Mieszkanie na Uranie

 




Powietrze. Tlen.
Wietrzenie myślenia.
Utopia, stworzona by się w niej zatopić. Po to chyba są utopie.
Wspaniałe doświadczenie w trudnym czasie, gdy sprawy ziemskie zajmowały mnie wyjątkowo silnie. Chwytały za ręce, tłukły i gryzły każdy kawałek ciała. Gdy czułam się mocno uziemiona i nie chodziło o kontakt z naturą.

Sprawy ziemskie, związane z wypaleniem opiekuna, które pod koniec roku przybywa regularnie, z udziałem w proteście Osób z Niepełnosprawnościami i ich rodzin, z tym, że wpakowałam się w piekło administracyjnych procedur, po tym, jak złożyłam wniosek o świadczenie pielęgnacyjne...

Mieszkanie na Uranie.
Z podtytułem: Kroniki przeprawy.
Zbiór felietonów, krótkich esejów, pisanych przez Paula Beatriz Preciado w latach 2013-2018 podczas tranzycji, a czas ten dodatkowo związany był z podróżami po całym świecie, ze zmianami miejsc zamieszkania. Autor (imię Beatriz zostawił sobie na pamiątkę) pochodzi z Barcelony, długo mieszkał w Atenach, ostatecznie osiadł we Francji, często odwołuje się do doświadczeń, jakie stamtąd wyniósł, do politycznych realiów.

Zmiany w ciele, zmiany miejsc pobytu.
Tran­zy­cja jest po­dró­żą na­zna­czo­ną przez wie­le gra­nic.
Tranzycja powinna objąć cały świat.
Jego niewolnicze reguły, kolonialne zasady, narodowe ograniczenia.

Trzeba odczepić się od schematów, od starych słów, tożsamości, podziałów. Od binarności wszelkiej – nie tylko płciowej. Od podziałów wedle których coś musi być takie albo takie, i mamy wybierać po której stronie stoimy. Albo – co Preciado podkreśla – już za nas wybrano.

Zmiana. Migracja umysłowa, duchowa.
Preciado wielokrotnie używa słowa: rewolucja.

Matka-niewolnica czytała teksty, dowodzące prawdziwej umysłowej wolności.

Już tak o sobie nie mówię. Nie czuję już związku z tym określeniem. Może mi już zobojętniało? Jednak powróciło w mediach, mediach społecznościowych na protestowej fali, powtarzane przez młode kobiety, mające małe dzieci z niepełnosprawnościami, wchodzące w świat wykluczenia. Jeszcze zszokowane, bo chwilę wcześniej żyły zwyczajnie, a teraz wciąż muszą o coś prosić, walczyć, podporządkowywać się.

Preciado pisze właśnie o tym, że na tym świeci jedni kolonizują drugich. Poprzez wytwarzanie reguł i kontrolowanie, że ma być tak i tak, a tak i tak być nie może.
Ża­den do­gmat nie wy­trzy­ma pró­by prze­pra­wy.

Świat trzeba zbudować na nowo. Najpierw jednak na nowo go sobie wyobrazić. Przetransformować w wyobraźni. Tam granice można przekraczać dowolnie, bezkarnie, zamaszyście. Ta proza jest właśnie dowodem na taką bezgraniczność wyobraźni, na odwagę, odkrywczość, świeżość.

Cho­dzi też o prze­kro­cze­nie gra­nic mię­dzy ga­tun­ka­mi fi­lo­zo­ficz­ny­mi, prze­kro­cze­nie gra­nic epi­ste­mo­lo­gicz­nych mię­dzy for­mą do­ku­men­tal­ną, na­uko­wą i fik­cją, prze­kro­cze­nie gra­nic ro­dza­ju, gra­nic mię­dzy ję­zy­ka­mi i na­ro­do­wo­ścia­mi, ty­mi, któ­re od­dzie­la­ją ludz­kość od zwie­rzę­co­ści, ży­wych od umar­łych, gra­nic mię­dzy te­raź­niej­szo­ścią a hi­sto­rią.

„Trans” to przejście – proces dezindentyfikacji, jak pisze Preciado. Proces.
Tranzycja jest poczekalnią. Wcale niekoniecznie trzeba tworzyć nowe reguły. Znów coś usztywniać, zamykać w ramy. Nazywać nową tożsamością, która musi zostać opisana. Nie!
Kocham takie myślenie.

