Piersi, jajeczka i pisanie w warunkach nienormatywnych






"Światowy literacki fenomen, realistyczny obraz współczesnej kobiecości opisany przez najsłynniejszą japońską pisarkę, ikonę feminizmu" -- takie mniej więcej rzeczy wyczytałam w necie.
Plus powtarzająca się informacja, że sam Haruki Murakami, sławny, najsławniejszy, zachwycił się prozą Kawakami i namaścił ją na wielką pisarkę.

I pochwyciłam te komunikaty.
I przeczytałam.
I dobrze.
Choć zacytowana zanęta wydaje mi się zabawna i nie pasująca do tej książki.

Bardzo mi po drodze z treścią. "Intymny portret kobiet" -- zapamiętałam z jakiejś recenzji. Bardzo mi odpowiada styl Kawakami, która gada, opowiada, ciągnie, przędzie. Rozwleka czasem mocniej, by przyjrzeć się szczegółom. Różnym bardzo zwyczajnym rzeczom, z których utkane jest życie bohaterek.

Główną bohaterką, narratorką jest Natsuko, trzydziestolatka, mieszkanka Tokio, która przyjechała tu z Osaki, uważanej -- jak wynika z powieści -- za miasto "oldskulowe", prowincjonalne, gdy równa się je do obecnej stolicy.
Przyjechała po to, po co przyjeżdża się do dużych miast, pełnych szans...

Natsuko żyje sama,w całkiem wygodnym jak na tokijskie standardy mieszkaniu na przedmieściach, radzi sobie w miarę dobrze, lepiej niż wielu innych poszukiwaczy/poszukiwaczek szans, a jednocześnie nienajlepiej... Snuje się po własnym życiu. Ani miłości, ani kariery. Innych sukcesów czy bonusów też brak. Ale jakoś leci.
Brzmi znajomo?
Typowa singielka?

Powieść składa się z dwóch części.
Pierwsza ("Lato 2008") opowiada o tym, jak Natsuko odwiedzają w wielkim Tokio starsza siostra i jej nastoletnia córka. Druga zaś, nazwana "Od lata 2016 do lata 2019" -- o rozterkach Natsuko, związanych z jej samotnym życiem, o tym, czy chciałaby, powinna (!) zdecydować się na dziecko, o tym, jak to dziecko miałaby sobie zapewnić, i co dalej.

Pierwsza jest krótsza, ale i ciekawsza, bardziej dynamiczna, więcej w niej gęstości, druga trochę się wlecze, rozrzedza, ale da się przejść, warto dobrnąć do nieoczywistego zakończenia.

W pierwszej Natsuko, Makiko (siostra) i Midoriko (siostrzenica) spędzają czas razem. Na chodzeniu do knajpek (poznałam mnóstwo nowych słów z dziedziny japońskich kulinariów), robieniu zakupów, spacerach, organizowaniu sobie zwyczajnych przyjemności, jak na przykład wizyta w łaźni (w Japonii powszechny, specyficzny i bardzo stary rytuał). Przede wszystkim gadają, rozmawiają. Siostry przypominają sobie różne zdarzenia z przeszłości, ludzi, którzy byli obecni w ich życiu. Rozmawiając, wiele przemilczają, kłócą się, żalą, nie dogadują, górę biorą emocje. Brzmi znajomo?

Natsuko chce zostać pisarką, ale wciąż nie potrafi doprowadzić swego planu do końca. Zawsze miała wielkie marzenia i duże ambicje. Jest przy tym wyobcowana, zamknięta w sobie, życiowo ostrożna. Nigdy nie pasowała do społecznych oczekiwań stawianych kobietom. Makiko ugrzęzła w trudnej i mało prestiżowej pracy -- kogoś w rodzaju kelnerki i pani do towarzystwa w barze, która ma być miła, ale nie świadczy usług seksualnych (wygląda, że to żeński zawód specyficznie japoński, coś w rodzaju dziesiątej wody po gejszach), z córką wychowywaną samotnie. Musi utrzymać rodzinę. Do Tokio przyjechała, by spełnić marzenie -- "zrobić sobie piersi". Obok tych kobiet, wrażliwa, introwertyczna nastolatka, która postanowiła się nie odzywać, zwłaszcza do hałaśliwej, gadatliwej matki. Pisząca dzienniczek. Oczekująca pierwszej miesiączki. Zalękniona, przerażona tym, co ją czeka. Czego będzie doświadczać jej ciało, co spotka ją w życiu jako kobietę.

