Nocne czuwanie



Najchętniej przeczytałabym tę powieść jeszcze raz. Nie dla fabuły, nie dla fascynującej, gęstej atmosfery, którą autorka umie budować po mistrzowsku. Chciałabym ją czytać ponownie, bo Sarah Moss przypomina o czymś, o czym często kompletnie nie pamiętamy – o historii dzieciństwa, o tym, że nie było ono ani sielankowe, ani w ogóle istotne dla życia społecznego, dla historyków. Dzieci nie pytano o ich relacje, z dziećmi nie rozmawiano. Historia dzieciństwa to miliony "niepotrzebnych" dzieci, o które nikt nie dbał, które szybko umierały, często były zabijane zaraz po urodzeniu.

Zdecydowanie nie doceniamy swoich czasów za to, że dzieci nie umierają już tak często przy porodach, z powodu chorób, którym zapobiega się poprzez szczepienia i powszechną opiekę zdrowotną. Choć może umierają w miejscach na świecie o których nie chcemy pamiętać, własną kulturę uznając za wyznacznik. W tej naszej „lepszej” kulturze śmierć dziecka zdaje się być największym życiowym dramatem, przeszywającym, niewyobrażalnym.

W powieści akcja rusza wtedy, gdy domownicy przypadkiem znajdują w ogrodzie szkielet dziecka.

Narratorka „Nocnego czuwania”, Anna jest historyczką, pracuje na uczelni. Wraz z mężem i dwójką małych dzieci przyjeżdża na małą wyspę Colsay na Szetlandach, odciętą od świata, czyli sklepów i porządnie działającego internetu. Mieszkają tu praktycznie sami, w starym domu, który od pokoleń należał do utytułowanej rodziny małżonka Anny, tak jak i cała wyspa. On również jest naukowcem, ekologiem. Oboje pracują. On obserwuje maskonury, ona pisze książkę na temat dzieciństwa w Wielkiej Brytanii w drugiej połowie XVIII wieku, nazywając ją „Piękny okres”.

Pojawia się szkielet i zaczyna policyjne dochodzenie. Anna zaś zaczyna prowadzić dochodzenie historyczne – poznaje historię wyspy, losy zamkniętej społeczności, którą od świata izolowało nie tylko zimne morze, niebezpieczne klify, ale i język – gaelicki. Tropi losy jej dawnych mieszkanek oraz mieszkańców – ich losy różnią się, dlatego feminatywy bywają przydatne. Powieść zostaje wzbogacona o jej zapiski oraz odnalezione listy młodej kobiety, która trafiła na wyspę sto lat temu.
Na Colsay przybywa jeszcze jedna rodzina – rodzice i córka, wynajmując domek dla gości. Rodzina z problemami, dodajmy.

Nieźle wymyślone, prawda? W sam raz na thriller czy horror nawet.

Horror i thriller czają się we wspomnianej już atmosferze, nastroju, które Sarah Moss naprawdę perfekcyjnie buduje. Groza wciąż wisi w powietrzu, i to ta największa – na ponurej wyspie zaraz może umrzeć kolejne dziecko.

W recenzjach i opiniach na jakie trafiłam, przeczytałam, że to powieść o trudach macierzyństwa, jego ciemnej stronie. W jakimś stopniu tak. Anna jest zdana na siebie, mąż nie bardzo pomaga w domowych obowiązkach. To ona zajmuje się codziennym krzątactwem i tak układa czas im wszystkim, zwłaszcza sobie i dzieciom, by móc pisać. Podczas nocnego czuwania zazwyczaj.

Dla mnie bardziej jest to rzecz o kulturze rodzicielstwa – określenie pojawia się w książce kilkukrotnie. Kiedyś, teraz. Jest tu sporo sarkazmu i ironii na temat celebryckich parentingowych porad typu: „jak się dobrze zorganizujesz, to wszystko zrobisz”. I dzieci, i praca, i posprzątane, i ugotowane, i uroda kwitnie. Taaaa… Anna daje się lubić jako bohaterka. Jest taka realna! Dojada resztki po dzieciach, bo wtedy przynajmniej coś zje i nie trzeba szykować na nowo. Cała ona i dom są w plamach, smarkach, okruchach i uj wie jeszcze jakim syfie. Nie pamięta, czy ma w domu mopa. Czuła dla dzieci, cierpliwie śpiewająca im ulubione piosenki, organizująca zabawy i atrakcje, w myślach – morduje… Zastanawia się, czy mogłaby być lepszą matką. Groza w zestawie z poczuciem humoru. Lubię to.

