Szczeliny istnienia
Moje. Moje do dna DNA i szpiku kości. Od zawsze szukam szczelin, w które mogłabym wniknąć, zobaczyć coś więcej niż widać, coś poczuć. Szukam dziur i pęknięć, zadrapań. To właśnie dostrzegam w świecie. Żyję na skrawkach i przyczółkach, nie mając dla siebie całego życia. Przeczytana w pociągu, tam i z powrotem, pół na na pół. Przypomniana właściwie, i nadal taka mocna, taka przenikająca. Choć, czytając „Krzątactwo” i „Metafizykę mięsa” łatwo dostrzec, jak bardzo czasy się zmieniły – mamy więcej sprzętów do sprzątania, jada się mniej mięsa i generalnie jego (nie)jedzenie stanowi problem – nie wszędzie, rzecz jasna, ale w kręgach czytających tego typu teksty, eseje – na pewno.
Znam ten tekst, bo byłam studentką pani profesor, po studiach przez dwa lata pracowałam w kierowanym przez nią Zakładzie Estetyki na Filii UW w Białymstoku. To niesamowite, jak dobrze ją pamiętam, choć tylu miałam nauczycieli i szefów. Wierzcie lub nie pamiętam o niej niemal każdego dnia. Gdy żyję, czuję, myślę.
Czytając, w podróży „Szczeliny istnienia” czułam się, jakbym odkrywała sens istnienia świata. Ot, tak tu siedzę w tym pociągu, w masce na twarzy, i sens życia odkrywam, strona po stronie i znajduję swoje miejsce na tym świecie. (P. lubi wszelkie jechania i jest wtedy nieabsorbujący, prawie.) Zanurzyłam się całkowicie w czytaniu. Czułam, że mocno fizycznie czuję (tak, tak to ma brzmieć), co czytam. Że przechodzą przeze mnie te myśli, zdania i coś mi robią w organizmie. Pozaznaczałam kolorowymi karteczkami najbardziej fascynujące cytaty, najdotkliwsze sensy. Z myślą, że zaraz po powrocie z tygodniowego wyjazdu nad morze, z synem zrobię wpis na bloga, co go hoduję właśnie po to. Minął tydzień od powrotu. Byłam pewna, że mam gdzieś plik, w którym zaczęłam pisanie, zrobiłam szkic. Przejrzałam trochę recenzji, gdzieś powinny być linki. Nic. Żadnych notatek w telefonie, ani ręcznych zapisków – staram się takie robić, ćwiczyć obie półkule ;)
W głowie też nic znaleźć dziś nie mogę. A przecież miałam gotowy, ułożony tekst. Tylko napisać, doszlifować. Jutro, jutro, a potem znów jutro miałam to zrobić szybko i sprawnie. Ani śladu. Wraca za to przeświadczenie, że zabija mnie cholerne krzątactwo! Wysysa mnie. Nie ma mnie poza nim. I nie piszę mądrości żadnych, bo rozmieniam się na drobne czynności. Nie mogąc skończyć z rozbabraniem, które odnawia się, odrasta. Esej pani profesor o takim tytule czytałam jeszcze studiując (w książce umieszczony jest jako trzeci). Nazwała mi. Nazwała mi raz, a dobrze na całe życie! Dała mi słowo. Od dzieciństwa wściekałam się na konieczność powtarzania wszystkich tych czynności, związanych ze sprzątaniem, praniem, gotowaniem, układaniem, załatwianiem, ogarnianiem codzienności, obcinaniem paznokci i włosów. Chciałam, żeby raz zrobione, zostało. Nie znosiłam tej koniecznej powtarzalności. Czułam, że zabiera mi życie. Do dziś – jeśli z czymś naprawdę trudno mi się pogodzić, to właśnie z tym, że mycie podłogi w kuchni trzeba powtarzać codziennie, że myte okna znów będą brudne, a talerze nie wiadomo kiedy zapełnią zlew w kuchni. Nie mam zmywarki. Pewnie mogłabym ją mieć, ale to jedna z tych rzeczy, którymi zajmę się kiedyś, nie dziś. Jutro, a potem jutro i znowu innym razem. I nie mam zmywarki. Trzeba kupić nową kuchenkę, bo ta zaraz padnie. A może trzeba będzie się przeprowadzić? Nie umiem bawić się w dom! Ani, ani. Szczelin, dziur szukam, by wyleźć z niego. Uciec. Schować się.
