Błony umysłu





Wreszcie wchłonęłam. Tomik esejów jak tomik poezji. Woziłam go ze sobą tygodniami. Mój amulet.

(Do)czytanie trwało to niemożliwie długo, choć „Błony umysłu” to malutka książeczka. Zmierzyłam: 11,5 cm x 17 cm, grzbiet – 1 cm. Zbiór 22 esejów, są krótkie i bardzo krótkie. Trzy obszerniejsze liczą po kilkanaście stron. Podczytywałam po kawałku – jeśli w ogóle miałam nastrój, by do niej zajrzeć. Jeśli stan ducha matki polki transportującej, zawożącej, odbierającej, czekającej, wiecznie patrzącej na zegarek – w ogóle pozwalał się mi konfrontować z tym tekstem. Czasem czytałam zaledwie po kilka akapitów, bo tyle tylko byłam w stanie przyswoić. A chciałam jeść powoli, delektować się. Nie połknąć, nie wypić za dużo naraz. Żeby się nie rozlało, nie wsiąkło byle gdzie.

Nie ukrywam, że czytanie „Błon” było bardzo głębokim, osobistym doświadczeniem. Już się chwaliłam, pisząc o „Szczelinach istnienia”, że byłam studentką Jolanty córki Ireny, wnuczki Bronisławy, prawnuczki Ludwiki i ona już wtedy tak o sobie mówiła. Potem przez dwa lata pracowałam w Zakładzie Estetyki Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku, którym Pani Profesor kierowała. A potem wyjechaliśmy z mężem i synem do Warszawy. I tak zostałam bez doktoratu… :) Wikłając się jako dziennikarka i redaktorka w komercję, life style dla pań i nastolatek, w kulinaria, rękodzieło. Choć nie tylko przecież, tak łatwo zapominam, że nie tylko.

Malutka, kieszonkowa książeczka gęsto wypełniona treścią, niczym pulsującą krwią, owocowym sokiem. Pani Profesor często przypomina o płynach, sokach, cieczach, wydzielinach, jako materii, z której się składamy, jako o sile napędowej naszego istnienia. Pisze o tym najdokładniej w eseju „Podskórne wody”, najdłuższym, i chyba moim ulubionym. Nie z prochu powstaliśmy, nie w proch się obrócimy. Nasz żywioł to woda. Płynie w naszym ciele, sprawia, że żyjemy. W zewnętrznym świecie woda, nurt, płynięcie są symbolem zmiany. Symbolem żeńskości także.

Uwielbiam esej „Małe pranie ręczne”:
„Wygniatając w wodzie skrawek materiału, dajemy wyraz wiecznemu pragnieniu zaczynania od nowa i naocznie materializujemy te przeczucia”.

Z „Szympansa” zapamiętałam, że jako ludzki podmiot strasznie się rozdęliśmy. Natworzyliśmy jakichś snów, a może raczej bredni o własnej, gatunkowej potędze, wykreowaliśmy sobie tożsamość, która tak naprawdę nie pozwala nam się zmieniać. Tkwimy w uwielbieniu dla zasad, wartości, choćby religijnych, których od dawna nie przestrzegamy. Bo może jako gatunek nie jesteśmy w stanie tego robić.
„Oczekiwałabym raczej potrzeby wykreowania tożsamości poszerzonej i elastyczniejszej niż dawna. Dynamicznej. Życie wśród szybkich zmian wymaga wewnętrznej ruchliwości i postawy otwartej na rozmaitość napływającym zdarzeń, a także zdolności do utrzymywania wobec nich krytycznego dystansu.”

To charakterystyczne tematy i wnioski dla filozofii Pani Profesor. Szanującej codzienne krzątactwo i szczeliny istnienia przez które widać więcej, widać prawdę. Dostrzegającej metafizykę w jedzeniu kabaczka („Kabaczek”), przyglądaniu się kwiatom wrzosu („Wrzos”), robieniu prania, opiekowaniu się cudzymi kotami („S.”), różnice w piciu herbaty z kubka i filiżanki („Kubek czy filiżanka”).

Jolanta córka Ireny, wnuczka Bronisławy, prawnuczka Ludwiki nazywa coś, co czujemy w ciele, (jak tylko przestaniemy udawać, że nie czujemy), w tych tytułowych wodach podskórnych (mózg też mamy z wody…). Coś tam jest. Drga, pika, wibruje, pulsuje chce wysłać nam ważny komunikat, a my tak często nie zwracamy uwagi, ignorujemy, nie słuchamy, zajęci ważniejszymi (?), poważnymi (?) sprawami, i (ha, ha) – prawdziwymi wartościami.

Czytając „Błony umysłu” nie mogłam opędzić się od skojarzeń z „Bydlęcym brzemieniem” Sunaury Taylor. Ta książka często mi towarzyszy, ma szanse awansować na jedną z najważniejszych, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Bo, że już należą do nich teksty Jolanty Brach-Czainy, to dla mnie oczywiste od 30 lat.
Przypominali mi się też „Bieguni” Olgi Tokarczuk, tam sporo jest o tym, co mamy w środku, pod skórą. Organem, który, jak genialnie pisze Pani Profesor, zbiera nas w jakąś całość, wyodrębnia, ale jednocześnie błaga o bliskość, dotyk („Dotknięcie świata”).

