Lżejsza od swojego cienia

 


Pamiętam wieczór, gdy przeczytałam ten komiks, tę powieść graficzną.

W godzinach popołudniowych siadłam do komputera, coś tam pisałam, raczej mi nie szło.

Nagle poczułam głód – przypomniało mi się, że jadłam omlet, jakoś w południe. Na śniadanie. Potem chyba jabłko. To był taki czas, w którym nałożyły się dwa powtarzające się problemy.

1. Nie mam siły gotować.

2. Czuję wstręt do jedzenia, zapominam o posiłkach.

Pierwszy problem wynika zwykle ze zmęczenia, zabiegania. Gotowanie to jeszcze jeden obowiązek. Choć lubię gotować, czasem wydaje mi się to gigantycznym wysiłkiem. Może P. zjadł wtedy coś na mieście – wozimy się po całej Warszawie niemal codziennie. Może jednak zjadł coś w domu. Bo umiem zrobić coś z niczego, coś dobrego na bardzo, bardzo szybko. Umiem także wymagać od niego, by pomógł, a w najtrudniejszych przypadkach umiem mu powiedzieć, że musi poradzić sobie sam – zjeść kanapki, ugotować makaron z gotowym sosem albo szpinakiem, który zwykle mamy. No, właśnie, zwykle mamy coś na czas kryzysu.

Drugi wynika ze stresu. Mały stres – podjadanie. Duży – obrzydzenie do jedzenia. Brzydnie mi jedzenie także wtedy, gdy P. wciąż podjada, wciąż coś je. Próby odchudzenia go przynoszą słabe efekty. Patrz – pierwszy problem. Podobnie jak moje próby – ostatnio rozmiar mniej, ale to za mało. Plus lęk, że wróci mały stres. P. uwielbia jeść, docenia dobre rzeczy, widzę, jaką radość potrafi mu sprawić jedzenie. Odpuszczam...

Tamtego wieczoru nie szła mi robota. To był taki czas, gdy nic nie szło. Panicznie bałam się iść spać. Położyć się oznacza odebrać sobie nocną ciszę, chwilę dla siebie, a rano, bardzo, bardzo rano P. przybiegnie z krzykiem, ze swoim niepokojem – jakie zajęcia, z kim, kiedy, czy na spacer, tramwaj, autobus czy metro… Jego agresywna fiksacja od tygodni nie dawała nam żyć. Dopiero od kilku dni trochę osłabła, nie wiem, czy minęła. Jest noc, a ja nie chcę iść spać, piszę. Wtedy nie mogłam pisać, czytać też nie bardzo. Kilka, kilkanaście stron i odkładałam tę czy inną książkę. Trzęsłam się ze strachu przed porankiem.

Takie życie.

I w taki właśnie wieczór sięgnęłam po „Lżejszą od swojego cienia”. Wcześniej czytałam „Zakładnika”, którego chciałam przeczytać, pożyczonego. Tę dostałam w pakiecie.

Jak siadłam, a raczej zagrzebałam się w koce i poduszki, przeczytałam/obejrzałam do końca. W trzy godziny, może trochę dłużej. Autorka tworzyła to dzieło prawie pięć lat. Powieść jest jej pamiętnikiem – pamiętnikiem anorektyczki, bulimiczki. Opowiada o tym, jak zaczęła się jej choroba, jak się z niej leczyła (szpital, alternatywne terapie, psychoterapia), i jak w procesie leczenia pojawiła się trauma.

Opowieść zwykłej dziewczyny ze zwykłej rodziny, która miała zwykłe problemy. Czasem nie dogadywała się z rodzicami. Miała przyjaciół, jak i doświadczała przykrości ze strony rówieśników. Swoje nastoletnie problemy zaczęła „rozwiązywać” za pomocą (nie)jedzenia…



Były to trzy intensywne godziny. Pełne emocji.

Bo Katie Green potrafi przelać je papier poprzez swoje rysunki. Słowa są proste, zdania bardzo zwyczajne, nieliterackie. Pasujące do prostych rysunków, doskonale oddających uczucia, świetnie pokazujących, co dzieje się w wyobraźni bohaterki. Całość jest emocjonująca, ale i subtelna, nienachalna. Fizjologiczna, bo włażąca do brzucha, do głowy, pełna bólu. Ale i łagodna.

Zafascynowała mnie kompozycja, pomysł graficzny. Tak wiele może powiedzieć pusta strona. Lub prawie pusta. Szara – tyle jest odcieni szarości, czarna, biała. Gapiłam się na te genialne puste strony – dzięki nim mogłam zaczerpnąć powietrza, przetrawić to, co zobaczyłam/przeczytałam.

Warto iść przez tych 500 stron, dojść do (nie)idealnego zakończenia. Warto po pięćsetkroć!

Większość kobiet ma problemy z jedzeniem. Przeróżne. Chore podejście do jedzenia jest właściwie powszechne, zwłaszcza u kobiet.

To lektura obowiązkowa dla nastolatek.

To lektura dla dorosłych.

Wstydzę się napisać (tyle musieliście przeczytać o mnie, nim pojawił się akapit na temat książki), że po skończeniu jej miałam atak głodu. Na szczęście były pomidory – surówka z pomidorów to mój ratunek na takie chwile. Łatwo ją zrobić: pokroić pomidory, wymieszać winegret. Ja to robię w słoiku. Krojenie i potrząsanie odsuwa katastrofę. Można się uspokoić. Nie zeżreć. Pewnie macie własne sposoby na takie chwile. Macie, macie. Są dobre, dopóki możemy zapanować nad emocjami. Jak nie możemy, trzeba przeżyć ten wstyd, poczucie bycia pokonanym.

Tak, miałam powód, by zrobić długi wstęp.

Pisząc, przemyślałam sobie parę spraw. Tych, o których myślałam, czytając "Lżejszą" kilka tygodni temu.


Lżejsza od swojego cienia, Katie Green; Timof Comics, Warszawa 2018; tłumaczenie: Kamila Kowerska


****************

Trudno mi nie skojarzyć „Lżejszej” z bestsellerem „Głód”: autobiografia, zaburzenia odżywiania, trauma, wspierająca rodzina, poszukiwanie różnych sposobów, by było lepiej. Do „Głodu” czuję coraz większy niesmak... Wciąż pamiętam o Roxane i jej tekście. Nadal uważam, że to kiepski tekst, choć ważny temat – walki można nie wygrać. Dużo zależy od walczącego. Ale jak to piszę to przecież na nowo traumatyzuję. OK, Roxane, jesteś OK. Jednak wolę tekst, który dała mi Katie. Lubię w nim to, że Katie nie oskarża całego świata o to, że jest inna, ma problemy, Katie jest kojąca. Łatwiej mi się dogadać z nią. 



Komentarze

Popularne posty