Rudan "brudan"

Ależ mnie ta kobieta wkurza! Nikt dotąd nie wkurzył mnie tak epicko jak Vedrana Rudan. Kocham ją! Za to, że do mnie dociera. Trafia celnie! Budzi we mnie żywą substancję, która stawia mnie do pionu. Tylko dlaczego zacięłam się przy czytaniu kolejnej książki? Przy „Miłości od ostatniego wejrzenia”. Nie szło, i nie szło, i nie szło. Woziłam, nosiłam, wyciągałam i czytałam po kilka akapitów, po kilka stron. Wcześniej czytałam „vedranki rudanki” w 2-3 dni. Zgrabne książeczki w sam raz do torebki, wożone na czas czekania, transportowania, przejazdów. Tak mi się zresztą kojarzy czytanie Rudan – łykanie jej prozy kęs po kęsie, raz większym, raz mniejszym. Cała książka naraz to może być za dużo. Za ostro.


Powieści Rudan pozwalały mi się obudzić, nie zasnąć, otrząsnąć, wytrącały ze zmęczenia, z mózgowego odrętwienia, w które wpada człowiek dorzynany rutyną. W każdej chwili próbujący się uratować, by nie utonąć. Podróżujący po mieście prawie jak paczka, przerzucana do kolejnej kurierskiej furgonetki.

Rozpalały gasnący płomień mojej duszy. Ale takiego zdania nie znajdziecie u Rudan. Jej soczysty i brutalny język nie dopuszcza banału.


W Polsce ukazały się zaledwie cztery z 13 książek chorwackiej pisarki, bardzo popularnej a jednocześnie bardzo kontrowersyjnej na Bałkanach, często tłumaczonej. 



Zaczęłam od „Oby cię matka urodziła”. Było wtedy promowaną nowością, a jako, że mam popieprzony stosunek do macierzyństwa od razu połaszczyłam. I znalazłam siostrzaną duszę w rozwalaniu mitów o czułej miłości mamuś do dzieciątek.





Zaraz potem sięgnęłam po „Ucho, gardło, nóż”. To pierwsza, a jednocześnie najbardziej znana, najczęściej komentowana i możliwe, że też najbardziej wkurzająca powieść Chorwatki. Czytając, łypałam złowrogo na ludzi, to pamiętam. Jak jedziesz na przykład metrem, to zwykle obok są jacyś ludzie. Strach pomyśleć, jakimi mogą być skurwysynami, nawet, gdy wyglądają zwyczajnie, niewinnie. Albo jak bardzo cierpią w przerwach między dowalaniem innym, a oczekiwaniem od nich jakiegoś swego wymyślonego chujwieczego. Powieść została napisana jako monolog, jako wyrzyg słów wściekłej kobiety 50+ na 50+ tematów. W tym wieku Rudan ( ur. 1949) zadebiutowała jako pisarka (wcześniej pracowała jako dziennikarka): „Napisałam tę książkę, kiedy na Bałkanach wybuchła wojna. Żeby nie oszaleć i nie strzelić sobie w łeb”.



W „Murzynach we Florencji” we Florencji monologuje kilka osób z jednej chorwackiej rodziny, w tym dwa płody – bliźnięta, niepewne, czy się urodzą, ale na pewno bardzo wygadane i szykujące się do życia wśród Chorwatów, wciąż zbierających się po wojennych doświadczeniach. Czytało mi się ją najlepiej. Bywało bardzo zabawnie. Taaaa… komunikacja w rodzinie to wyzwanie… Mówić, słuchać, itp. – trudna sprawa.





No i wspomniana „Miłość od ostatniego wejrzenia”, długo zwlekałam, nakarmiwszy się poprzednimi. To też monolog. Kobiety, która zabiła męża – tak deklaruje na początkowych stronach. A jak to zrobiła i czy naprawdę, jeszcze nie wiem. Może doczytam. Już wiem, że to książka o przemocy, o biciu, deptaniu. O dziwacznym kochaniu posiadanych rzeczy. Takich, jak na przykład kobiety. Ale u Rudan nie ma czarno-białego podziału na dobrych i złych. Nie u niej takie bzdury, takie banały. Kobiety potrafią walczyć, zdobywać, i porządnie się odegrać… Losowo otworzyłam książkę na tej stronie.



Kocham Rudan za tę wściekłość, za te wrzaski. Tyle kobiet milczy. A milczenie, nawet jeśli bywa zlotem, zawsze jest ciężarem. Dla wszystkich. Zwłaszcza jeśli milczących, polerujących rzeczywistość jest więcej niż tych, które krzyczą, wyją, walą pięścią, klną. I bywają uciszane, przywoływane do porządku. Bo nie wypada. Rudan to pisarka, która uznała, że taka kategoria nie istnieje. Jest agresywna, prostacka, grubiańska, sprośna. Bardzo fizjologiczna. Są u niej samce i samice. Tym samym ta proza przywraca ludziom prawdziwe ciało – z różnymi jego funkcjami. Przypomina o jego niedoskonałościach, popędach, o starzeniu, chorowaniu.

To piękne uczucie znajdować wśród płynących gęsto „brudów” zdania-diamenty, celne, ale i subtelne spostrzeżenia, dotyczące życia, ludzkiej natury. Pokazujące, że nie ma czego ani romantyzować, ani heroizować. Jednak nie mam dla was żadnego cytatu. Łykając tę prozę w środkach transportu, czekając gdzieś czasem na jednej nodze, nie zaznaczyłam, nie zapisałam. Ale wiem, że piękne i mądre zdania tam są. W gąszczu przekleństw, ścieku, który zastąpił strumień świadomości.

