Jądro dziwności. Rosja





Krótka opowieść o moim gwałtownym zakochaniu się i odkochaniu się w tej opowieści, zwanej reportażem, z czym nie do końca się zgadzam, pozostając z nią w dobrych stosunkach.

Pochłonięte. Przeczytane jednym tchem.

Nie, wróć. Przeczytane prawie (!) jednym tchem. Nie tylko dlatego, że potrzebowałam przerwy na kilka godzin snu :) Dlatego, że pod koniec lektury zaczęłam się autentycznie dusić. Dwa ostatnie rozdziały (z 15) czytałam powolutku, akapit po akapicie. Za dużo patologii, degeneracji, łajdactwa, obłudy, zbrodni, pychy, manipulacji, złodziejstwa, niszczenia. Uwikłania w to wszystko. Uwikłań dużych i małych.
A autor zaczął podsumowywać.

Po tym, jak poznaliśmy Rosję w Rosji zaczął opisywać, jak Rosja rozlała się po Europie. Wille oligarchów wyrastające w pięknych zakątkach naszego kontynentu, zwanego starym, to drobiazg. Podobnie jak ich wielkie jachty, ich gładkie kobiety, pokryte „diorami” i „gucciami” – w książce jest sporo o tym do czego służą i jak z własnej woli uczą się być przedmiotami, marząc o byciu przedmiotami luksusowymi. Widziałam te „łajby” i osoby na Bałkanach dwa lata temu, ale zdjęcia robiłam gdzie indziej. Przede wszystkim autor uświadamia czytelnikowi, jak głęboko rosyjska kasa weszła w politykę, gospodarkę Zachodu.

Jak trudno teraz się od niej odkleić…
Teraz. Gdy jest wojna. Tuż obok. Podchodzi pod nasze, polskie drzwi.

Książka została wydana w 2014 roku (pierwsze polskie wydanie to rok 2015, ja czytałam drugie z 2020 roku). W 2014 roku nastąpiła aneksja Krymu, którą autor nazywa wojną, wspominając o niej w ostatnim rozdziale. Może cały ten krótki, osobisty rozdział został dopisany tuż przed wydaniem (żona Rosjanka, kilkuletnia córeczka – wciąż kontakt z Rosją, bo rodzina, dziadkowie) ze względu na „wojnę”. Nie czytałam tej książki wtedy, przeczytałam teraz. Gdy nie istnieje już duże miasto Mariupol, gdy codziennie słyszę o rosyjskiej propagandzie, okrucieństwie i podłości. Dlatego zresztą po nią sięgnęłam.

Pomerantsev, brytyjski dziennikarz, urodzony w radzieckim jeszcze Kijowie spędził w Rosji ponad 9 lat. Mieszkał w Moskwie, pracował głównie dla telewizji, jako reporter jeździł po kraju. Pisze porywająco, obrazowo, ma dobry styl. Świetnie łapie szczególiki, które sprawiają, że od razu mamy obraz danej osoby, sytuacji, czujemy emocje. Zapamiętałam określenie „Alona i jej nerwowy piesek” – Alona to młodziutka dziewczyna, pewna swojej urody i życiowych celów, z zawodu kochanka zamożnych „tatuśków”. No i teraz zobaczcie ją z tym pieskiem nerwowym…

Jest Witalij, były gangster, który teraz robi w kulturze i sztuce, kręcąc filmy o samym sobie. Bardzo sławny, zwłaszcza w rodzinnym Władywostoku. Nie nadąża z rozdawaniem autografów.

Przewija się tu całe stado przeróżnych demiurgów, łączących wszystko ze wszystkim w swoich dziełach. Bo ma się wrażenie, że oni tworzą. Że rosyjska rzeczywistość powstaje na bieżąco: jak trzeba to stworzy się wszystko, co trzeba. Czego potrzeba temu, kto ma władzę, jakąkolwiek władzę.

Autor akcentuje, że Rosja to państwo na niby. Opozycja też jest na niby, dobrze ją czasem pokazać w mediach dla dobra demokracji. Że niby jest. Telewizja jest jak pracownia-laboratorium do tworzenia rzeczywistości. Całe państwo funkcjonuje właściwie tam samo… Gdy jeden oficjel zechce górować nad drugim, to wykreuje odpowiednią sytuację (np. historia Jeleny Jakowlewej, przedsiębiorczyni, osądzonej za to, co od lat robiła legalnie, bo nagle ktoś nazwał to nielegalnym, i zrobił „performance” z zamykaniem ludzi w więzieniu, sądzeniem ich, by pokazać, co może...

Tylko nie mam skojarzeń, że w tym laboratorium pracują naukowcy, czy raczej pseudonaukowcy.
Są to "artyści". Ludzie, którzy czują się wielkimi twórcami.

