, że nasze państwo wciąż jej nie wdrożyło.
Unika tego, robi już uniki od uników, pod pozorem przygotowywania zmian. A raczej deklarowania, że je przygotowuje, obiecywania, ciągłego przeciągania sprawy.
Podstawą do niezależnego życia, jakie powinny wieść osoby z niepełnosprawnościami jest zapewnienie im asystencji osobistej, na ich warunkach, według ich potrzeb.
Jestem blisko dyskusji. Blisko wewnętrznych sporów. Przepaść jest między tekstami Preciado, jego wyobraźnią z „mieszkania na Uranie”, a tym, co dochodzi do mnie z Ziemi, tej ziemi, naszej ziemi, ziemi tuż obok.
Pismo, jakie otrzymałam z pewnej stołecznej instytucji zapiera dech w piersiach, pytam zdumiona: serio, oni tak myślą? to mi, nam proponują? W czasach, gdy znów głośno o Konwencji, o prawach opiekunów i tych, co potrzebują wsparcia – przede wszystkim ich! Aaaa, nie zrozumiałam – gdyby nie te czasy i moje w nich działania, w ogóle by mi nie odpisali…
„Czy asystent zmieni pieluchę, a może jeszcze w nocy” – pyta matka dorosłej niesamodzielnej osoby w jakiejś burzliwej dyskusji, w którą się włączam, by zaraz potem pożałować.
Jak wytłumaczyć osobie, która 20-30 lat spędziła przy swoim chorym, niepełnosprawnym dziecku, nie mogąc liczyć na żadną pomoc, czym jest Konwencja? Tym, że będzie można od tego łóżka odejść, z poczuciem, że dziecku nie dzieje się krzywda. Odejść, pomieszkać w swoim świecie, wrócić. Odwiedzić.
Z tym się właśnie teraz mierzymy. Z lękiem rodziców, opiekunów, że chce się odstawiać na boczny tor. A oni (my) całe życie przy dziecku, dla dziecka...
Garstka, w tym i moje trzy grosze (czasem może i dwanaście), mówi o konwencyjnych, mając nadzieję, że dotrze to do społeczeństwa, zapoczątkuje zmianę kulturową, „tranzycję”.
A reszta...?
Konwencja to świat, w którym nie będziemy już potrzebni jako wartownicy, ochroniarze, zaopatrzeniowcy 24 na dobę. Będziemy tylko rodzicami.
Ta komentująca matka nie zna innego świata niż ten, w którym zmienia pieluchy, karmi, walczy o zasiłki. Jak ma go sobie wyobrazić?
Dlatego fajnie było pomieszkać na Uranie.
Nie dam się wyeksmitować. Mimo koniecznych i nieuchronnych kontaktów z Ziemią.
Mieszkanie na Uranie. Kroniki przeprawy, Paul B. Preciado, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2022; tłumaczenie: Agata Araszkiewicz
Proza Preciado to też fascynujący język. Dlatego poniżej dużo cytatów. Kręci mnie też jak zwykle :) fizyczność, fizjologiczność tego pisania.
Jeden z esejów „Twój wózek mnie kręci” można przeczytać tutaj.
To jeden z moich ulubionych.
Lajki dostają też: Ruchome ciało, Południe nie istnieje, Odwaga bycia sobą (dylematy ludzi trans jak dylematy matek OzN, nasza „dzielność” wpisana w nie nasze normy i oczekiwania), Podróż jest moim kochankiem (krytycznie o Virginii Woolf) i ten o Marksie, co cieszył się z byle czego.
Dla Greków, jak dla mnie w tym śnie, Uran był prawdziwym dachem świata, granicą niebiańskiego sklepienia. W wielu greckich inwokacjach rytualnych pojawia się jako dom bogów. W mitologii Uran jest synem, którego Gaja, czyli Ziemia, poczęła sama, bez inseminacji ani współżycia. Mitologia grecka to rodzaj baśni retro science fiction, antycypującej w swym własnym sposobie funkcjonowania.
To, co nazywamy podmiotowością, to tylko blizna, która powstała po wielorakiej różnorodności tego, czym moglibyśmy być, i która ciągle wskazuje na ranę po tym pęknięciu. To na tej bliźnie ufundowaliśmy prawo własności, rodzinę, dziedziczenie. To na tej bliźnie piszemy swoje imię i potwierdzamy tożsamość płciową.
Policja genderowa strzeże kołysek noworodków, aby zmienić je w dzieci heteroseksualne. Norma krąży bez ustanku wokół delikatnych ciał.
Od czterdziestu lat na Zachodzie feminizm prowadzi proces dekolonizacji macicy.