Długo czytałam tę książkę. Często zatrzymując się dłużej przy jakimś akapicie. Wracając do już przeczytanych fragmentów. Wersja elektroniczna – wersja na podróżowanie. Środkami miejskiej komunikacji, tym razem wyjątkowo ładnie zgrało się nasze spotkanie. 
Też jestem w trakcie przeprawy. 

Choć pierwsze teksty ze zbioru powstawały 10 lat temu, ciągle pachną wspomnianą rewolucją.
W kraju nad Wisłą na pewno.
W całym obecnym zagęszczeniu politycznym, społecznych, medialnym wokół tematów, związanych z opieką, po publikacji tekstu Agnieszki Szpili (tekst węgielny?!), zawiązaniu się protestu wciąż mówi się o Konwencji Praw Osób z Niepełnosprawnościami.
O tym, że nasze państwo wciąż jej nie wdrożyło.
Unika tego, robi już uniki od uników, pod pozorem przygotowywania zmian. A raczej deklarowania, że je przygotowuje, obiecywania, ciągłego przeciągania sprawy.

Podstawą do niezależnego życia, jakie powinny wieść osoby z niepełnosprawnościami jest zapewnienie im asystencji osobistej, na ich warunkach, według ich potrzeb.
Jestem blisko dyskusji. Blisko wewnętrznych sporów. Przepaść jest między tekstami Preciado, jego wyobraźnią z „mieszkania na Uranie”, a tym, co dochodzi do mnie z Ziemi, tej ziemi, naszej ziemi, ziemi tuż obok.

Pismo, jakie otrzymałam z pewnej stołecznej instytucji zapiera dech w piersiach, pytam zdumiona: serio, oni tak myślą? to mi, nam proponują? W czasach, gdy znów głośno o Konwencji, o prawach opiekunów i tych, co potrzebują wsparcia – przede wszystkim ich! Aaaa, nie zrozumiałam – gdyby nie te czasy i moje w nich działania, w ogóle by mi nie odpisali…

„Czy asystent zmieni pieluchę, a może jeszcze w nocy” – pyta matka dorosłej niesamodzielnej osoby w jakiejś burzliwej dyskusji, w którą się włączam, by zaraz potem pożałować.
Jak wytłumaczyć osobie, która 20-30 lat spędziła przy swoim chorym, niepełnosprawnym dziecku, nie mogąc liczyć na żadną pomoc, czym jest Konwencja? Tym, że będzie można od tego łóżka odejść, z poczuciem, że dziecku nie dzieje się krzywda. Odejść, pomieszkać w swoim świecie, wrócić. Odwiedzić.
Z tym się właśnie teraz mierzymy. Z lękiem rodziców, opiekunów, że chce się odstawiać na boczny tor. A oni (my) całe życie przy dziecku, dla dziecka...
Garstka, w tym i moje trzy grosze (czasem może i dwanaście), mówi o konwencyjnych, mając nadzieję, że dotrze to do społeczeństwa, zapoczątkuje zmianę kulturową, „tranzycję”.
A reszta...?
Konwencja to świat, w którym nie będziemy już potrzebni jako wartownicy, ochroniarze, zaopatrzeniowcy 24 na dobę. Będziemy tylko rodzicami.
Ta komentująca matka nie zna innego świata niż ten, w którym zmienia pieluchy, karmi, walczy o zasiłki. Jak ma go sobie wyobrazić?

Dlatego fajnie było pomieszkać na Uranie.
Nie dam się wyeksmitować. Mimo koniecznych i nieuchronnych kontaktów z Ziemią.

Mieszkanie na Uranie. Kroniki przeprawy, Paul B. Preciado, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2022; tłumaczenie: Agata Araszkiewicz


Proza Preciado to też fascynujący język. Dlatego poniżej dużo cytatów. Kręci mnie też jak zwykle :) fizyczność, fizjologiczność tego pisania. 
Jeden z esejów „Twój wózek mnie kręci” można przeczytać tutaj.
To jeden z moich ulubionych.
Lajki dostają też: Ruchome ciało, Południe nie istnieje, Odwaga bycia sobą (dylematy ludzi trans jak dylematy matek OzN, nasza „dzielność” wpisana w nie nasze normy i oczekiwania), Podróż jest moim kochankiem (krytycznie o Virginii Woolf) i ten o Marksie, co cieszył się z byle czego. 