Dziś, a obecnym życiu krzątam się za dwoje. Za tego drugiego nawet podwójnie. Krzątam i krzątam. A tak niewiele mogę zrobić, by usunąć cały brud, zadbać, położyć na miejsce i żeby na tym miejscu zostało, nie wylazło. Wciąż coś muszę dokończyć, dopracować. Krzątam się, albo uciekam od krzątania i miotania. W czytanie, w pisanie, w myślenie. Do mojej głowy. Do szpar i szczelin. By się na nie gapić, w nich podłubać. Dostrzec jak doskonały jest owoc wiśni (esej „Wiśnia i rozumienie”, też znany mi od 30 lat, w omawianym zbiorze umieszczony jako pierwszy), spróbować go i docenić, ale to wymaga skupienia. A ja się tylko krzątam bez sensu, nic skończyć nie mogę, pierdołami zajmuję i nie mam kiedy żyć…
Pisze Brach-Czaina, że krzątanie się jest naszym powołaniem, sposobem bycia w świecie (krzątają się też zwierzęta). Trzeba się mu poddać, skapitulować, pozbawić rzeczywistość ze złudzeń, intelektualnych spekulacji. „Ogołocić” ją. „Gdy zrezygnowani przyznajemy, że nasze krzątactwo jest niczym, zaczynamy rozumieć, że zawiera wszystko”. To ma sens...
Brach-Czaina pisze też, że krzątactwa nie powinno być za dużo, bo wtedy nas pochłonie, zaleje, zatopi (nie cytuję, powtarzam „odczuty” sens) ani za mało – wtedy zapominamy, że ono istnieje. Tu przypomnę, że „Szczeliny istnienia” zostały nazwane „biblią feminizmu” i teraz sami skojarzcie dlaczego.
Chciałabym soczyście, czule, wnikliwie i pisać o każdym kolejnym eseju z tego zbioru. Przeglądam go właśnie, sprawdzam, co tak skrzętnie zaznaczyłam, wracają emocje i przypływają słowa. Jednak nie będę więc drążyć tego miąższu, nie teraz, nie dziś. Może kiedyś jutro. Za kilka godzin krzątactwo bezlitośnie mnie zaprzęgnie. Spróbuję się nie wściec. Nie na sam egzystencjalny sens krzątania, ale na to, że w moim życiu jest go za dużo. Wściekam się i żalę, bo za bardzo włazi w moje piękne szczeliny, nie mogę ich doczyścić.
„Otwarcie” jest o rodzeniu, o misterium początku, otwieraniu drzwi do świata i zgodzie na istnienie tego, co się – w bólach – narodzi. Czytając opisy porodowej fizjologii przeplatane filozofią, zabawnie było uzmysłowić sobie, że twórcę życia w naszej kulturze wciąż przedstawia się jako starszego pana z siwą brodą.