O wymienionych aspektach napisał kolega speculatio, więc sobie zajrzyjcie. To on zresztą wpakował mnie w czytanie „Czuwania”, jak zwykle trafił.

Ja jestem zdecydowanie bardziej pod wrażeniem historii dzieciństwa. Dziś – magiczna kraina, wewnętrznie dziecko, smaki dzieciństwa i sentymenty. W niektórych bańkach, w tym pedagogiczno-psychologicznych. Kiedyś sieroty, podrzutki, bękarty, których umierało ponad 80 procent. Nigdzie nierejestrowane zgony noworodków. Niepotrzebne, niekochane, wstydliwe. Dzieci chore. Niepełnosprawne.
Historia dzieci jest wciąż brakującym ogniwem w naszych dziejach.

I to byłoby na tyle. Noc jest, moje nocne czuwanie. Chciałabym więcej, głębiej o tym pisać, o Annie Freud, o tym hipokrycie Rousseau. Ale nie wiem, kiedy znajdę na to siły. Jestem matką. Specjalną. Nieźle zorganizowaną (jak na swoje ADHD), z czego nie wynika żaden cud, bo i tak, jak zawieje wiatr, to organizacja wali się z każdej strony. Mopa mam!

Zostawiam sporo smakowitych cytatów, czasem strasznych i nieśmiesznych (wyboldowania pochodzą ode mnie). Oraz kilka linków.

Bardziej prawdopodobne jest zaprowadzenie pokoju na Bliskim Wschodzie i rozwiązanie problemu biedy i głodu na świecie, niż bezbłędne wychowanie dzieci, dlatego wolę słuchać proroków lewicy, a nie podszeptów serca. Marksa stawiam przed Freudem. Nie można się zastanawiać tylko nad tym, co jest słuszne – równie ważne jest to, czy jest możliwe.

Rodzicielstwo przestało być stanem biologicznym. Przekształciło się w przedsięwzięcie, które może się nie powieść, tym samym tworząc przestrzeń dla różnych instytucji, które miały zastąpić nieudane komórki rodzinne i społeczne.

Historia jest retrospektywą, ma sens tylko wtedy, kiedy opiera się na fragmentarycznych i niekompletnych informacjach. Nie da się tworzyć historii w oparciu o prawdziwe życie, chaotyczne i pełne bólu. Narodziny, łączenie się w pary i śmierć powtarzają się stulecie po stuleciu, tylko w innych kostiumach i otoczeniu, a my widzimy w nich swego rodzaju odbicie naszego życia. Bezskutecznie próbowałam wyobrazić sobie chaos, który zapanowałby, gdyby każdy Pikt tweetował na temat rzymskiej okupacji, każdy Rzymianin spisał relację z upadku cesarstwa, każdy anglosaski chłop sprawozdanie z przejścia na chrześcijaństwo, każdy Wiking notatkę z kradzieży każdej anglosaskiej krowy. Co, gdyby każda ludzka istota na tej planecie spisała swoją opowieść? Źródło pisane, które jest jedynie wiernym odtworzeniem prawdziwego życia, każdej błahostki i daremnego wysiłku, jest gorsze niż brak jakiegokolwiek źródła. Wydało mi się nagle możliwe, że media społecznościowe oznaczają tak naprawdę koniec Historii.

Kobiety z wioski, podobnie jak moje XVIII-wieczne bohaterki, mogły chodzić tylko tam, gdzie udawało im się donieść dzieci. To ograniczenie zdecydowanie mniej mnie oburzało, kiedy zimna woda sączyła mi się po butach i ramionach, a twarzyczka Motha czerwieniała z wściekłości. Bycie uwiązaną w domu ma swoje zalety.

Wszystkie poradniki dla rodziców, zarówno XVIII-wieczne, jak i współczesne, przestrzegają przed stwarzaniem wrażenia, że poważnie traktujemy irracjonalny lęk naszych dzieci. Mnie samej nie udało się jeszcze pokonać lęku za pomocą zdrowego rozsądku.

