Nie podają śniadań u Tiffany’ego

 



Znalazłam ją w miejscu, gdzie niedawno wakacyjnie zamieszkałam. Trafiła się okazja, przeczytałam. Na leżaku, z widokiem na jezioro. W jedno popołudnie. To tylko opowiadanie, nic obszernego. Okazja, bo mówiłam: może kiedyś przeczytam książkę. Film znam, lubię, oglądałam kilka razy.

Książkowa opowieść (1958) o Holly Golightly różni się od filmowej (1961). Różni się fabularnie. Dzieje się tam nieco inaczej. Bo książka nie jest przecież filmem. Stwierdzenie typu: „książka lepsza niż film” nie ma sensu. Chyba, że sformułujemy to subiektywnie; mnie się książka bardziej podobała, wolę książkę, etc. i porównamy, co książkowego czy filmowego zdecydowało o wyborze.

Szczerze mówiąc nie pamiętam, by mówiono mi „wolę film od książki”. Ja powiedziałam to sobie po obejrzeniu „Czekolady”, książka była nudna, tępa, może źle przetłumaczona. Podobnie z „Wielkimi kłamstewkami” – serial dobry, książkę odłożyłam po kilku stronach. Ale o tym już przecież pisałam, opisując fascynację „Zwierzętami nocy” – w wersji powieściowej i ekranowej. Zapewne wiele filmów jest lepszych niż książki na bazie których powstały – tyle, że jeśli książka nie była znana, a film dobry – gada się o filmie. Na pewno wykorzystując pomysł na intrygę, postacie, etc., można z nudnej pisaniny zrobić dobre kino.

Opowiadanie składa się z bardzo prostych zdań, które układają się w spokojną narrację. Niewiele się tu dzieje. Kilka drobnych wydarzeń. Narrator wspomina dawną znajomą, która zniknęła z jego życia, a teraz coś mu ją przypomniało. Była niezwykła, trudno o niej zapomnieć.

„Nigdy jeszcze nie byłam w Nowym Jorku”, „Nigdy jeszcze nie byłam mężatką” – mówiła Holly Golightly, robiąc ze swoim życiem kolejne szalone rzeczy. Jakby chciała tym życiem nasycić do cna, do dna, spróbować każdej możliwości. Wiadomo – nie da się. Ale ona próbowała. Wariatka. Jakaż urocza. Opiekująca się kotem, któremu nie dała imienia. Póki nie znajdzie domu. Im obojgu. Nad tym zastanawia się książkowy narrator: czy Holly znalazła dom? Bo kot tak. To narrator wie. Kotu się udało.

A tej blagierce? (określenie z opowiadania)

„Nie można oddawać serca dzikim stworzeniom, im bardziej się je kocha, tym silniejsze się stają. Mają siłę, by uciec do lasu.”

Złota myśl Holly.

Chyba nigdy wcześniej nie czytałam Capote, choć oczywiście wiem, że był taki pisarz i co mniej więcej napisał. Fajnie tę Holly wymyślił. Jak nie kochać Holly, gdy przed naszymi oczami ma ona postać Audrey Hepburn. Na wieki wieków. Świetna rola. Do takich ról i filmów pasuje przymiotnik „kultowy”.

U Tiffany’ego nie podaje się śniadań. W opowiadaniu nie ma całej tej hecy z grawerunkiem, jest ona tylko filmowa. W ogóle mniej tam Tiffany’ego, choć jest tekst o brylantach, których noszenie przed czterdziestką jest bezguściem. Hm, już mogę nosić...

Odkładając lekturę, myślałam o tym, że tak wielu książek się nie przeczyta. Nie da się. To niemożliwe. Czy jest sens zastanawiać się, jakich brylantów nigdy nie dotkniemy, w jakich domach nigdy nie zamieszkamy, choć jakby zbudowano je właśnie dla nas, na nasz gust, naszą miarę?

Trafiłam przypadkiem na tego Capote, na książkę, która leżała sobie na parapecie w moim chwilowym pokoju. Miałam chwilę, przeczytałam. Tak wielu książek się nie przeczyta. Trzeba wybierać. Iść za planem, albo impulsem. Próbować. Miałam ostatnio szczęście na przykład z Niną Lykke (zostałam poczęstowana – tak też można znaleźć skarb), i nie tylko. Mam swoją trójcę. Jest tego więcej. Ostatnio znów łyknęłam dwa smakołyki. Będę o nich pisać.

U Tiffany’ego nie podaje się śniadań. Ale gdzieś tam te brylanty są. I idealne domy. Chwilowe wygody, chwilowe szczęścia. Wspomnienia na zawsze. Pamiątki (egzemplarz „Śniadania” dostałam na własność). Trzeba szukać. Coś mieć, gdzieś mieszkać. 

Niech Holly ma ostatnie zdanie. Nie zastanawiajcie się zbytnio nad sensem i czy to zdanie tu pasuje. Też nie wiem, ale wstawiam. Ładne jest, i proste.

„Lepiej jest patrzeć w niebo niż w nim żyć. To strasznie puste miejsce, takie nieuchwytne. Takie miejsce, gdzie uderza piorun i wszystko znika”

 


 

Śniadanie u Tiffany’ego, Truman Capote; Kolekcja Gazety Wyborczej; tłumaczenie: Rafał Śmietana

 

Komentarze

Popularne posty