Czuła przewodniczka

Jestem wdzięczna, że ta książka powstała. Jestem wdzięczna Natalii de Barbaro, że ją napisała. Jestem wdzięczna mojej siostrze i wielu koleżankom, które mówiły: przeczytaj!

Mówiły też, że czytanie idzie powoli, że warto mieć notes i coś do pisania (w książce na końcu każdej części jest miejsce na notatki), że będą emocje, wzruszenia, że będzie ciężko i może zaboleć. Częściowo miały rację.

Na kartkach książki nakleiłam wiele małych podłużnych post-itów (mam teraz takie z kwiatkiem, w czterech kolorach). Zaznaczałam zdania, akapity, które były mi bliskie – trafnie ujmowały moje własne odczucia, spostrzeżenia. Zaskakująco trafnie! Tuż po przeczytaniu, narobiłam notatek na ćwierć zeszytu. Zwlekałam z wpisem, uważając, że zajmie mi sporo czasu, bo tak wiele mam do powiedzenia, a ostatnie tygodnie są bardzo zajęte, pewnie dlatego mój syn też jest bardziej zajmujący. Teraz wcale nie mam ochoty na długi wywód. Notatki i poobklejana „kwiatkami” książka będą moim osobistym skarbem :)

Siostra i koleżanki nie miały racji sugerując, że – jak one – będę czytać powoli, odkładać, gdy emocje staną się za silne, potem wracać. Przeczytałam szybko i rześko podczas kilku „regeneracyjnych” wizyt na balkonie. W towarzystwie truskawek. Czytało mi się bardzo dobrze, pewnie właśnie dzięki trafności sformułowań.

W moim kreatywnych notatkach wersalikami i na grubo zapisałam słowo: PROSTOTA. Dwa dni temu rozmawiałam o „Przewodniczce” z koleżanką, wydawczynią, a ostatnio też pracodawczynią. Znamy się jakieś 20 lat i często rozmawiamy o książkach. M. zapytała, czy też miałam wrażenie, jakbym czytała rzeczy oczywiste. Powiedziała, że najpierw zastanawiała się, co właściwie dała jej lektura, ale potem uznała, że właśnie prostota jest siłą książki. „Przewodniczka” to bestseller, autorka jest rozchwytywana i nie sposób się z nią skontaktować.

Na stronie 40 nakleiłam karteczkę, by nie umknęła mi najprostsza z zasłyszanych definicja patriarchatu. Niemal nie używam tego słowa, mimo że widzę je niezmiernie często (ostatnio się wręcz przegrzałam feministycznymi lekturami – p. wpisy na blogu :) Jednak definicja, że patriarchat rozdziela wszystko na damskie i męskie, bo taki – zdaniem patriarchatu – jest naturalny podział rzeczy – pasuje mi idealnie. W miejscu, gdzie jestem, na moim aktualnym przystanku podział na żeńskie i męskie zaczyna mnie nużyć, irytować – że mężczyźni to tak, a kobiety to tak robią/czują to czy tamto. Tak, pamiętam, jaką omawiam lekturę. Ma ona podtytuł „Kobieca droga do siebie”.

Lubię definicje, bez definicji nie ma komunikacji.

Na stronie 48 zaznaczyłam zielonym kwiatkiem bardzo prostą definicję agresji. Podobnie formułowałam ją na własny użytek – „Istotą agresji jest przekraczanie granicy, niezważanie na drugiego człowieka”. Ta definicja jest ze mną od dawna, i pomaga pojmować i opisywać zdarzenia wokół – w rodzinie bliższej i dalszej, w świecie autyzmu, w tak zwanym środowisku osób z niepełnosprawnościami i ich rodzin. Częstujemy się agresją na każdym kroku. Chciałam napisać: „W dzisiejszym świecie częstujemy się agresją na każdym kroku”, ale to przecież pompowana bzdura. Kiedy było inaczej? Co ja o tym wiem? Może raczej powinnam napisać: „My kobiety częstujemy się agresją na każdym kroku”. Jako matki, córki, teściowe, szefowe, koleżanki, koleżaneczki i koleżanusie. „Męczennicę” już dawno rozpracowałam jako stawiającą siebie na piedestale egoistkę.