Czytałam opinie kobiet, które nie zdołały przebrnąć przez tę prozę, bo język jest zbyt wulgarny, za dużo przekleństw. Przygotowując się do tego wpisu (bo ja się przygotowuję, chcę poczuć, że jest na świecie coś więcej na dany temat niż łaskoczący strumień myśli w mojej głowie) przeczytałam krótką rozprawkę Moniki Skrzeszewskiej o tym dlaczego Rudan przeklina. Bardzo polecam.

Zaczęłam się zastanawiać dlaczego lubię Rudan,  tak dziwnie ją lubię, choć przeczytałam trzy książki nie po kolei, i utknęłam na jednej czwartej czwartej.

Za szczerość? Za prawdę? Prawda to rzecz irytująca. Dlatego właśnie milczenie często wygrywa. A ja milczenia nie znoszę. Dla mnie jest jak choroba. Na którą zresztą nieraz chorowałam, i to przewlekle. Za to, że czuję się tak zmęczona i znużona bontonem i bonmotem? Które wzorowo uprawiałam tyle lat, by nie urażać, nie prowokować, zbierać grzecznie 1% dla syna, każdego rozumieć i nie tracić czasu na kłótnie, dusząc się w środku jednocześnie. Czasem czuję się brudna. Oblepiona swoją przeszłością jak klejem, który się nie zmył. Nieświeża. Dziwne uczucie to jest. Nie lubię go. Może dlatego lubię Rudan, że zionie ogniem, pali mosty, oczyszcza. Bycie grzeczną zrobiły ze mnie jakąś nie mnie, a nie wiem kogo, kim, z kim nie chcę już być. Jestem sensoryczna, potrzebuję mocnego doładowania, lubię wsadzić kij w mrowisko, być złym policjantem w dobrej sprawie. Jak protestowe „wypierdalać” (wróci, wróci) jest takim właśnie ogniem, co podpala suche trawy.

Przeczytałam w linkowanej rozprawce:

Rudan pokazuje także pewien wcześniej niezauważony paradoks, mianowicie najbardziej emocjonalnie nacechowany styl znajdował się po stronie męskiej, nie kobiecej, co przeczyć może systemowemu, esencjalistycznemu rozróżnieniu kobiecości i męskości, które emocje przypisywało kobietom.

Jak wskazuje Arsenijević (na okładce omawianej książki [ode mnie – chodzi o książkę „Zašto psujem” (2015)], Rudan przeklina, „ponieważ dzięki temu wysyła światu szczególną wiadomość – posyła go w pizdu”. Autorka jest na bakier ze światem narzucającym ścisłe normy i mody społeczne, co jej zdaniem zamyka ją w dyktaturze ról, które są subiektywnie uznawane za właściwe. Dlatego chorwacka pisarka przeklina patriarchalizm, seksizm, fallocentryczną supremację mężczyzn, współczesną Chorwację i życie, które wraz z upływem lat staje się coraz bardziej gorzkie i uciążliwe. Poprzez ten zabieg nie tylko wyraża swój sprzeciw, ale też znajduje miejsce dla samej siebie, a jej „głos” staje się słyszalny poprzez używanie „pieprznego” bądź dosadnego języka.

Zrozumiałam, że…

... ona próbuje odkazić Chorwację, jak ja chciałabym odkazić Polskę, by móc się tu dobrze czuć, jak u siebie. Do czego mam przecież pełne prawo. Chciałabym, żeby Polska nie była już taka nadęta. Że ona taka tolerancyjna zawsze, a zwłaszcza 10 epok temu. Że nigdy nikogo nie skrzywdziła. Że tylko cierpiał nasz naród i jego martwi bohaterowie. Zapominając, że miliony ludzi cierpią, gdy się ich wyklucza, nie pozwala żyć po swojemu. Chcę, żeby tu, u nas, w Polsce było czysto, rześko. Przewietrzone.

Rudan jest jak ogień. I jak prysznic. Jak przyjaciel, który, gdy strasznie zechce ci się pić i palić, daje ci fajki i piwo, zamiast pierdolić o zdrowiu i szkodliwości. Rudan jest jak chorwacki Marek Hłasko... Pewnie przeczytam i tę czwartą książkę. Oby ukazały się kolejne w polskim tłumaczeniu. Choć chętnie sięgnę, nie muszę czytać każdej jej książki. 

Wystarczy wiedzieć, że ona, ta Rudan, istnieje z taką wrażliwością, takim spojrzeniem na świat. Po to się czyta książki, by odwiedzać różne światy, ale też szukać bliskości, rodziny, przyjaciół, poczuć, że jest nas więcej z podobnym DNA.


Vedrana pisze bloga, nawet daje się sporo  zrozumieć: https://www.rudan.info/



Ucho, gardło, nóż; Drzewo Babel, Warszawa 2004: tłumaczenie: Grzegorz Brzozowicz, Janusz Granat, Władysław Szablewski

Miłość od ostatniego wejrzenia; Warszawa 2005; tłumaczenie: Marta Dobrowolska-Kierył

Murzyni we Florencji; Drzewo Babel, Warszawa 2010; tłumaczenie: Marta Dobrowolska-Kierył

Oby cię matka urodziła, Drzewo Babel, Warszawa 2016; tłumaczenie: Marta Dobrowolska-Kierył


Komentarze

Popularne posty