Dla Gre­ków, jak dla mnie w tym śnie, Uran był praw­dzi­wym da­chem świa­ta, gra­ni­cą nie­biań­skie­go skle­pie­nia. W wie­lu grec­kich in­wo­ka­cjach ry­tu­al­nych po­ja­wia się ja­ko dom bo­gów. W mi­to­lo­gii Uran jest sy­nem, któ­re­go Ga­ja, czy­li Zie­mia, po­czę­ła sa­ma, bez in­se­mi­na­cji ani współ­ży­cia. Mi­to­lo­gia grec­ka to ro­dzaj ba­śni re­tro scien­ce fic­tion, an­ty­cy­pu­ją­cej w swym wła­snym spo­so­bie funk­cjo­no­wa­nia.


To, co na­zy­wa­my pod­mio­to­wo­ścią, to tyl­ko bli­zna, któ­ra po­wsta­ła po wie­lo­ra­kiej róż­no­rod­no­ści te­go, czym mo­gli­by­śmy być, i któ­ra cią­gle wska­zu­je na ra­nę po tym pęk­nię­ciu. To na tej bliź­nie ufun­do­wa­li­śmy pra­wo wła­sno­ści, ro­dzi­nę, dzie­dzi­cze­nie. To na tej bliź­nie pi­sze­my swo­je imię i po­twier­dza­my toż­sa­mość płcio­wą.

Po­li­cja gen­de­ro­wa strze­że ko­ły­sek no­wo­rod­ków, aby zmie­nić je w dzie­ci hetero­sek­su­al­ne. Nor­ma krą­ży bez ustan­ku wo­kół de­li­kat­nych ciał.

Od czter­dzie­stu lat na Za­cho­dzie fe­mi­nizm pro­wa­dzi pro­ces de­ko­lo­ni­za­cji ma­ci­cy.
Oto prze­kaz wy­sła­ny przez rząd do ko­biet w kra­ju: two­ja ma­ci­ca jest te­ry­to­rium pań­stwo­wym, ży­zną zie­mią dla ka­to­lic­kiej su­we­ren­no­ści na­ro­do­wej. Ist­nie­jesz tyl­ko ja­ko mat­ka. Roz­łóż no­gi, stań się kra­iną in­se­mi­na­cji, roz­mna­żaj Hisz­pa­nię.


Je­stem Zie­mio­fi­lem. Je­stem za­ko­cha­ny w tej pla­ne­cie. Po­ru­sza mnie gę­stość tra­wy, nic nie do­ty­ka mnie bar­dziej niż de­li­kat­ny ruch gą­sie­ni­cy wspi­na­ją­cej się po ko­rze drze­wa. Cza­sa­mi, gdy nikt mnie nie wi­dzi, po­chy­lam się, by po­ca­ło­wać ro­ba­ka, i czu­ję, że mo­że mój od­dech przy­spie­sza rytm je­go prze­mia­ny ga­zo­wej.

Każ­de sło­wo na­sze­go ję­zy­ka za­wie­ra w so­bie jak­by kłę­bek cza­su utka­ny przez roz­ma­ite pro­ce­sy hi­sto­rycz­ne.

Pa­no­wie, pa­nie i in­ne oso­by, po­wiedz­my to raz na za­wsze: fe­mi­nizm nie jest hu­ma­ni­zmem, fe­mi­nizm jest ani­ma­li­zmem. In­ny­mi sło­wy, ani­ma­lizm jest roz­sze­rzo­nym i nie­an­tro­po­cen­trycz­nym fe­mi­ni­zmem.
(…)
Cza­sy ani­ma­li­zmu to cza­sy nie­moż­li­we­go i nie­wy­obra­żal­ne­go. To jest nasz czas: je­dy­ny, ja­ki nam po­zo­stał.
Sys­tem nie­wol­nic­twa, a na­stęp­nie sys­tem pra­cy za­rob­ko­wej funk­cjo­nu­ją ja­ko fun­da­men­ty wol­no­ści „lu­dzi (męż­czyzn) współ­cze­snych”; za­własz­cza­nie oraz seg­men­ta­cja ży­cia i wie­dzy ja­ko prze­ci­wień­stwo rów­no­ści; woj­na, kon­ku­ren­cja i ry­wa­li­za­cja ja­ko ele­men­ty bra­ter­stwa.