Mogła być kimkolwiek, każdą małą istotką, chcianą lub napiętnowaną, utraconą w gniewie, w wypadku lub z rozpaczy. Przypadło jej w udziale jedno z tych krótkich, nigdzie nie odnotowanych żywotów. Nie udało jej się nawet doczekać do chrzcin, nie mówiąc już o pierwszoosobowej opowieści w internecie lub pamiętniku przechowywanym w miejskim archiwum.

Wszystkie przypadki dzieciobójstwa, które opisano w literaturze przedmiotu – podzbiór, z którego siłą rzeczy wykluczone były wszystkie historie, które udało się skutecznie zataić – zostały dokonane przez niezamężne dziewczęta wypierające się ciąży, rodzące w samotności, a następnie utrzymujące, że dziecko przyszło na świat martwe. Co oczywiście mogło być prawdą. Ciała dzieci znajdowano najczęściej pod łóżkiem albo w wygódce, a jeśli zwłoki pochowano poza domem, matka najczęściej miała wspólnika, choć moim zdaniem to wspólnicy często byli mordercami. Mało która kobieta jest w stanie zaraz po porodzie wyjść na dwór i wykopać grób. Takie dzieci często miały poderżnięte gardła (przypomniał mi się Dziki Chłopiec z Aveyron) lub zostały uderzone w głowę. Matki, które działały samotnie, najczęściej dusiły dzieci, czasem używając do tego pępowiny.

Znalazłam tabelkę przedstawiającą wiek ofiar dzieciobójstwa. Ponad 80% ofiar żyło krócej niż tydzień, reszta dzieliła się na dwie grupy: dzieci zabite przez ojców lub opiekunów, którzy nie byli w stanie znieść ich krzyku nawet minutę dłużej – dziwne to, choć biorąc pod uwagę biologię ewolucyjną, niezbyt zaskakujące, że matki, które są częściej wystawione na krzyk przy jednoczesnym skróceniu snu niż ktokolwiek inny, rzadko posuwają się tak daleko w celu zapewnienia sobie chwili spokoju, oraz dzieci uduszone przez matki, które nie były w stanie ich nakarmić i nie mogły patrzeć, jak umierają z głodu.

Większość nagrobków była tak zniszczona przez deszcz i wiatr, że trudno było stwierdzić, czy w ogóle wykopano je kiedyś i wyryto w ich jakieś słowa. Leżeli tu ludzie, którzy nie zostawili po sobie nic oprócz potomstwa. Duchy ich niecierpliwości, porywczości, niedoceniania osiągnięć własnych dzieci i niezdolności do przyznania się do błędów nadal szeptały coś do uszu rodziców w Colli, w Nowej Fundlandii i w Sydney.

– Mamusiu! Przestań zasypiać. Czy chciałabyś licznik, który przelicza kilodżule na kilowaty?


Nocne czuwanie, Sarah Moss; CZWARTA STRONA, Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o., Wydanie elektroniczne 2017; tłumaczenie: Paulina Surniak

Zdjęcia w kolażu są mojego autorstwa. 

***
O książce "Nie pozwolę ci zniknąć", żałoba to sprawa indywidualna

O książce, która daje prawo do cierpienia według własnych reguł

"Przez wyobrażenia, co kobieta powinna, nie udaje się tworzyć na poważnie polityki społecznej." -- napisałam tutaj. Nie pamiętałam, że to taki osobisty tekst. 

Stąd jej rewolucyjny pomysł...
- ...sztucznej reprodukcji jako czegoś, co jest warunkiem prawdziwej wolności dla obu płci. Mówiła, że dopiero ciąża poza organizmem kobiety będzie taka sama dla obu płci i dopiero wówczas obie płcie znajdą się w tej samej sytuacji w relacji do dzieci.
Zatem sztuczne macice, w których dojrzewają płody.
- Firestone wyobrażała sobie, że przyniosą nam wszystkim w równym stopniu wolność. A do tego już w 1970 r. pisała, że sztuczna reprodukcja pozwoli zachować równowagę ekologiczną i będzie nas chronić przed niekontrolowaną rozrodczością.

Policz, jeśli chcesz, iIe warte jest prowadzenie domu. 


Chciałabym wierzyć, że o tym wszystkim można rozmawiać. Nie murując się w okopach własnego zdania, wygenerowanego dwie sekundy po usłyszeniu tematu.

Komentarze

Popularne posty