Podobno to właśnie uznano za nowatorskie w prozie Kawakami -- przełamała tabu w literaturze japońskiej, pisząc wprost o fizjologii, fizjologii kobiecej. Bohaterki przyglądają się swoim ciałom, mówią o nich, o tym, ile z nimi kłopotu, ile zachodu. Tyleż myśli wokół ciała się kręci: jak ono wygląda, czy jest odpowiednio karmione, czy dość ładne, czy dobre do seksu, czy lepsze lub gorsze od innych ciał, czy rodziło, czy urodzi, czy podoła społecznym obowiązkom, co z nim robić, gdy boli, psuje się, domaga dbałości o nie. Wciąż zbytnio zaprząta głowę, wpływa na codzienne życie, na plany, wybory, na codzienne sytuacje.
Piękno przyrody i delikatne emocje z kunsztownych metafor w tradycyjnej japońskiej poezji, idą w pizd...


W pierwszej części towarzyszymy nie trzem bohaterkom, ale pięciu -- wciąż wspominana jest matka sióstr, ich babcia, która praktycznie je wychowała, gdy matka uciekła od przemocowego ojca dziewczynek, ciężko pracowała na ich utrzymanie. Ale emocjonalnie była niedostępna (temat z powieści "Nieczułość" Martyny Bundy). Nie dwa pokolenia kobiet, ale cztery. Szersze spojrzenie na zmiany w sytuacji japońskich kobiet. Czy dlatego w Japonii nazwano Kawakami "ikoną feminizmu"? Chyba tak.

Utkwił mi ten fragment.
Dzieci mogę sobie jeszcze urodzić. A męża mam tylko jednego”. Była trochę zawstydzona, kiedy to mówiła. Zrozumiałyśmy, że naprawdę tak myślała. Nasz szok był tak wielki, że nie byłyśmy w stanie o tym rozmawiać. Nigdy, aż do tej pory, ani ja, ani moja siostra nie wróciłyśmy do tego tematu. Nawet nie to, że byłyśmy na drugim miejscu, bolało nas najbardziej. Najgorsza była świadomość, że matce odpowiadał taki związek. Że tkwiła w nim z własnej woli. Nie mogłam w to uwierzyć. Przez jakiś czas nie mogłam nawet mówić. Tak bardzo chciałam, żeby powiedziała: „Nienawidzę tego potwora, chętnie bym go zabiła. Wiem, że każdy dzień z nim to męka i dla was, i dla mnie, ale musimy wytrzymać. Kiedyś uciekniemy i zaczniemy nowe życie tylko we trzy”. Nawet teraz zdarza mi się o tym marzyć. Gdyby matka tak wtedy powiedziała, zrobiłabym wszystko, żeby to się udało. Byłam dzieckiem, ale broniłabym jej przed ojcem. A tymczasem ona wcale się nie poświęcała, nie chciała od niego uciekać ani walczyć o spokojne życie. Do głowy jej to nie przyszło. Taka była szczęśliwa, gdy mówiła, że ma tylko jednego męża!

W drugiej części dowiadujemy się, że Natsuko udało się opublikować powieść, odniosła pewien sukces, zbliżyła się do literackiego i artystycznego środowiska. Teraz męczy się z tym, czy powtórzy sukces, czy w ogóle da radę napisać kolejną książkę. Przede wszystkim jednak boryka się z decyzją, dotyczącą dziecka -- czy zostać mamą, czy urodzić, czy adoptować, kto ma być ojcem, a raczej -- skąd wziąć nasienie.  Autorka zadaje mnóstwo pytań, dotyczących współczesnego rodzicielstwa, jego etyki, etyki posiadania dzieci, praw dzieci i rodziców. To główny temat części drugiej. Tematem pierwszej było -- jak mi się zdaje -- uwikłanie.