„Złuszczanie błon umysłu – z pozoru niewidocznych, lecz niestety mocnych – wyzwala postawę sceptyczną”.
„Obedrzeć umysł z błon i dostać się do żywej tkanki to trudne zadanie, ale dopiero taki stan krytyczny uwalnia niepohamowany potencjał”.
Geniusz Pani Profesor potrafi porównać miesiączkę („Miesiączkowanie”) do twórczości, kreatywności, nazwać je „mentalnym miesiączkowaniem”. Nie jest to nic przyjemnego, często boli, ale jednocześnie oczyszcza. W naszej kulturze miesiączkowanie, naturalnie wypływająca krew miesięczna to poważne tabu. (Akurat mamy przypływ dyskusji, związanych z dostępnością środków higieny dla kobiet w publicznych toaletach i nie brakuje oburzonych „błahym” tematem, w tym oburzonych kobiet). Krew ludzi zabijanych, także na filmowym ekranie, masowo płynie szerokim strumieniem. Na wschodzie trwa wojna i znów upijamy się bohaterstwem poległych. Dobrze, że tym razem słychać jednak coś o wojennych miesiączkach, rodzeniu i gwałtach. Mniejszość ucho do nich przykłada, pozwala złuszczyć błony, związane z utrwalonym kultem zabijania. Nawet sprawiedliwego. Jesteśmy cywilizacją śmierci. Jolanta, córka Ireny, wnuczka Bronisławy, prawnuczka Ludwiki przypomina o życiu. Opisuje je, pisząc o wodzie, krwi, płynach, cieczach, przelewających się w naszych ciałach, o tym, że zapakowaliśmy nasze umysły w folię, przezroczystą, ale oddzielająca nas od dotykania, smakowania, czucia. Bo czym innym jest błona?

Nie wiem, kim byłabym, gdybym nie spotkała Pani Profesor. Mówię to bardzo, bardzo serio. Jako dziewczyna, kobieta pogubiona tożsamościowo, zbuntowana i przerażona, praktycznie bez kontaktu z żeńską linią swego pochodzenia. Czytanie „Błon” trwało, bo przypominało mi młodość, moje dawne młode marzenia. Inną osobę. Jeszcze niematkę, jeszcze nie matkę niepełnosprawnego dziecka, teraz uwikłaną w tysiące sznurków, zasłon, niemającą dla siebie przestrzeni. Czytanie Jolanty pozwala złuszczyć trochę błon. Czuć, widzieć, opisywać swoje życie tak, jak ona pisze filozofię -- przez małe zdarzenia, mikro-dotyki, liźnięcia. Tekst „Liźnięcie” też lubię. Mam dobre słowo dla siebie – jestem skazana na liźnięcia. Nie zmieszczę więcej, żyjąc życiem drugiej osoby bardziej niż swoim własnym. Było ich tak dużo. W każdej dziedzinie. To o mnie, to moja tożsamość. Forma kontaktu ze światem. Liźnięcia. Słowo bardzo sensoryczne, pasuje mi.

Dorota, córka J., z którą nie rozmawiam od kilku lat. Chronię się. Przed przemocą odrzucenia. Nigdy nie będę kimś, kogo oczekiwała. Ani ona dla mnie. Nie mam już siły nie istnieć dla niej jako osoba, którą się czuję, jestem. Gdy widzę jej zdjęcie, jako małej dziewczynki z jej mamą, babcią, w otoczeniu rodziny – płaczę. Trzymam je w szufladzie, już nie stoi na półce. Jest za ciężkie.

Wnuczka Anny. Nigdy jej nie poznałam. Zmarła, gdy J. miała kilkanaście lat, tuż po tym, jak we trzy, mama i dwie córki przyjechały do Polski. J. była starszą siostrą. To straszna historia. Mąż, ojciec zmarł dużo wcześniej – to straszna historia... J. bardzo idealizowała Annę, ale czasem przebijało ze wzmianek o niej coś ludzkiego, na przykład to, że miała poczucie humoru. Taka psotnica. Dźwigała trudny los. Tonęła (chyba) jak J. w oczekiwaniach innych, ale chyba mocniej się stawiała.

Prawnuczka Petroneli. Ona jest światełkiem. Podobno wszystkich rozstawiała po kątach, popełniła mezalians i jako córka bogatego włodarza miasteczka na kresach wyszła za mąż z miłości. Musiała być silna i zdecydowana. Ale zdaje się, że ukochany za często wyjeżdżał na różne wojny, choćby rosyjsko-japońską. Wcześniej była chyba Zofia. Lubię myśleć ciepło o tym, że była.

Esej „Czarna malwa” wydał mi się najbardziej poetycki. Malwy silnie oddziałują na ludzi. Można je podziwiać, dotykać w rozważny sposób, pić herbatę z ich kwiatów. Malwa jest kwiatem kobiet.

Malwy rosły pod domem mojej babci, jedynej, jaką znałam (dziadków nie znałam wcale), zmarła, gdy miałam 12 lat. Była cudowną osobą. Pamiętam. 
Pani Profesor zmarła rok temu, w marcu. 


Błony umysłu, Jolanta córka Ireny wnuczka Bronisławy prawnuczka Ludwiki; Dowody na Istnienie, Warszawa 2022

Komentarze

Popularne posty