Ale to nic. To jest właśnie, jak stwierdziła M. atut tej książki. Oczywistość ubrana w trafne, proste definicje, spostrzeżenia, nazwy (Potulna, Męczennica, Królowa Śniegu). Autorka opisała to, co już odkryłam. Ja, moja koleżanka M., pewnie nie tylko my. Możemy więc o tym rozmawiać. Mamy nowe słowa. Wspólnota odkryć dojrzałych kobiet. Mądre przyjaciółki, znające swoją wartość kobiety nie muszą się ze sobą we wszystkim zgadzać.

W tym miejscu przypominam sobie B., przyjaciółkę z czasów studenckich. Znamy się ponad 30 lat. Zdarzyło nam się bywać wspólnie w niezwykłych sytuacjach, kilkukrotnie wyjeżdżać razem zagranicę – pierwszy raz w latach 90. Jesteśmy kompletnie inne, różne temperamenty, inne upodobania. B. wciąż zawiera znajomości, z wdziękiem wypytuje obcych ludzi o sprawy, o jakie ja wstydzę się pytać znajomym. Nie znam drugiej tak sprawczej osoby, jak ona. Ja jestem smętnym mrukiem, który lubi się zaszywać, szwendać samotnie (tak, uwierzcie, którzy mnie znacie osobiście!) i pomarudzić na tematy egzystencjalne. Z B. zawsze czułam się fantastycznie, bo pozwalałyśmy sobie wzajemnie na odrębność. Ustalamy jakieś punkty styczne, resztę zostawiamy do indywidualnego zagospodarowania. Bonusem naszej znajomości było kłócenie się – było ożywczym i wzbogacającym doświadczeniem. Obie lubimy poczubić się ze światem, mamy zmysły wyostrzone na to, by widzieć kulisy, szczeliny i drugie dna. Tyle, że czasem widzimy je inaczej. B. ma ogromną wiedzę, wiele się nauczyłam, wykłócając się z nią godzinami... Żadnego "babskiego" obrażania się i milczenia. Dużo wywlekania na wierzch, oglądania pod różnymi kątami. Jak trzeba się nawzajem opie..lić, to trzeba.

To jest – jak dla mnie – relacja idealna.

Z kimkolwiek.

Stykać się. Zostawiać przestrzeń. Nie bać się żadnego tematu, nie bać się szczerości. Czasem obejmować.

To jest bliskość według mojej definicji.

Nie jest nią uwieszenie.

 

Kiedyś myślałam, że takiej relacji nie da się mieć z kobietami. Do czterdziestki byłam „koleżanką chłopaków”, z nielicznymi wyjątkami. Dziś myślę, że kobiety, dziewczynki do których nie czułam się i nie chciałam być podobna działały w schematach, niech będzie, że patriarchalnych. Ja też. Tyle, że mój schemat był ucieczkowy. Przez moje 50 lat ani przez sekundę nie żałowałam, że nie mam penisa i nie zastanawiałam się, jak byłoby fajnie go mieć, po prostu czułam, że nie chcę być taką kobietą, jak… powinnam. Jak wszystkie powinnyśmy. Dziś znam wiele kobiet, umiem się z nimi przyjaźnić, sobie i im na to pozwalam. Są wspaniałe! Rozmaite. Czasem nieprzytomnie wkurzające, i inspirujące :) Czasem zachwycająco inne niż ja. Nadal najtrudniej mi wśród tych, które wierzą w „rolę kobiety”. Ale przynajmniej nie jestem już na nie taka wściekła jak kiedyś. Przybyło mi czułości.

