Ruchome cele




Sławnej pisarce wydajmy wszystko, co napisała. Na pewno się opłaci! Można w ciemno publikować każde zdanie sławnej pisarki, i pisarza też! – dodam z grzeczności. Nieważne, czy będą to listy do babci z czasów młodości, czy przedwczorajsza lista zakupów. Na tym etapie popularności i docenienia – ludzie to kupią. I tak właśnie wygląda ta książka. Tytułowe eseje to przeróżne wstępy, występy, mowy, przedmowy, podsumowania, refleksje, opinie, wspomnienia, słowem – teksty okazjonalne w liczbie pięćdziesięciu jeden. Opłaciło się! Kupiłam.
Na dodatek – jestem zadowoloną czytelniczką. Bardzo dobrze mi ta książka zrobiła.

„Eseje” były krótkie – od dwóch-trzech do kilkunastu stron. Z lat 1982-2004, ale poza kilkoma może, wcale nie widać po nich starości. Czytałam po kilka dziennie, i pierwszy raz od tygodni książki nie odłożyłam, by podczytać kawałek innej. Może to dobrze wróży mojemu czytelnictwu, ostatnio nieco zmrożonemu. Może dobrze wróży zmartwiałemu ostatnio pisaniu?

Sposób myślenia i widzenia świata mamy Margaret, bystrość jej umysłu, obserwacyjny geniusz, wybitną zdolność do zauważania szczegółów, dyskretne i dosadne jednocześnie poczucie humoru, jej łagodny styl pisania, znów podziały na mnie kojąco. Czekałam na wieczór, właściwie noc, na te chwile spokoju, gdy mogę czytać po dniach, które stały się znów wypełnione co do kwadransa, nie tylko obowiązkami, ale także paraliżującym lękiem i stresem -- obawami o naszą przyszłość. Czytałam tylko po kilka ze zmęczenia, ale też dlatego, by dać sobie o nich pomyśleć, nim zapadnę w nerwowy sen, przerywany zwykle w okolicach 6.00 rano.

Co w tej „zupie z esejów” znalazłam?

Kanadyjskie kompleksy, nie tylko literackie, kanadyjskie sporty narodowe, nie tylko sportowe. Mogę inaczej spojrzeć na Polskę. Choć Kanadzie można pozazdrościć otwartości, rządu i warunków życia. Esej nr 6 „Prawdziwa północ” jest jednym z moich ulubionych. Ja mam w genach Wschód, przywiało mi z niego wiele wspomnień. To człowieka umacnia, gdy wie, że ma korzenie, nawet, jak poskręcane, krzywe, wiejące chłodem od jeziora czy zalatujące zapachem wiejskiego podwórka.

Atwood pisze o pisarzach i ich pisaniu, o paru znanych, ale częściej o niemal u nas nieznanych lub nieznanych zupełnie, nigdy nie tłumaczonych. Często kanadyjskich. To nic nie szkodzi, że ich nie znałam, i pewnie nie poznam, mogłam się rozsmakować w poznawaniu, jak Margaret patrzy na literaturę, jak ją pojmuje, odczuwa (ja próbuję na blogu), poznać jej inspiracje, skojarzenia, literackie pasje, oczytanie. Widać zainteresowanie powieścią XIX wieku i dobrą jej znajomość. Też miałam w szkole, ale mama Margaret jest jednak sporo starsza (ur. 1939).

Dowiedziałam się o istnieniu Susanne Moodie, której Atwood poświęciła książkę (nie przetłumaczoną na polski) czy Hilary Mantel. Angelę Carter znam tylko ze słyszenia. Jest świetny tekst o „nagradzaniu” popularnością i dobrymi recenzjami autorów, pasujących do czasów – nie chodzi o polityczne nagrody, tylko o to, że w danym czasie z jakiegoś powodu coś bierze ludzi bardziej („Niewłaściwa przegródka Matt Cohen, bajarstwo i taksonomia krytycznoliteracka”). Tylu niezwykłych ludzi żyło na świecie (pisarzy, artystów), którzy czymś wyjątkowym się kiedyś zapisali, ale nie trafili do dobrej przegródki, nie stali się na tyle sławni, by wydawano im notki na serwetce… Ech, ludzkie losy.
Ale ktoś jednak czasem o nich pamięta, wybiera sobie osobę z przeszłości, by się nią zająć, zaopiekować, pozwolić przetrwać. Bardzo to szanuję.