Natsuko jest uwikłana w niemoc, a jednak po swojemu sprawcza. Odpowiedzialna za swoje życie. To ważny wniosek z tej książki.

Ta niemoc mieszka w głowie. Odkładała się tam przez pokolenia. Paraliżuje, trzeba z nią ciągle walczyć. W pierwszej części poznajemy historię rodzinną, bohaterkami drugiej, oprócz Natsuko, są jej liczne koleżanki, przyjaciółki. Takie, którym powiodło się finansowo, w związku, w macierzyńskie, w karierze. W pakiecie. Lub albo-albo. Takie, które idą na kompromisy i takie, które prują pod prąd. Różne. Postacie męskie są jakby w tle -- przyjaciele, ukochani, koledzy, znajomi, ojcowie, jacyś goście, którzy się w życiu przyplątali i coś znaczyli. Nie ma w tym sztuczności, wydaje się, że tak właśnie jest w życiu bohaterek powieści, tych współczesnych, i tych starszych, z poprzednich pokoleń -- mężczyźni to tło, to obiekty, które przydają się bardziej lub mnie, dzieci "należą" do kobiet. Dzieci są nasze.

Czuć w powieści dyskurs nad żeńskim i męskim, nad tradycyjnymi rolami, jednak Kawakami nie zapomniała o tym, że męskie-żeńskie to za mało, to nie wszystko. Zmieściła to w powieści.


Japonia, jak mówią, emancypowała się dłużej, i taka delikatna powieść, opisująca dość drobiazgowo zwyczajne życie i zwyczajne myśli bohaterek, w której nie ma żadnych ognistych haseł: "skop patriarchat, zmień swoje życie" mogła tam uchodzić za rewolucyjną.

A teraz dodatek specjalny.
Przyznaję się, że nie czytałam nic wielkiego Murakamiego. Raz próbowałam, ale mi nie szło. Książkę pożyczyła mi znajoma. Wciąż jej nie oddałam. A ona nie oddała mi powieści nomen omen Joanny Bator, pisarki z pewnością deklarującej się jako feministka, i do tego mieszkającej kilka lat w Japonii (jej "Japoński wachlarz" polecam, zamierzam wrócić do tego tekstu). Nie przywiązuję wagi do sławnych nazwisk, traktuję je na równi z innymi poszukiwaniami. Murakami akurat się nie przebił. Może trafi jeszcze na swój moment. Joannę Bator poznałam osobiście, dawno temu, w Gender Studies. Jej wykład, rozmowa do pisanego wtedy artykułu, zrobiły na mnie duże wrażenie. Więc czytuję ją, wychwytuję, co u nie słychać.

Nasze sztandarowe powieściopisarki-feministki niezbyt u mnie zapunktowały. Powieści Gretkowskiej czy Plebanek wydawały mi się wykoncypowane, sztuczne. Bardzo lubię ich felietony. Nie czytałam nic Sylwii Chutnik, obiecuję sobie jakieś podejście w bliżej nieokreślonym czasie. Może niedługo. Ten esej Chutnik i Michała Płaczka uważam za wybitny. Wciąż aktualny.

Przy okazji przypomniała mi się Izabela Filipiak, ją też poznałam osobiście, i ją warto było czytać. Też postanowiłam wrócić, pozaglądać znów w jej teksty. Na długo zniknęła, wróciła pod innym nazwiskiem. Teraz znów cisza.