Razem z M. kiwałyśmy głowami, jakim przełomem okazała się „Biegnąca z wilkami”. Wciąż rezonuje. Natalia de Barbaro też nawiązuje do tej kobiecej biblii. To dobre słowo, może nawet trzeba je pisać wielką literą. Zdjęłam z półki i „czule”, niespiesznie wertuję, zaglądam. Natalia de Barbaro powołuje się na filmy, seriale, teksty piosenek. Wprowadzenie kultury popularnej do tego typu publikacji wydaje się coraz bardziej ugruntowywać i być oznaką szczerości autorek i autorów – oglądamy, słuchamy, czytamy wszyscy.

Przywoływany jest m.in. film „Tańcząc w ciemnościach” Larsa von Triera – dla mnie o tyle znaczący, że ze sto razy słyszałam od kobiet, jak się wzruszały, jak płakały, i jak były zaskoczone, obruszone, złe, gdy mówiłam, że dla mnie to jedna wielka, wkurzająca ściema, patrzenie z offu z diabelskim chichotem – ha, ha, „rozpłakałem” Was. Podobnie z „Przełamując fale”.

Koleżanki oraz recenzentki, recenzenci polecają lekturę wszystkim kobietom.

Ja się zastanawiam…

Włączyła mi się kontrolka, że autorka zwraca się przede wszystkim do kobiet, które żyją w rodzinach, mają partnerów, planowane dzieci (kobiety pragną mieć dzieci...)  Chcą tak żyć. Dbać o takie życie. Czasem łapię się na zdziwieniu, że większość ludzi naprawdę tak żyje, że to norma. I, że tego chcą. Choć pewnie nie wszyscy dbają o rodzinne ogrody, z czułością i mądrością. Do kobiet z klasy średniej. Ale czy to dziwne? Do neurotypowych. Znów poczułam, jak mocno tkwię w temacie neuroróżnorodności, i dobrze. Po lekturze„Gwałtu polskiego” już nie zapomnę w jak nieprawdopodobnych światach żyją ludzie, nieprawdopodobnych dla innych, np. dla mnie. Mój świat jest też jest raczej dziwny... Od dwóch lat nawet dla mnie. Nic nie jest dla wszystkich.

Mnie „Czuła przewodniczka” więcej niż w sercu zrobiła w umyśle. Pomogła mi uporządkować wątki i tematy rozgrzebane przez dekady, rozgrzebywane ostatnio przy okazji pisania bloga i książki. Znów poczułam, że jestem inna, chcę czegoś innego. Z jakiegoś powodu (jest powód?) nie mam tego, co „wszystkie”. Czasem zazdroszczę, pewnie, że tak. Ale jednak najbardziej lubię po swojemu.

W moim rytmie.

Tak nazwałam bloga.

Wiem, jaka jest pointa książki.

WŁASNY.

RYTM.

W zgodzie ze sobą.

Dziewczynka we mnie, ta złośliwa, ale i rezolutna obśmiała się przy okazji, że te wredne i toksyczne też we własnym rytmie i w zgodzie ze sobą… A potem kobieta pouczyła dziewczynkę, że przecież autorka po to omawia toksyczne kobiece role, by pomóc z nich wyjść. Tym niemniej -- patrz: neurororóżnorodność. Irytowało mnie zwykle mówienie o wewnętrznym dziecku, po kilku psychoterapiach nawet domyślam się dlaczego :) Ale „wewnętrzne niemowlę” z „Czułej przewodniczki” do mnie trafiło – propozycja, by opiekować się swoim ciałem jak niemowlęciem, jako formą kruchą, „przed-intektualną”. Tak, to celne. Dziękuję.

Natalię de Barbaro poznałam i zapamiętałam jako organizatorkę warsztatów „Własny pokój”. Nigdy nie byłam na tych warsztatach. W mojej sytuacji trudno wyjść z domu na dłużej i w odpowiednich godzinach. Własny pokój to moje największe marzenie, od dzieciństwa. Moja wewnętrzna „czuła przewodniczka”, tuż po lekturze szepcze mi na ucho, że może nie wszystko stracone.

Przeczytaj.


Czuła przewodniczka. Kobieca droga do siebie, Natalia de Barbaro; wydawnictwo Agora, warszawa 2021


Komentarze

Popularne posty