Atwood przypomniała mi, że przecież Ania z Zielonego… znaczy ze Zielonych Szczytów to Kanadyjka, a Kanadyjka, Lucy Maud Montgomery zdobyła wielką sławę. Może sięgnę po nowe tłumaczenie? Może warto. Nigdy nie byłam fanką Ani, zdaje się, że w bardzo wczesnej młodości nie dałam rady doczytać ani jednego tomu.

Pamiętam esej „Rozważania o tym, jak to jest być kobietą” o książce „Czarownice z Eastwick” Johna Updike’a. Inaczej spojrzałam na sf, fantasy, dystopie, dzięki esejowi „Królowa dwóch królestw” o Ursuli Le Guin, którą znam raczej słabo oraz dzięki esejom o Orwellu, kilku esejom o pisaniu własnych utopii, czyli sławnej „Opowieści Podręcznej” (która mi się nie podobała…) i powieści „Oryks i Derkacz”, do przeczytania której czuję się zachęcona.

Uwielbiam „Łotrzyce o poplamionych dłoniach”:
„Czy kobiety zostały skazane na dożywotnią cnotliwość, czy miały harować jak niewolnice w kopalniach dobroci? To nie do przyjęcia – pisze autorka „Zbójeckiej narzeczonej”.

W esejowej zupie pływają osobiste wspomnienia Atwood z dzieciństwa, młodości (np. „Grunge’owy look”), z bycia kobietą, żoną, matką, córką, przyjaciółką, koleżanką, studentką, recenzentką, początkującą pisarką, sławną pisarką, którą proszą o napisanie czegoś o swoim pisaniu – a ona, choć tego nie lubi, pisze o tym wspaniale.

Jest wiele o sprawach świata, jak medycyna, genetyka („Każda dziedzina ludzkich działań ma swój przydział kanciarzy i oszustów, ale ta wydaje się się wprost stworzona do przekrętów. – w eseju „Sprzeciw wobec lodów z bitą śmietaną”, aż dziw, że przecież te teksty były pisane długo przed pandemią...) czy ekologia (np. wzruszające „Ogródki zwycięstwa”, życie less waste, choć takiego określenia pisarka nie używa, nie było wtedy znane.

Mimo tylu negatywnych obserwacji, dotyczących naszego świata, mimo prawd o społeczeństwie i o ludzkiej naturze, których nie da się obronić – jest pozytywnie.

Chcę napisać, że książka ma pozytywne wibracje, chcąc jednocześnie choć na chwilę zapomnieć, jak okrutnie strywializowano to określenie. Tu ono pasuje akuratnie. Jest strzałem w dziesiątkę.
Skoro cele są ruchome, to wcale niełatwo trafić.

W „Kobiecie niewymazywalnej” Atwood pisze o tym, jak pierwszy raz sięgając po pewien tekst, odrzuciła go, by wiele lat później przeczytać z wielką atencją i powiedzieć, że teraz wszystko w książce wydawało się idealnie na miejscu, pytać, jak wcześniej mogła tego nie zauważyć:
„Jeśli chodzi o czytanie, tak wiele to kwestia szczęścia”.

Miałam szczęście trafić na ten zbiór.
Jako praktykująca matka polka czekająca siedziałam we „Wrzeniu Świata”, i jakoś tak ta książka na mnie spojrzała, gdy szłam zapłacić rachunek, że doliczyłam ją do rachunku.

Ile razy sobie odmawiamy?

Wiemy też doskonale, że wszystkiego przeczytać się nie da. Wszystkiego, co nas kusi w jakiejś, co być może czeka, by nas poruszyć, zachwycić. Czasem po prostu udaje się coś odkryć.
Jakąś Kanadę pokrytą (nie tylko) lodem.

Zostało mi jeszcze trochę niepoznanych lądów, stworzonych przez Mamę Margaret. Przyjemna to myśl.

Ruchome cele. Eseje umyślne z lat 1982-2004, Margaret Atwood; Wielka Litera, Warszawa 2021; tłumaczenie: Agnieszka Pokojska, Dorota Konowrocka-Sawa, Katarzyna Makaruk, Olga Dziedzic, Wiesław Martysiak

Komentarze

Popularne posty