Zastrzał, czyli coś innego



"Natychmiast poczułem, jak chroniczna wilgoć przenika mi spodnie i kalesony."

Potrzebowałam odmiany. Od lektur czulekobiecych, okołopatriarchalnych, feministycznych. Budujących mi tożsamość, co ją za nieletniego młodu skleciłam byle jak, a zaraz potem miałam dziecko z autyzmem i nie było czasu zastanawiać się kim jestem. Lektur tych naczytałam się ostatnio po kokardę. Szukałam więc czegoś innego. Trafił się „Zastrzał, albo trochę” Roberta Pucka.

Pochłonęłam podczas jednego pobytu na balkonie (chyba ustanowię jednostki miary czytelniczo-balkonowe). Było spokojniej niż zwykle. Panowie pod pobliskimi garażami nie roztrząsali tematów motoryzacyjnych, choć były to ich godziny. Po krzykach, które nagle wyleciały z okien w całym bloku zorientowałam się, że cieszę się spokojem z powodu jakiegoś meczu z Polakami. Zaczął się akurat  ten konkurs dla piłkarzy, co go reklamowali w telewizji.

To teraz wrzucę cały cytat z „wilgocią w kalesonach”:

Księżyc wyjrzał zza chmur i jego resztki, które utknęły w koronach drzew, przyjemnie odbijały się od zwierciadła wody, dzięki czemu Władek mógł zgasić bateryjkę. Postękując, ukląkł na miękkiej ziemi, ja obok. Natychmiast poczułem, jak chroniczna wilgoć przenika mi spodnie i kalesony. Zdjęliśmy czapki i przeżegnaliśmy się.

Gdybym napisała, że jest to proza brutalna i romantyczna zarazem, czułabym się jak licealistka, która próbuje wymęczyć parę zdań wypracowania na zadany temat. Cokolwiek próbuję o tej prozie napisać czuję, że nie pasuje. I – nie pasuję. Nie znam opisanych światów. Coś tam o nich słyszałam, ale raczej nienajlepsze były to recenzje: menele, patologia, itp. Ale nie tu.

Pomniejsze kłótnie, ma się rozumieć, czasem wybuchały, ale obywało się bez większych awantur. Butelki wrzucano do koszy, osobno szklane i plastykowe.

W dużym skrócie jest to rzecz, nawiązująca do różnorodnych doświadczeń panów z „Klubu Dżentelmena” we Wsi Cudów, leżącej gdzieśtam, możliwe, że koło Kielc, opowiadanych wedle najlepszej o nich pamięci przez narratora, pana Roberta. Napisana z ogromnym dla nich szacunkiem, z czułością (trudno się obyć bez tego słowa). Większość tych panów już nie żyje. Chorowali na różne choroby, niektórzy nie chcieli żyć. Określenie „śmierć naturalna” jest w przypadku tych panów (proszę nie czytać słowa „pan” z ironią, nie ma jej tu) zarówno adekwatnym określeniem, jak i niedorzecznym. Strasznie dużo pili, strasznie dużo przeżyli, walczyli na frontach życiowych przeróżnych.

Ale przyjadą tacy gówniarze, policjant i policjantka, co razem mają mniej służby niż on kryminału, to ich słowami otumani.

Przepłukało mi głowę, może nawet i duszę, jeśli ją mam. Bo nie wiem. (Nie chwytam tego słowa. Dusza od dawna kojarzyła mi się z jakąś przezroczystą niby-osobą, która rozpycha się w środku prawdziwego człowieka. Włazi do gardła i drapie. Zabiera miejsce.)  Ta książka ma duszę. W klasycznym znaczeniu. A może i po mojemu. To chyba najmądrzejsze, co może o "Zastrzale" napisać osoba, która (już) wódki nie pije, od prawie dwóch lat nie zapaliła papierosa, stara się zdrowo jadać, uprawiać self-care oraz jednym tchem wylicza krzywdy, jakie wyrządza ludziom patriarchat. Płeć osoby: żeńska. 

Mniej więcej w tej samej chwili pani Basia skończyła swoje piwo, przepiła je kieliszkiem wódki, po czym dyskretnie zerknęła w kierunku ruin ustępu.

Byłam kobietą ostro imprezującą, tak mi się zdawało. Również odreagowując  specjalne macierzyństwo, gdy jeszcze mogłam wychodzi z domu, nawet na całe noce. Jednak kina, wina, drinki, whisky, puby, kluby, wernisaże oraz taksówki to nie takie imprezowanie, jakie znała na przykład Gosia. Nie wiadomo, co stało się z Gosią. Ten, co narratorowi o Gosi opowiadał też nie wiedział. Niektóre historie mają koniec. Nie dzwoni się i nie pisze na Messengerze, by je kontynuować, jakkolwiek. Przejęłam się losem Gosi, ale do dupy z takim przejmowaniem się z fotela.

– Nic. Mówię, że ładna opowieść.

– To jest ładna opowieść, jak się ją opowiada w skrócie, ale weź ją przeżyj! – wzdycha. – Przeżyj przez półtora roku…

„Zastrzał” to opowieść o zupełnie innym przeżywaniu, innym życiu, gdy oznacza ono czynność. Tacy ludzie, takie życie istnieje. Choć ginie. Poodchodzili przyjaciele pana Roberta, panowie, spotykający się na działce w Klubie Dżentelmena we Wsi Cudów. Wieś Cudów. Jak Zabłudów. Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze nosi kalesony.  W rozmowach politycznych Kreml z Krymem każdemu może się pomylić. Może łagodniej spojrzę (przez okno) na uciążliwych panów spod garażu, nie oczekując wzajemności. Nie wiem. 

Nie mam mocy na opisywanie relacji męsko-damskich i damsko-męskich w tym świecie, z perspektywy feministycznej zwłaszcza. Zwłaszcza na parapecie. Opis lotowania gołębi wdowieństwem umieszczony został dokładnie tam, gdzie trzeba. Panią Dorotę przytkało, ujrzała metaforę. 

Nie wiem, co powiedzieć. Temat fascynuje mnie przyrodniczo i niepokoi moralnie.

Z tego, co widzę nawet pani Magdalena Środa, którą cenię za ostry język, pisząc blurby, nie podołała tej przyrodzie-naturze i wyszło jakoś plastykowo.

No, zastrzał.


Zastrzał, czyli trochę, Robert Pucek; wydawnictwo Linia seria Biała Plama, Warszawa 2020


Książka jest na liście nominowanych do Nagrody Angelusa 2021. Została też nominowana do Nagrody Literackiej Nike 2021. Robert Pucek napisał kilka innych książek (innych!), jest tłumaczem. Przetłumaczył m.in. książkę Charlie. Autysta wspaniały. Z niderlandzkiego. 

 

Komentarze

Popularne posty