Wal­ka roz­po­czy­na się od dez­i­den­ty­fi­ka­cji i nie­po­słu­szeń­stwa, a nie od toż­sa­mo­ści. Od prze­kre­śle­nia ma­py, wy­ma­za­nia imie­nia, by za­pro­po­no­wać no­we ma­py i no­we imio­na, któ­re uwi­docz­nią sta­tus zbio­ro­wej fik­cji. Sta­nie się ona fik­cją po­zwa­la­ją­cą na wy­twa­rza­nie wol­no­ści.

Dia­men­ty są wiecz­ne i bom­by tak­że są wiecz­ne.

Ostat­nie­go la­ta prze­sta­łem wie­rzyć w mi­łość. W mi­łość ja­ko by­cie w pa­rze. Nie by­ła to zmia­na stop­nio­wa. Zda­rzy­ła się ni­czym ostre cię­cie: zmie­nił się bieg mo­ich my­śli, zmie­ni­ło się też mo­je po­żą­da­nie.
A mo­że by­ło na od­wrót: przy­ła­pa­łem się na tym, że za­czą­łem ina­czej pra­gnąć i mo­je my­śli za­wa­li­ły się pod wła­snym cię­ża­rem.
(...)
Pew­ne­go czerw­co­we­go po­ran­ka obu­dzi­łem się, ma­jąc tyl­ko jed­ną rzecz w gło­wie: mi­łość jest dro­nem.
(…)
Mi­łość nie jest uczu­ciem. To tech­no­lo­gia rzą­dze­nia cia­ła­mi, po­li­ty­ka po­żą­da­nia, któ­rej ce­lem jest schwy­ta­nie si­ły do dzia­ła­nia i czer­pa­nia roz­ko­szy do­świad­cza­nych przez dwie ży­we ma­szy­ny, by od­dać je na usłu­gi spo­łecz­nej re­pro­duk­cji.


Gra­ni­ca to im­mu­no­lo­gicz­ny te­atr, w któ­rym każ­de cia­ło jest po­strze­ga­ne ja­ko po­ten­cjal­ny wróg, a każ­dy z nas po obu stro­nach te­go pro­gu jest przy­go­to­wa­ny, by grać w grę toż­sa­mo­ści i róż­ni­cy.

Na­ród jest or­ga­nicz­ną fa­bry­ką, gdzie ko­bie­cość mu­si po­cząć mę­skie cia­ło, któ­re zo­sta­nie wy­sła­ne na woj­nę.

Za­zna­łem w swo­im ży­ciu czte­rech ro­dza­jów mi­ło­snej pa­sji. Tej, któ­rą wzbu­dza czło­wiek, tej, któ­rą wznie­ca zwie­rzę, tej, któ­rą wy­wo­łu­je hi­sto­rycz­ny wy­twór umy­słu (książ­ka, dzie­ło sztu­ki, mu­zy­ka, a na­wet in­sty­tu­cja), i tej, któ­rą pro­wo­ku­je mia­sto. Za­ko­cha­łem się w gar­st­ce lu­dzi, pię­ciu zwie­rzę­tach, set­ce ksią­żek i dzieł, jed­nym mu­zeum i trzech mia­stach.

Szko­ła to po­le bi­twy, na któ­re wy­sy­ła­ne są dzie­ci z ich de­li­kat­ny­mi cia­ła­mi i przy­szło­ścią jak bia­ła kart­ka, tak sa­mo bia­ła jak broń; to te­atr stra­te­gicz­nych ope­ra­cji, w któ­rym roz­gry­wa się po­je­dy­nek prze­szło­ści z na­dzie­ją. Szko­ła to fa­bry­ka ma­łych ma­cho i pe­da­łów, ślicz­no­tek i gru­ba­sek, in­te­li­gent­nych i opóź­nio­nych w roz­wo­ju. Szko­ła jest pierw­szym fron­tem tej woj­ny do­mo­wej: miej­scem, w któ­rym uczy­my się mó­wić, że my, chłop­cy, nie je­ste­śmy ta­cy jak one, dziew­czy­ny. Miej­scem, w któ­rym zwy­cięz­cy i prze­gra­ni są opa­trze­ni zna­kiem, co sta­je się ich twa­rzą. Szko­ła jest rin­giem, na któ­rym krew mie­sza się z atra­men­tem i gdzie na­gra­dza się tych, któ­rzy wie­dzą, jak spra­wić, by i krew, i atra­ment po­pły­nę­ły. Je­dy­ny ję­zyk, ja­kim mó­wi się w szko­le, to ję­zyk se­kret­nej i głu­chej prze­mo­cy nor­my.