Poznałam osobiście wiele polskich feministek, i nie tylko polskich. Dziś z różnych nurtów i opcji. Miałam swego czasu taką możliwość. Głównie w późnych latach 90., gdy ruch się tworzył. Na przełomie wieków rzec można. Chodziłam na spotkania, wykłady, czytałam. Poznawałam też pisarki, niemal wszystkie gorące nazwiska współczesnej "literatury kobiecej". Robiłam z nimi wywiady.
Co z tego?

Blog nazwałam "W moim rytmie". Tylko tak mogę cokolwiek zrobić, cokolwiek napisać. W swoim tempie. Jakie życie, takie to moje pisanie. Wyciśnięte, wymęczone, składane w pośpiechu. Po trochu. Cokolwiek. Jak za przeproszeniem, fizjologicznie mówiąc -- kupa pod krzakiem. Bo musisz, nie możesz wytrzymać, silną masz potrzebę, a warunki niesprzyjające. W głowie twórcza moc, zdania się układają, ale nie ma szans na spokój, by je połapać, doczyścić.

W moim codziennym słowniku rozpycha się  słowo "natarczywość". Nad głową non stop "mama pisze, mama pacuje". Nad głową -- co tu owijać w bawełnę -- wycie i wrzaski. Bieganie, szuranie, klaskanie, wpadanie na sprzęty. Pomiędzy moim wzrokiem a powierzchnią monitora pojawiają się przedmioty, takie, jak but, widelec, pasta do zębów... Pełna dowolność. Nie znam zasad doboru, słyszę tylko nazwy. I próbuję pisać dalej. Pozwalam sobie na to. Gdybym nie pisała, żyłabym jedynie jako odbiorca komunikatów: oto pokazuję ci but.

Piszę zamiast sprzątać. Pisanie jest jednak mniejszym wysiłkiem. Wchodzenie trójwymiarowo, całym ciałem w czynności takie, jak odkurzanie czy szorowanie wanny w obecności P. mnie przerasta. Boję się. Jak tylko wstanę bije we mnie tysiąc drewnianych łopatek (dźwięków), to tu to tam, czasem szpila w ucho, czasem młotkiem gdzieś. W sensie metaforycznym, ale jakże fizycznie odczuwalnym. Taaak, jak mamy dużo czasu, robimy to razem... Trening umiejętności. Łatwiej z butem. Idę na łatwiznę, gdy trudy na wielkie.

No, ale wyobraźcie to sobie -- siedzicie sobie przed komputerem, żeby coś zrobić. Chociażby odpowiedzieć na maile. I nagle ktoś wam podtyka pod nos but. Za dwie minuty przylatuje z ręcznikiem, a za siedem z garnkiem. Kto tak pisze? Kto tak pracuje? W jakich poradnikach, podręcznikach opisano, co wtedy robić, jak żyć? Pisanie nocne jest ciche, przyczajone, przestraszone, tak samo pełne niepokoju. Żeby się nie obudził. Jak ja jutro (dziś) wstanę i zajmę się tym wszystkim?!

Kobiety w Japonii się wciąż nie wyemancypowały? Kogoś może szokować takie spokojne pisanie jak u Kawakami?
Hmm...

Zostawiłyście nas, feministki. Miejskie, mainstreamowe, znane, aktywistyczne, dziś to już nawet rządowe, panie feministki. Los kobiet-opiekunek dotąd was wystarczająco nie obszedł. Nie zasłużyłyśmy na uwagę. Czasem tylko pobocznie. Jakbyśmy nie były kobietami, tylko całkiem innym problemem. Piekło kobiet w Polsce to nie tylko temat aborcji. Wciąż nieuregulowana, wiem, i wiem, że to straszne. Ale może właśnie dlatego trzeba więcej tematów ogarnąć, skoro ten ciągle kulą w płot. A ze "skop patriarchat" niewiele wynika. O siostrzeństwie to mogę mówić, gdy koleżanka-opiekunka zajmie się P., a ja ugotuję jej rodzinie obiad. Żebyśmy obie nie padły, na ciele, na umyśle, dosłownie. Nie z wami o siostrzeństwie, feministki. But wam w nos. Zawiodłyście. To temat duży i ważny. Zbieram słowa, nie tylko własne.