Oto przekaz wysłany przez rząd do kobiet w kraju: twoja macica jest terytorium państwowym, żyzną ziemią dla katolickiej suwerenności narodowej. Istniejesz tylko jako matka. Rozłóż nogi, stań się krainą inseminacji, rozmnażaj Hiszpanię.
Jestem Ziemiofilem. Jestem zakochany w tej planecie. Porusza mnie gęstość trawy, nic nie dotyka mnie bardziej niż delikatny ruch gąsienicy wspinającej się po korze drzewa. Czasami, gdy nikt mnie nie widzi, pochylam się, by pocałować robaka, i czuję, że może mój oddech przyspiesza rytm jego przemiany gazowej.
Każde słowo naszego języka zawiera w sobie jakby kłębek czasu utkany przez rozmaite procesy historyczne.
Panowie, panie i inne osoby, powiedzmy to raz na zawsze: feminizm nie jest humanizmem, feminizm jest animalizmem. Innymi słowy, animalizm jest rozszerzonym i nieantropocentrycznym feminizmem.
(…)
Czasy animalizmu to czasy niemożliwego i niewyobrażalnego. To jest nasz czas: jedyny, jaki nam pozostał.
System niewolnictwa, a następnie system pracy zarobkowej funkcjonują jako fundamenty wolności „ludzi (mężczyzn) współczesnych”; zawłaszczanie oraz segmentacja życia i wiedzy jako przeciwieństwo równości; wojna, konkurencja i rywalizacja jako elementy braterstwa.
Walka rozpoczyna się od dezidentyfikacji i nieposłuszeństwa, a nie od tożsamości. Od przekreślenia mapy, wymazania imienia, by zaproponować nowe mapy i nowe imiona, które uwidocznią status zbiorowej fikcji. Stanie się ona fikcją pozwalającą na wytwarzanie wolności.
Diamenty są wieczne i bomby także są wieczne.
Ostatniego lata przestałem wierzyć w miłość. W miłość jako bycie w parze. Nie była to zmiana stopniowa. Zdarzyła się niczym ostre cięcie: zmienił się bieg moich myśli, zmieniło się też moje pożądanie.
A może było na odwrót: przyłapałem się na tym, że zacząłem inaczej pragnąć i moje myśli zawaliły się pod własnym ciężarem.
(...)
Pewnego czerwcowego poranka obudziłem się, mając tylko jedną rzecz w głowie: miłość jest dronem.
(…)
Miłość nie jest uczuciem. To technologia rządzenia ciałami, polityka pożądania, której celem jest schwytanie siły do działania i czerpania rozkoszy doświadczanych przez dwie żywe maszyny, by oddać je na usługi społecznej reprodukcji.
Granica to immunologiczny teatr, w którym każde ciało jest postrzegane jako potencjalny wróg, a każdy z nas po obu stronach tego progu jest przygotowany, by grać w grę tożsamości i różnicy.
Naród jest organiczną fabryką, gdzie kobiecość musi począć męskie ciało, które zostanie wysłane na wojnę.
Zaznałem w swoim życiu czterech rodzajów miłosnej pasji. Tej, którą wzbudza człowiek, tej, którą wznieca zwierzę, tej, którą wywołuje historyczny wytwór umysłu (książka, dzieło sztuki, muzyka, a nawet instytucja), i tej, którą prowokuje miasto. Zakochałem się w garstce ludzi, pięciu zwierzętach, setce książek i dzieł, jednym muzeum i trzech miastach.
Szkoła to pole bitwy, na które wysyłane są dzieci z ich delikatnymi ciałami i przyszłością jak biała kartka, tak samo biała jak broń; to teatr strategicznych operacji, w którym rozgrywa się pojedynek przeszłości z nadzieją. Szkoła to fabryka małych macho i pedałów, ślicznotek i grubasek, inteligentnych i opóźnionych w rozwoju. Szkoła jest pierwszym frontem tej wojny domowej: miejscem, w którym uczymy się mówić, że my, chłopcy, nie jesteśmy tacy jak one, dziewczyny. Miejscem, w którym zwycięzcy i przegrani są opatrzeni znakiem, co staje się ich twarzą. Szkoła jest ringiem, na którym krew miesza się z atramentem i gdzie nagradza się tych, którzy wiedzą, jak sprawić, by i krew, i atrament popłynęły. Jedyny język, jakim mówi się w szkole, to język sekretnej i głuchej przemocy normy.
Czasami wyobrażam sobie świat jako trupę teatralną, która liczy trochę ponad 7,3 miliarda ludzkich aktorów. Trupę, w której my wszyscy bez wyjątku odgrywamy tę samą, jedyną sztukę.
(...)
Po co ciągle powtarzamy te same teksty? Dlaczego brakuje całych akapitów historii? Jak to możliwe, że nie można ani dodawać aktów ani zmieniać scenografii?