Cza­sa­mi wy­obra­żam so­bie świat ja­ko tru­pę te­atral­ną, któ­ra li­czy tro­chę po­nad 7,3 mi­liar­da ludz­kich ak­to­rów. Tru­pę, w któ­rej my wszy­scy bez wy­jąt­ku od­gry­wa­my tę sa­mą, je­dy­ną sztu­kę.
(...)
Po co cią­gle po­wta­rza­my te sa­me tek­sty? Dla­cze­go bra­ku­je ca­łych aka­pi­tów hi­sto­rii? Jak to moż­li­we, że nie moż­na ani do­da­wać ak­tów ani zmie­niać sce­no­gra­fii?
(…)
Ale w każ­dej se­kun­dzie, gdy do gry wcho­dzi no­wy ak­tor, moż­na zmie­nić sce­na­riusz, od­mó­wić wzię­cia przy­dzie­lo­nej nam ro­li, zmo­dy­fi­ko­wać tekst, po­mi­nąć ja­kiś akt. Re­wo­lu­cja nie za­czy­na się od mar­szu w słoń­cu, ale od prze­rwy, pau­zy, hia­tu­su, ma­leń­kie­go prze­miesz­cze­nia, od­chy­le­nia w grze im­pro­wi­za­cji i po­zo­rów.

Eks­pe­ry­men­tu­je z je­dze­niem i edu­ka­cją, czy­ta­niem i pi­sa­niem, snem i ja­wą, spa­ce­ra­mi i tań­cem, na­go­ścią i ubra­niem, mil­cze­niem i roz­mo­wą, ciem­no­ścią i świa­tłem, stra­chem i od­wa­gą. My­ślę o mo­im wła­snym trans­pł­cio­wym pro­ce­sie i po­dró­ży ja­ko po­lu do­świad­czeń zwią­za­nych z pod­mio­to­wo­ścią. Nic z te­go, co mi się przy­tra­fia, nie jest wy­jąt­ko­we. Je­stem czę­ścią pla­ne­tar­nej me­ta­mor­fo­zy. Nad­szedł czas, aby wszyst­ko wy­my­ślić od no­wa.

Stół i krze­sło two­rzą kom­ple­men­tar­ną pa­rę, któ­ra nie do­pusz­cza py­tań. Sza­fa to pierw­szy cer­ty­fi­kat pry­wat­nej wła­sno­ści. Lamp­ka przy łóż­ku to mał­żeń­stwo z roz­sąd­ku. So­fa przed te­le­wi­zo­rem to pe­ne­tra­cja wa­gi­nal­na. Za­sło­na zwi­sa­ją­ca z okna to cen­zu­ra an­ty­por­no­gra­ficz­na, któ­ra opa­da no­cą.

Na­sze ekra­ny pa­trzą na sie­bie. Na­sze ekra­ny się ko­cha­ją. Kie­dy to się dzie­je, nie je­ste­śmy, ści­śle mó­wiąc, ani tu, ani tam.

Moż­li­we bę­dzie po­sia­da­nie pe­ni­sa z łech­tacz­ką al­bo nie­po­sia­da­nie żad­ne­go z nich, lub po­sia­da­nie trze­ciej rę­ki za­miast pe­ni­sa, al­bo łech­tacz­ki na splo­cie sło­necz­nym lub na­ero­ty­zo­wa­ne­go ucha, prze­zna­czo­ne­go do słu­cho­wej przy­jem­no­ści sek­su­al­nej.