Muszę kończyć, bo natarczywość sięga zenitu. Przed nosem mam aktualnie tubkę z kremem. Kemy, kemy. Kemy, kemy. Muszę kończyć, choć dziś naprawdę dobrze mi idzie. Zaraz zacznie się walenie po głowie, a tego to już naprawdę nie potrafię znieść. Kończę, bo jestem matką trzydziestoletniego niemal mężczyzny z diagnozą autyzmu i niepełnosprawności intelektualnej, nadpobudliwego, z poważnymi zburzeniami sensoryki i komunikacji, któremu państwo oferuje głównie moje towarzystwo, gufno dla niego warte, nie dbając przy tym, bym odnawiała siły. Nie odpocznę, nie ucieknę, nie zamknę w pisarskiej celi odosobnienia. Nie wiem, czy i ewentualnie kiedy P. spędzi poza domem więcej niż dwie doby (jeśli znajome osoby wezmą go na weekend, z którego zwykle wraca spokojny, zadowolony, wypoczęty). I tak dużo mam... Klatka z luksusami.

Wkrótce ma ukazać się kolejna powieść Mieko Kawakami "Wszyscy zakochani nocą". "Kawakami wraca do tematów, które interesowały ją już w poprzednich książkach: feminizm, samotne matki, zależność finansowa, sukces i wykluczenie społeczne kobiet." -- czytam w zapowiedziach.
Czekam, poczytam o sytuacji kobiet w Japonii, zacofanych. 

Ha, ha, ha.


Piersi i jajeczka, Mieko Kawakami, Mova (Wydawnictwo Kobiece), 2023; tłumaczenie: Anna Horikoshi

 

Wiedziałam, że czasami nie można odróżnić szczęścia od talentu i włożonej pracy. A poza tym cóż znaczyło moje życie? Urodziłam się i umrę – to wszystko. I czy napiszę jakąś książkę, czy nie, czy zostanę uznaną pisarką, czy nie, to tak naprawdę nie miało większego znaczenia. Na świecie istnieje nieskończona liczba książek, więc nawet jeśli nie będę mogła dać komuś dzieła ze swoim imieniem i nazwiskiem, świat się przez to nie zawali, ba, nikomu nie będzie nawet smutno. Rozumiałam to, a przynajmniej tak mi się wydawało.

– Czasem myślę, że mogło chodzić o dotyk. To jest wyjątkowe uczucie, kiedy trzyma się kiść winogron. Wszystkie kulki tulą się do siebie, żeby nie spaść, są wśród nich bardzo malutkie, ale i tak odrywają się i spadają. Nie są ani za ciężkie, ani za lekkie. Są w sam raz.
Nie umiałam tego powiązać – bliskość i seks to były dla mnie dwie różne, wykluczające się rzeczy.

– Zawsze taka byłaś. Robiłaś tylko to, co sama chciałaś. Żadnych kompromisów. Dlatego jesteś sama. I wiesz co? Myślę, że tak ci lepiej.

Stałam w płaszczu pośrodku szatni i czułam się jak wewnątrz szkieletu jakiegoś wielkiego zwierzęcia, którego ciało dawno zgniło. Nie, to ja sama byłam pustą skorupą. Nigdy nie czułam się bardziej wyalienowana ze świata niż w tamtym momencie. Jakbym patrzyła w milczeniu na własną śmierć zadaną mi przez kogoś przypadkiem i nie mogła nic z tym zrobić.

Potem poczułam się jak makaron wirujący w garnku.

Ludzie się zmieniali, wchodzili w nowe etapy życia. Tylko ja zatrzymałam się w miejscu i z każdą sekundą oddalałam od rzeczywistości, która po prostu raziła mnie w oczy.

Cienie traciły intensywność, a dalekie światło nabierało barwy. Zakradał się wieczór. Szliśmy przed siebie, nie zamieniając ze sobą ani słowa.












Komentarze

Popularne posty