(…)
Ale w każdej sekundzie, gdy do gry wchodzi nowy aktor, można zmienić scenariusz, odmówić wzięcia przydzielonej nam roli, zmodyfikować tekst, pominąć jakiś akt. Rewolucja nie zaczyna się od marszu w słońcu, ale od przerwy, pauzy, hiatusu, maleńkiego przemieszczenia, odchylenia w grze improwizacji i pozorów.
Eksperymentuje z jedzeniem i edukacją, czytaniem i pisaniem, snem i jawą, spacerami i tańcem, nagością i ubraniem, milczeniem i rozmową, ciemnością i światłem, strachem i odwagą. Myślę o moim własnym transpłciowym procesie i podróży jako polu doświadczeń związanych z podmiotowością. Nic z tego, co mi się przytrafia, nie jest wyjątkowe. Jestem częścią planetarnej metamorfozy. Nadszedł czas, aby wszystko wymyślić od nowa.
Stół i krzesło tworzą komplementarną parę, która nie dopuszcza pytań. Szafa to pierwszy certyfikat prywatnej własności. Lampka przy łóżku to małżeństwo z rozsądku. Sofa przed telewizorem to penetracja waginalna. Zasłona zwisająca z okna to cenzura antypornograficzna, która opada nocą.
Nasze ekrany patrzą na siebie. Nasze ekrany się kochają. Kiedy to się dzieje, nie jesteśmy, ściśle mówiąc, ani tu, ani tam.
Możliwe będzie posiadanie penisa z łechtaczką albo nieposiadanie żadnego z nich, lub posiadanie trzeciej ręki zamiast penisa, albo łechtaczki na splocie słonecznym lub naerotyzowanego ucha, przeznaczonego do słuchowej przyjemności seksualnej.
Polityka jest fikcją zapisaną w książce będącej naszym własnym ciałem. Polityka jest fikcją, tyle że napisaną zbiorowo atramentem krwi. W tej fikcji wszystko jest możliwe: mur oddzielający Stany Zjednoczone od Meksyku, całkowite zamknięcie granic dla osób posiadających dokumenty tożsamości z krajów arabskich, prywatyzacja zdrowia publicznego, kryminalizacja homoseksualności i aborcji, skazanie na śmierć nosicieli wirusa HIV, instytucjonalne internowanie osób fizycznie lub psychicznie odmiennych…
To binarny system płci i rodzaju jest chory. Nie ciała zwane interpłciowymi. Ceną za waszą seksualną normatywność jest nasze interpłciobójstwo. Jedyne leczenie, jakiego potrzebujemy, to zmiana paradygmatu.
Podział Północ–Południe dominuje nad każdą inną formą przestrzenności. Każde społeczeństwo wyznacza swoje Południe, miejsce, w którym zostanie zorganizowana ekstrakcja i gdzie wywozi się śmieci. Południe to kopalnia i szambo. Serce i odbyt. Południe to także miejsce, którego Północ się obawia, ponieważ to rezerwa władzy rewolucyjnej i dlatego właśnie tu nasila się kontrola i czujność. Południe to pole wojny i więzienie, miejsce bombardowania i pozostałości nuklearnych.
Nie widzę narodu. Nie czuję go. Nie dostrzegam. Jestem niewrażliwy na odruchy miłości, jakie wzbudza ojczyzna. Kraj, ojciec, patriarchat. Zrezygnowałem z tych rzeczy. Nie rozumiem, do czego odnoszą się jedni i drudzy, kiedy mówią o „swojej historii”, o „swoim języku”, o „swojej ziemi”. Hiszpania. Katalonia. Nic we mnie nie wibruje. Nic nie rezonuje.
Są ludzie, którzy używają swoich ciał tak, jakby to była jednorazowa plastikowa torba. Inni noszą swoje ciała, jakby to była chińska porcelana z dynastii Ming.
(...)
Niektórzy noszą swoje ciało jak zwykły płaszcz ze skóry. A inni, jakby to była przezroczysta halka.
Po co ciągle powtarzamy te same teksty? Dlaczego brakuje całych akapitów historii? Jak to możliwe, że nie można ani dodawać aktów ani zmieniać scenografii?
(…)
Ale w każdej sekundzie, gdy do gry wchodzi nowy aktor, można zmienić scenariusz, odmówić wzięcia przydzielonej nam roli, zmodyfikować tekst, pominąć jakiś akt. Rewolucja nie zaczyna się od marszu w słońcu, ale od przerwy, pauzy, hiatusu, maleńkiego przemieszczenia, odchylenia w grze improwizacji i pozorów.