Po­li­ty­ka jest fik­cją za­pi­sa­ną w książ­ce bę­dą­cej na­szym wła­snym cia­łem. Po­li­ty­ka jest fik­cją, ty­le że na­pi­sa­ną zbio­ro­wo atra­men­tem krwi. W tej fik­cji wszyst­ko jest moż­li­we: mur od­dzie­la­ją­cy Sta­ny Zjed­no­czo­ne od Mek­sy­ku, cał­ko­wi­te za­mknię­cie gra­nic dla osób po­sia­da­ją­cych do­ku­men­ty toż­sa­mo­ści z kra­jów arab­skich, pry­wa­ty­za­cja zdro­wia pu­blicz­ne­go, kry­mi­na­li­za­cja homo­sek­su­al­no­ści i abor­cji, ska­za­nie na śmierć no­si­cie­li wi­ru­sa HIV, in­sty­tu­cjo­nal­ne in­ter­no­wa­nie osób fi­zycz­nie lub psy­chicz­nie od­mien­nych…

To bi­nar­ny sys­tem płci i ro­dza­ju jest cho­ry. Nie cia­ła zwa­ne in­ter­pł­cio­wy­mi. Ce­ną za wa­szą sek­su­al­ną nor­ma­tyw­ność jest na­sze in­ter­pł­cio­bój­stwo. Je­dy­ne le­cze­nie, ja­kie­go po­trze­bu­je­my, to zmia­na pa­ra­dyg­ma­tu.

Po­dział Pół­noc–Po­łu­dnie do­mi­nu­je nad każ­dą in­ną for­mą prze­strzen­no­ści. Każ­de spo­łe­czeń­stwo wy­zna­cza swo­je Po­łu­dnie, miej­sce, w któ­rym zo­sta­nie zor­ga­ni­zo­wa­na eks­trak­cja i gdzie wy­wo­zi się śmie­ci. Po­łu­dnie to ko­pal­nia i szam­bo. Ser­ce i od­byt. Po­łu­dnie to tak­że miej­sce, któ­re­go Pół­noc się oba­wia, po­nie­waż to re­zer­wa wła­dzy re­wo­lu­cyj­nej i dla­te­go wła­śnie tu na­si­la się kon­tro­la i czuj­ność. Po­łu­dnie to po­le woj­ny i wię­zie­nie, miej­sce bom­bar­do­wa­nia i po­zo­sta­ło­ści nu­kle­ar­nych.

Nie wi­dzę na­ro­du. Nie czu­ję go. Nie do­strze­gam. Je­stem nie­wraż­li­wy na od­ru­chy mi­ło­ści, ja­kie wzbu­dza oj­czy­zna. Kraj, oj­ciec, pa­triar­chat. Zre­zy­gno­wa­łem z tych rze­czy. Nie ro­zu­miem, do cze­go od­no­szą się jed­ni i dru­dzy, kie­dy mó­wią o „swo­jej hi­sto­rii”, o „swo­im ję­zy­ku”, o „swo­jej zie­mi”. Hisz­pa­nia. Ka­ta­lo­nia. Nic we mnie nie wi­bru­je. Nic nie re­zo­nu­je.

Są lu­dzie, któ­rzy uży­wa­ją swo­ich ciał tak, jak­by to by­ła jed­no­ra­zo­wa pla­sti­ko­wa tor­ba. In­ni no­szą swo­je cia­ła, jak­by to by­ła chiń­ska por­ce­la­na z dy­na­stii Ming.
(...)
Nie­któ­rzy no­szą swo­je cia­ło jak zwy­kły płaszcz ze skó­ry. A in­ni, jak­by to by­ła prze­zro­czy­sta hal­ka.
(...)
Są ta­cy, któ­rzy uży­wa­ją swych ciał jak pla­cu pu­blicz­ne­go. I ci, któ­rzy trak­tu­ją je jak pry­wat­ny par­king. Są ta­cy, któ­rzy trak­tu­ją swo­je cia­ło jak kon­to oszczęd­no­ścio­we. A in­ni jak rze­kę.
(...)
Nie­któ­re oso­by no­szą wbu­do­wa­ne urzą­dze­nia, dzię­ki któ­rym ich ser­ce mo­że bić. In­ni no­szą w pier­siach ser­ce, któ­re na­le­ża­ło do ko­goś in­ne­go. I jesz­cze in­ni, któ­rzy no­szą w so­bie przez pe­wien czas in­ne, roz­wi­ja­ją­ce się w nich cia­ło. Czy mo­że­my więc na­dal mó­wić o ludz­kim cie­le tak, jak­by to by­ło jedno ciało?






Komentarze

Popularne posty