Esej „Święte zło”, którego wcześniej nie znałam odpowiedział na zajmujące mnie, ostatnio bardzo mocno przemyślenia, że podział na dobro i zło nie jest wcale klarowny. „Potępiając zło, dajemy ujście własnej agresji.” „Idea walki ze złem to jeden wielki miraż, który popycha nas do szalonych działań.” Zło też jest potrzebne, skoro jest. Zostało stworzone, dane nam do przeżycia, i nie powinno się go marnować, jak wszystkiego innego, co mamy. Ci dobrzy jeszcze nigdy świata nie naprawili, bo nie po to on jest taki a nie inny, by człowiek uzurpował sobie prawo do zmieniania go wedle własnych wyobrażeń. Odważna myśl. Gdybym wcześniej znała „Święte zło” miałabym więcej pasując słów, by napisać ten tekst, który bardzo chciał być napisany, tak z serca. Czuję, że temat dobra i zła pójdzie dalej. Już idzie. O tym, że wszyscy mogą być dobrzy ponad podziałami wystarczy się postarać, nie mogę już słuchać, znając w podstawowym zakresie historię świata, aktualną sytuację w kraju i na świecie, widząc i doświadczając tego, co odsłoniły media społecznościowe. To nic, to tylko jeden z chórów, akurat w innym śpiewam, tak wybrałam. Inni wybrali inaczej. Byle się wzajemnie nie pozabijać. Ale i pamiętać, że jak jest wojna, choćby hybrydowa to lepiej -- moim zdaniem -- wybrać stronę. Bezpieczniej czuję się z ludźmi, którzy to rozumieją. W „Nietykalności” Brach-Czaina pisze o cierpieniu, zwłaszcza tym niezawinionym -- po co jest, i okrucieństwie. We „Wniknięciu” o odkrywaniu świata poprzez akty fizycznej miłości. Chciałabym wrócić do tych tekstów, także pisaniem.
I wreszcie „Metafizyka mięsa”. Nie lubiłam. Fuj! Ohyda, zabijanie, patroszenie, krew, surowe mięso. Prawie nie jem mięsa. Nigdy go za bardzo nie lubiłam. Od dekad nie jem jagnięciny ani cielęciny. Wyrafinowane mięsne dania, zawijane i faszerowane i pieczone i obracane i co tam jeszcze przechodzące nie kuszą mnie zupełnie.
Ponowne przeczytanie „Metafizyki mięsa” było granicznym
doświadczeniem. Odnalezieniem się. Po stronie ciała stoję, po
stronie, która wie, że nieuchronnie jest też zło i czynią je
wszyscy. Jestem bezwzględnie mięsna. Z tym swoim wściekaniem się, że zamiast wnikać głęboko porządkuję graty, wypełniam formularze i zastanawiam się, kto nam wreszcie umyje okna, bo ja się nie sklonuję. I, choć bywa ciężko, jakoś ku niebu się nie rwę. Chcę sensu tu i teraz. „Kategoria mięsności nie
kryje w sobie obietnicy uwznioślania faktów elementarnych”. Jest
to bezpośrednia obecność, bez ułudy pojęć, idei, sublimacji.
Właśnie te kur...wa odgórne, pompowane uwznioślanie rodzenia, cierpienia, zabijania i umierania na wojnie, chorób, niepełnosprawności, posiadania dodatkowego chromosomu, biedy... wkurza mnie na tym świecie
najbardziej. Mam wrażenie, że wtedy ginie życie. Tkankę, która powinna się odnawiać, zamienia się w granity, marmury, pomniki i beatyfikacje. To jest złe.
Dla mnie o tym są „Szczeliny istnienia”: o mięsie, o energii, płynącej z ciała. Z ciała, czyli z materialnego świata. Jak się mocno stoi na ziemi, jak się dotyka brudu, śluzu, krwi, ścierką macha odpowiednio często, dopiero wtedy można dostrzec, uważnie patrząc poprzez szpary, szczeliny, rozdarcia, że jednak jest coś więcej.
Chyba jednak jest.
Profesor Jolanta Brach-Czaina, filozofka, antropolożka, feministka, córka Ireny, wnuczka Bronisławy, prawnuczka Ludwiki, moja pani profesor zmarła 16 marca 2021 roku.
Szczeliny istnienia, Jolanta Brach-Czaina; Dowody na Istnienie, Warszawa 2018
A więc gdzieś na świecie są widelce do kompletu z moimi łyżkami! 🤩
OdpowiedzUsuńWspaniała wiadomość :) !
Usuń