Eksperymentuje z jedzeniem i edukacją, czytaniem i pisaniem, snem i jawą, spacerami i tańcem, nagością i ubraniem, milczeniem i rozmową, ciemnością i światłem, strachem i odwagą. Myślę o moim własnym transpłciowym procesie i podróży jako polu doświadczeń związanych z podmiotowością. Nic z tego, co mi się przytrafia, nie jest wyjątkowe. Jestem częścią planetarnej metamorfozy. Nadszedł czas, aby wszystko wymyślić od nowa.
Stół i krzesło tworzą komplementarną parę, która nie dopuszcza pytań. Szafa to pierwszy certyfikat prywatnej własności. Lampka przy łóżku to małżeństwo z rozsądku. Sofa przed telewizorem to penetracja waginalna. Zasłona zwisająca z okna to cenzura antypornograficzna, która opada nocą.
Nasze ekrany patrzą na siebie. Nasze ekrany się kochają. Kiedy to się dzieje, nie jesteśmy, ściśle mówiąc, ani tu, ani tam.
Możliwe będzie posiadanie penisa z łechtaczką albo nieposiadanie żadnego z nich, lub posiadanie trzeciej ręki zamiast penisa, albo łechtaczki na splocie słonecznym lub naerotyzowanego ucha, przeznaczonego do słuchowej przyjemności seksualnej.
Polityka jest fikcją zapisaną w książce będącej naszym własnym ciałem. Polityka jest fikcją, tyle że napisaną zbiorowo atramentem krwi. W tej fikcji wszystko jest możliwe: mur oddzielający Stany Zjednoczone od Meksyku, całkowite zamknięcie granic dla osób posiadających dokumenty tożsamości z krajów arabskich, prywatyzacja zdrowia publicznego, kryminalizacja homoseksualności i aborcji, skazanie na śmierć nosicieli wirusa HIV, instytucjonalne internowanie osób fizycznie lub psychicznie odmiennych…
To binarny system płci i rodzaju jest chory. Nie ciała zwane interpłciowymi. Ceną za waszą seksualną normatywność jest nasze interpłciobójstwo. Jedyne leczenie, jakiego potrzebujemy, to zmiana paradygmatu.
Podział Północ–Południe dominuje nad każdą inną formą przestrzenności. Każde społeczeństwo wyznacza swoje Południe, miejsce, w którym zostanie zorganizowana ekstrakcja i gdzie wywozi się śmieci. Południe to kopalnia i szambo. Serce i odbyt. Południe to także miejsce, którego Północ się obawia, ponieważ to rezerwa władzy rewolucyjnej i dlatego właśnie tu nasila się kontrola i czujność. Południe to pole wojny i więzienie, miejsce bombardowania i pozostałości nuklearnych.
Nie widzę narodu. Nie czuję go. Nie dostrzegam. Jestem niewrażliwy na odruchy miłości, jakie wzbudza ojczyzna. Kraj, ojciec, patriarchat. Zrezygnowałem z tych rzeczy. Nie rozumiem, do czego odnoszą się jedni i drudzy, kiedy mówią o „swojej historii”, o „swoim języku”, o „swojej ziemi”. Hiszpania. Katalonia. Nic we mnie nie wibruje. Nic nie rezonuje.
Są ludzie, którzy używają swoich ciał tak, jakby to była jednorazowa plastikowa torba. Inni noszą swoje ciała, jakby to była chińska porcelana z dynastii Ming.
(...)
Niektórzy noszą swoje ciało jak zwykły płaszcz ze skóry. A inni, jakby to była przezroczysta halka.
(...)
Są tacy, którzy używają swych ciał jak placu publicznego. I ci, którzy traktują je jak prywatny parking. Są tacy, którzy traktują swoje ciało jak konto oszczędnościowe. A inni jak rzekę.
(...)
Niektóre osoby noszą wbudowane urządzenia, dzięki którym ich serce może bić. Inni noszą w piersiach serce, które należało do kogoś innego. I jeszcze inni, którzy noszą w sobie przez pewien czas inne, rozwijające się w nich ciało. Czy możemy więc nadal mówić o ludzkim ciele tak, jakby to było jedno ciało?
Są tacy, którzy używają swych ciał jak placu publicznego. I ci, którzy traktują je jak prywatny parking. Są tacy, którzy traktują swoje ciało jak konto oszczędnościowe. A inni jak rzekę.
(...)
Niektóre osoby noszą wbudowane urządzenia, dzięki którym ich serce może bić. Inni noszą w piersiach serce, które należało do kogoś innego. I jeszcze inni, którzy noszą w sobie przez pewien czas inne, rozwijające się w nich ciało. Czy możemy więc nadal mówić o ludzkim ciele tak, jakby to było jedno ciało?
Komentarze
Prześlij komentarz