Pomerantsev pracuje dla komercyjnej telewizji, nie zajmuje się polityką. Robi materiały społeczne. Obraca się często w sferach „lifestyle”: modelki, celebryci, ludzie kultury. Ludźmi kultury i sztuki wydają się być też choćby animatorzy sekt, po swojemu. Aleksiej Weitz z zawodu aktor, z pasji motocyklista-reformator (tak, tak), opowiada na przykład coś takiego:


(Dygresja: metoda Stanisławskiego zawsze wydawała mi się podejrzana, zdawałam na teatrologię, byłam w temacie, coś pamiętam…)

Czołowi demiurdzy, jak Borys Bierezowski czy Władisław Surkow też są (jakby) artystami, Surkow podobno pisze znane, poczytne powieści, ale nikt tego nie wie tego na pewno, tylko krążą takie domysły. Putin, określany jako psychopatyczny potwór, główny winowajca wojny, porównywany z Hitlerem, wydaje się być raczej kimś w rodzaju zawiadowcy stacji, odpowiedzialnym za swój kawałek. Ktoś taki był, jest potrzebny w „dziele Rosja” i on się nadawał, właśnie ze względu na swoje cechy.

Obrazek sprzed kilku dni – Putin w „Goworit Moskwa” z tak napiętymi barkami, że wydaje się, że za chwilę wchłoną mu głowę, z dłońmi zaciśniętymi na stole, ze skaczącymi nogami – nie do odzobaczenia.

Demiurdzy, przynajmniej, jak ich opisuje Pomerantsev mają większy luz. Bieriezowski śmiał się w sądzie na sprawie z Abramowiczem, słuchając wyroku, trzy dni później nie żył. Co za teatr! Tragikomedia, jak pisze autor książki. Zacytuję, za Pomerantsevem:

„ – Według mnie pan Bierezowski jest nieprzekonującym i zasadniczo niewiarygodnym świadkiem. Prawdę traktuje jak zmienną i elastyczną koncepcję, którą można przekształcać tak, by pasowała do jego aktualnych celów – mówi sędzina Gloster, ogłaszając wyrok. – Nie odniosłam wrażenia, jakoby celowo zeznawał nieprawdę, a raczej, że sam siebie zwiódł tak, by uwierzyć we własną wersję wydarzeń.”

Lęk przed Kremlem jest w cząsteczkach powietrza. Autor podkreśla rasizm, homofobię.

Robi na mnie wrażenie rozdział o człowieku, który próbuje ratować moskiewskie zabytki – bo władza nie ma problemu z tym, by je wyburzać, dowolnie przebudowywać.
Informacja o mieście Nalczyk, stolicy Republiki Kabardyjsko-Bałkarskiej, w którym autor odwiedza miejscowego celebrytę – najgrubsze dziecko na świecie, przypomniała mi o takich miastach, architektonicznych i kulturowych dziwolągach, których w Rosji nie brak. O miejscach, które nie wiadomo skąd są, czym są. O tym, że Rosja, to jakieś ogromne coś, posklejane w rozmaite jednostki administracyjne, na dzieło sztuki to nie wygląda...

Książka wciąga jak powieść, emocjonuje. To chyba powinna być zaleta reportażu. Jak dobre fiction, ale to nie jednak non fiction. A jednak jest jakieś dziwne wrażenie, że coś tu nie gra. Choćby to, że autor wkłada w tekst za wiele własnych opinii jak na reportaż. Że pewnie to wszystko prawda, co pisze, ale...

Wyłania się z tego jakaś ROSJA POP. Pop non fiction.

Rosja pop dla opornych, niewtajemniczonych, bez głębszej wiedzy politycznej, ekonomicznej historycznej, by rozkminiać głębiej. To nie musi być wada. Tylko trzeba zdać sobie sprawę, że to takie właśnie pisanie. Truman Show, tylko bardziej.

Deja vu nie działa ostrzegawczo, jak w Matriksie, ludzie udają, że go nie widzą.

Politkowska i inni dziennikarze. Otruci Nawalny, Litwinienko, Skripal i dochodzenie w Salisbury (jest serial o tym). Dziwna katastrofa pasażerskiego samolotu sprzed kilku lat. Sprawa Chodorkowskiego. Pieniądze Abramowicza i jemu podobnych. „To jest wojna” Klementyny Suchanow, i wątki rosyjskie w Polsce. 
Z Rosją nie ma żartów.

Okładka przyciąga dziwnością. Świetnie pasuje do tytułu, ale nie pasuje do treści. „Nowe ruskie” tak nie wyglądają. Tytuł też nie pasuje do treści. Oryginalny brzmi: „Nothing is True and Everything is Possible”. ,

Jądro dziwności. Nowa Rosja, Peter Pomerantsev; Czarne, Wołowiec 2020, tłumaczenie: Iga Noszczyk


PS

Kupiłam, jako lekarstwo na załamanie czytelnicze i blogowe, gdy nic nie idzie – czytam coś, odkładam, wracam, jak przeczytam nie mam mocy na pisanie o tym. Chciałam czegoś nowego. weszłam do księgarni i wybrałam, Pomogło chyba :) Wczoraj przeczytałam kolejną książkę w jeden dzień i już coś tam o niej skrobię. No, i biorę nową na dzisiejsze podróże matki-polki transportującej i czekającej.

I jeszcze taki kawałek:


Komentarze

Popularne posty