Terapia pisaniem

 

Robię to dla siebie.  

Blogomotywacja. Blogolokomotywa. Piszę, żeby poczuć, że jestem. Nie, że żyję, bo to odczuwalne jest jak jasna cholera, tak jasna, że czasem żyć mi się odechciewa. Chcę sobie na siebie popatrzeć. Poprzez pisanie. Pandemiczne zamknięcie, stworzyło niespodziewaną okazję. W więzieniu, czekając na wolność, ludzie zaczynają zajmować się różnymi rzeczami.

Na końcu polecam Wam kilka książek o pisaniu. Gdybyście potrzebowali rozbieranych sesji terapeutycznych.

 Dzień dobry więc. Jestem Dorota, Doris, Dorka, Dorissu, Dolores, Doti. 

 Sama sobie tych odmian nie wymyśliłam. To ludzie. Mam impostor syndrome, syndrom Wokulskiego (który nie jest jednostką medyczną póki co, tylko określeniem z eseju Olgi T.), regularne ADHD i ch..j wie, co jeszcze. Ostatnio oduczam się przeklinania. Jestem depresyjna. Bywa, że rozwalam systemy, jakieś nieduże. Gdy inni milczą, szepczą, że źle, gdy milczenie czy szept narasta, kogoś wreszcie trafia szlag i musi pierdolnąć. Na mnie można liczyć. Jako osoba dość wyrazista, wygadana, odkąd pamiętam – otoczona ludźmi, zawsze czułam się wśród ludzi kompletnie zagubiona. Nie wiedziałam, jak mam się zachować, co mówić czy nie mówić, jak wyglądać, a to wszystko robiąc, mówiąc i wyglądając. Nie czytam sygnałów, w dyskusjach domagam się doprecyzowania definicji, co rozśmiesza, a częściej wkurza innych, uważają nawet, że ich obrażam. Jestem więc również napastliwa. No, i głupia. Nie wie, nie rozumie, zapomniała. Nie wiem, czy chcę być ciemną, rudą czy blondynką.

Jakieś 10 lat temu, czyli bardzo późno poznałam swój główny problem – wylazł i powiedział: nazywam problem z tożsamością. Nazwałam, zrozumiałam skąd się wziął, mogłam zacząć się naprawiać. Nie wiem, jaką jestem kobietą. Nie taką. Nie miałam wzorca. Nie nauczyłam się. Nie w porę. Później. Problem z tożsamością wywodzi się oczywiście z domu, z dzieciństwa, z „tradycyjnej” rodziny. „Tradycji” pilnuje matka, mimo, że ją samą „tradycja” tak strasznie poszarpała. Bycie matką mnie przerażało, a tu proszę – gębę mam macierzyńską, z tego jestem znana. Hasła do wyszukiwarki: mama Piotra, autyzm, niepełnosprawność. Obstawiam pierwszą dziesiątkę. Jestem nieustannie zaskoczona swoim macierzyńskim sukcesem. No, i już wiecie – jeśli mnie znacie – czemu tak się pieklę na przyprawianie matkom niepełnosprawnym dzieci dwóch gąb na zmianę: dzielna vel roszczeniowa. To mój temat. Na książkę. Ponad rok temu zerwałam relację z matką. Uzdrawiające. Szkoda, że nie wcześniej. Teraz z góry obrażam wszystkich, wzdychających, jak to złe dzieci zostawiają starych, chorych rodziców, stwierdzając, że trzeba się najpierw zastanowić, jakie relacje panowały w tej rodzinie. W mojej grało się w złe dziecko i dobrą matkę. To absorbująca gra, trudno się w niej dorasta. W zasadzie nie jest to możliwe. Nikt, kto w to gra nie jest dorosły. Ojciec miał na tradycję wyjebane, ale tylko wobec córek. Widzę w nim bohatera, który mnie uratował – był człowiekiem wolnej myśli, dużo czytał, więc zrozumiałam, że i ja tak mogę. Się ratować. Gdy umarł nagle, blisko 40 lat temu, zabrał ze sobą także i moje życie, które nie odbyło się, jak powinno. Zostałam już tylko nie taką córką nie takiej matki. Właściwie tak, jakby jedna nie miała matki, a druga córki.

Po (idealizowanym) ojcu przyszły inne ratunki.

I, o nich właśnie piszę, chcę pisać. Chcę oglądać je sobie. Przypominać (ariergarda). Znajdować nowe rzeczy, które mnie kształtują. Żyję, więc się zmieniam.

Ojciec już się nie zmieni. Jest taki, jakiego go pamiętam. To stała cecha ludzi, którzy umarli. O mamie myślę, że nie chciała się zmienić. Tylko trwać. Nie mogłam nic zrobić, tylko już wreszcie odejść na zawsze. Do swego życia, w którym mam, co robić, w którym muszę zadbać o siebie. Dla swojego już dorosłego dziecka. I, w którym są jeszcze inne rzeczy, dla których warto pozostać w ruchu.

