Bezmatek

 


Krótko to trwało. Cały czas myślałam, że trzeba wstać i sięgnąć po zakładkę, bo to przecież całkiem gruba książka i pewnie jej nie skończę za jednym razem. 250 stron. W TV leciał „Big Lebovski”. Nie chciało mi się wyłączyć. Jakoś mi było dobrze z gadaniem w tle. Nalałam kieliszek czerwonego wina – sobota wieczór. Stoi nietknięty do teraz. Po okulary sięgnęłam chyba około strony setnej. Te moje pierwsze w życiu. Do czytania. Przypominają mi, że chyba pora postarać się o kolejne. Wcześniej, przy stronie 69 na dłuższą chwilę się zatrzymałam, zamknęłam oczy. Potem jeszcze kilka razy słowa zadziałały podobnie. Poskutkowały zatrzymaniem czytania. Były emocjonalnie znane, albo były piękne. Czasem jedno i drugie.

Przeczytanie zajęło mi trochę ponad dwie godziny. Może dwie i pół. Tyle, co trwał Lebovski z reklamami, coś zaczęło się po nim – „Magia nagości”. Do pierwszych reklam.

„Bezmatek” Miry Marcinów ma mnóstwo dobrych recenzji, nagrody chyba również. Mogłabym sprawdzić, ale pryśnie nastrój. Jest środek nocy i bardzo chce mi się spać. Już miałam kłaść się, nie pamiętając o tym winie, którego wcale nie chciało mi się pić. Sięgnęłam, żeby przewertować, może przeczytać kilka fragmentów. Gdy zamówiona książka dotarła do mnie, ze dwa tygodnie temu, zajrzawszy bardzo się zdziwiłam, że zbudowana jest z krótkich fragmentów. Czasem tylko jedno zdanie na stronie, czasem trzy akapity, czasem autorka znajduje temat na niemal dwie strony. Różnie. Na początku więcej wspomnień, potem więcej o chorowaniu, umieraniu i przeżywaniu straty. Szybko się czyta. Oszczędny język. Dużo uczuć. Jest to jakaś wartość. 

Odkładałam „Bezmatek” na tak zwane później, na odpowiedni moment. Bałam się, że będzie bolało. Skoro o matce, a ten temat mnie boli od zawsze, skoro o żałobie. Nie, nie bolało. Bólu jednak tu dużo, można współodczuwać. Tak, to jest to książka prowokująca do współodczuwania nieswojego bólu, do bycia z drugą osobą, która cierpi. Tu – z autorką, narratorką, której matka zmarła na raka. Nie miała jeszcze 60. lat. Umierała rok… Dwa lata temu.

Książkowa matka jest tak różna od mojej. Chciałabym taką mieć, książkową. Taką, co się stroi, maluje, stuka obcasami, imprezującą, zachłanną na życie. Paląca. Sypiącą curry i chili do potraw dla dzieci. Moja zawsze taka święta, wszystko dla dzieci, dla siebie nic. Gotowała bardzo dobrze, ale nie umiała przyprawiać. Brakowało soli i pieprzu. Książkowa matka musiała się bardzo wyróżniać spośród takich, jak moja – matek oddanych temu, co wypada. Doszłam do wniosku, że obie były bardzo głośne. Książkowa, która pielęgnuje urodę i walczy o swoje osobiste szczęście, takie bez dzieci. I moja, tak straszliwie rozpychająca się powtarzaniem, że ona niczego nie chce, niczego nie potrzebuje, resztki zje, jak to troskliwa matka. Moja ponad dziesięć lat starsza.

Zaskoczyło mnie, że w naszych różnych domach różne matki mówiły te same teksty, na przykład: "nie mów do mnie, jak do koleżanki", i parę innych. Może taka jest powszechna mowa matko-córkowa. Matka książkowa miała trzech mężów. Narratorka niemal nie znała ojca, męża drugiego. Nie ma go w opowieści, jakby nie był potrzebny. Tak dużo było matki.

Napisałam  szybko, od razu, tuż po odłożeniu książki. Czując, że tylko takie napisanie o tej książce na sens. Gdy czucie jeszcze się tli.  Już kończę. Jak zaczynam myśleć, czy to dobra książka, to nie wiem... Specyficzna. Warto było. Posmakować czegoś innego. Chwilami pięknego. Coś jeszcze? Chyba nie. Niech będzie na świecie i taka książka. Takie wyznanie. Czegoś mi tu jednak było za mało. Soli? Pieprzu? Mam satysfakcję, że hop! przeczytałam i dziwne uczucie ulgi, że jednak nie bolało. Nic a nic. Ale będę o niej pamiętać.

Wybrałam kilka małych kawałków. Może ktoś zechce potowarzyszyć całości.





Dopisuję 28 lutego, o 12.59. 
Niech się ta ważna dla mnie myśl zachowa.

To nie jest tak, że nie potrafię współodczuwać, na przykład czyjejś straty. Miałam, niestety, okazję się przekonać, że potrafię. Nadal mam właściwie. Myślę, że to na uczucia do matki jestem odporna. Na matko-córkowe czułości. Może się jednak trochę wstydzę tej nieczułości. Zezłościłam się nawet kilka razy na autorkę, że dorosła kobieta tak związana z matką... A ja to co? Wiem, że moja matka może zrobić to, co jej matka. Oby nie szybko! Myśląc o tym, też nic nie czuję. Ale skąd mam teraz wiedzieć, co będzie. 

I jeszcze bonus:
speculatio.pl o "Bezmatku"

Komentarze

Popularne posty