Z mojego syna i naszej relacji jestem naprawdę dumna. Oczywiście, jego nadpobudliwość wyciąga ze mnie mnóstwo energii, nie można się do tego przyzwyczaić. Ale nasza więź jest zdrowa. Objawia się na przykład tym, że nie zdarza mi się mówić: my mamy orzeczenie o niepełnosprawności albo my lubimy rosołek. Jest on. I ja. Dwa świata. Choć autyzm, jakby wspólny, nasz… :)

Mój syn o wiele lepiej porusza się w swoim prostym świecie, niż ja w moim, która sama nieźle sobie skomplikowałam No, to teraz porządkuję. Póki jeszcze żyję. Widzę, jak dużo przeżyłam. Dużo wiem (o życiu), umiem (np. gotować albo uprawiać „zetpete”), lubię (gapić się na morze). Jak wiele ról grałam, w różnych produkcjach i na różnych planach. Były i terapie, takie z tyłkiem wbitym w fotel, ale już nie chcę. Tylko terapia tańcem i ruchem ma sens.

Teraz piszę.

Lubię to.

Jestem przyzwyczajona do obnażania się przed obcymi ludźmi, odkąd P. ma diagnozę, ciągle sprawdzają, czy się należy. Obnażałam się w sądach, w mediach. 

Teraz przynajmniej gram w rozbieranego na moich warunkach.

(Auto)Terapia pisaniem.


No, i hop, rozdział. To nie jest autobiografia. Nie wszystko trafia na bloga :) 

Ooo, i właśnie wymyśliłam nowe słowo: autoblografia ;) 

 

**********************************************************

Jeśli chcesz tworzyć, pisać -- zostawiam ci tę listę. Pisanie zawsze jakoś tam wydobywa nasze "jestem", pomaga zobaczyć, poczuć, pokazać.

 

Podobno ten poradnik działa. Zaleca poranne pisanie na spontanie (to jest super!) i randki artystyczne (stosuję od dawna, nie znając nomenklatury). Mówią, żeby nie czytać dla samego czytania, tylko iść, krok po kroku za metodą. Jako niekołczowalna (wiem od samych coachów) i nieterapeutyzowalna (terapeuci się nie przyznają, zwłaszcza ten, co się zawziął) pokładam nadzieję, że jednak może istnieć poradnik, który naprawdę pomaga. Podczytałam trochę, i mówię: warto podotykać, fajne tworzywo.

Droga artysty, Julia Cameron; wydawnictwo Szafa; tłumaczenie: Paweł Listwan, Agnieszka Rostkowska


 

„Maszyna do pisania” radzi, jak napisać książkę, powieść. Ogarnąć temat, sens, styl, kompozycję, akcję, bohaterów. Czytałam w lewo, w prawo, na wspak, wraz z autorką przygotowując inną publikację – pisarski planner. Bardzo go polecam, zwłaszcza tym, którzy nie bardzo w siebie wierząc, zwłaszcza w swoją systematyczność, ale lubią pisać i chcą to robić, nie celując w Nobla.

Maszyna do pisania, Katarzyna Bonda; MUZA SA, Warszawa 2015

 

Notebook. Writing. Planer roczny, Katarzyna Bonda; wydawnictwo Eurograf; tylko w Empiku


 

Jedno słowo: urocza. Lubię to słowo. Czarująca, urokliwa, ponętna, zgrabna i powabna książka o pisaniu. Levine jest autorką baśni, opowieści („Ella zaklęta”) i takim baśniowo-opowieściowym stylem pisze i tutaj. Adresatem są właściwie dzieci i młodzież, ale tym bym się kompletnie nie przejmowała. Książka jest dla każdego, kto lubi czytać i doceniać pisanie. Czyta się ją smakowicie, jakby zjadało się z tortu wisienkę za wisienką. Całkiem często z niej korzystam, w robocie, dla dorosłych. Powinna trafić na listy szkolnych lektur, żeby dzieciaki rozumiały, że wypracowania można pisać bez dydaktycznego smrodku, a gdy dorosną -- takoż i komenty na fejsie.

Magia pisania, Gail Carson Levine; wydawnictwo Linia seria Biała Plama, Warszawa 2017; tłumaczenie: Krzysztof Środa

 


Wyczuwam dyskont na GrodzkiejChyba stąd ją mam. Znalazłam przy porządkach, które praktykuję nie tylko w głowie. Jakaś nieznajoma, ale jakby jednak kiedyś czytana. Na okładce piszą: „To najlepsza książka kiedykolwiek napisana o tym, jak pisać”. Autorka, odwołując się do tych, którym pisanie jako tako się powiodło (np. Blake, Dostojewski, Tołstoj), analizuje, skąd biorą się inspiracje, skojarzenia, jak działa wyobraźnia i jak łączy się z działaniem. Pisaniem nazywa się tu każdą twórczość – gotowanie, granie na instrumentach, malowanie, taniec, sport... Czytam fragmenty. Nikt nie powiedział, że czytać trzeba od deski do deski :) Podjadam, próbuję, i jakby działa. Trochę tak, jak pijąc kawę przy pracy.

Jeśli chcesz pisać, Brenda Ueland; wydawnictwo Element, Kraków 2009; tłumaczenie: Aleksander Baj


 


Komentarze

Popularne posty