Gruba




Przeczytałam w dwóch podejściach. Pierwsze miało miejsce latem, zaraz po tym, jak książka wyszła. Porzuciłam w połowie – z konkretnego powodu, będzie o tym. Wróciłam niedawno, ze dwa dni temu skończyłam. Sprawnie, chętnie, z zainteresowaniem.
Tylko teraz nie wiem, co napisać. Zastanawiam się, co jest najważniejsze. Nie chcę się za bardzo rozpisać, a przy tej książce można. Spróbuję Was zachęcić, nie zamęczając analizami. Syntetyzować. Scalać. Do brzegu. Do brzegu. Najlepiej powiem – sami przeczytajcie, ha, ha.

Ta książka naprawdę jest wieloaspektowa. Autorka postarała się, by pozaglądać w każdy kąt, gdzie może czaić się gruby problem, gruba sprawa. Mistrzowski reaserching, przywołujący dziesiątki rozmaitych akcji, związanych z tematem otyłości. Kampanie informacyjne, akcje, wspierające odchudzanie, afirmacyjne działania influencerów w Polsce i na świecie. Rozmowy z konkretnymi osobami, reprezentującymi rozmaite oglądy, związane z (własną) otyłością,. Jedne z tych osób schudły, inne nie dały rady. Chudły z planem i wsparciem, lub rozpaczliwie. Jeszcze inne nie chciały, nie próbowały, zaakceptowały. Mówią anonimowo lub nie. Mówią bardzo różne rzeczy. Mówią zwykli ludzie, osoby publiczne, borykające się z problemem nadmiernej wagi. Źle piszę – niektóre nie widzą w tym problemu, widzą pewien fakt, widzą siebie – jestem gruba i co z tego?
Została tu zaprezentowana silna i interesująca „fatróżnorodność”.


Tym bardziej książkę polecam. Dla poszerzenia horyzontów, niezależnie od tego, czy sylwetkę mamy szeroką czy mniej. Jest pazur, ostra krytyka, jest też wejście w sam środek problemów – nie ma się dystansu, jeśli coś cię mocno dotyka. Maria Mamczur jest doświadczoną dziennikarką i osobą grubą – w jednym z rozdziałów opowiada o sobie, zastanawia się nad swoimi kompetencjami do pisania o społecznym postrzeganiu otyłości, dyskryminacji, radzeniu sobie z przemocą, zaniżoną samooceną. Z życiem w świecie, który – jak to chętnie mawiają neuronietypowi – nie został dla nich zaprojektowany. Dla grubych też nie został – dużo rzeczy, które są za małe, za wąskie, za lekkie. Niedostosowane.
Tu napiszę, co sprawiło, że odłożyłam lekturę na parę tygodni.

Wyłożyłam się na temacie przemocy. Na czytaniu przykładów hejtu, komentarzy adresowanych do osób z nadwagą . Deja vu. Przemoc jest zawsze taka sama. Nie ma różnicy między „tłustą lochą” a „debilem z autyzmem”, nie ma jej tam, gdzie takie słowa się zaczynają, skąd wychodzą. Przemoc to przemoc. Amen.

Przeglądam egzemplarz, zaznaczyłam sporo. Kwestie o których mało się mówi. Świetne cytaty. Podoba mi się konstrukcja książki – autorka sama stwarza ramy. Raz na strony wkłada wywiad, raz zbiór wypowiedzi, raz własną, reporterką opowieść. Jest dynamicznie. Jest dużo. Nie wiedziałam od czego zacząć i jak się nie rozwlec – to już wiecie. Zanim zaczęłam pisać, szukałam jakiegoś początku i ram.
Przeczytałam komentarze na lubimyczytac.pl

Na moje czucie dużo tam fatfobii. W wielu komentarzach brzmi silna niechęć do otyłości. Tak silna, że niektórym przesłania treść książki. Jakby komentatorki, bo są to komentatorki, nie dostrzegły, że książka nie promuje nadwagi (słowo „promuje” zrobiło się dziwne…) Nie ma w niej akceptacji otyłości. Jest akceptacja wobec osób, które są grube. Bezradne wobec takiego losu.

Przyczyny ich otyłości są zazwyczaj złożone. Nie każdy może schudnąć na pstryk, bo to złożony proces. Nie wystarczy pobiegać, poskakać i jeść sałatę. Otyłość to sprawa społeczna i sytuacja bardzo indywidualna jednocześnie.

Jest o tym, że:
  • osoby grube często chorują, niestety lekarze niemal każdą dolegliwość tłumaczą nadwagą – proszę schudnąć
  • osoby grube są takie, bo bardzo często (ale nie zawsze!) rzeczywiście jedzą za dużo – pytanie tylko, dlaczego to robią, czy mogą przestać (bo prostu przestać zwykle nie mogą…)
  • osoby grube zwykle chcą schudnąć, ale – jak wszyscy – chcą też żyć zwyczajnie, szczęśliwie, pełnią życia, a nieustanna walka z jedzeniem wsadza je w jakiś szaleńczy kołowrotek; czasem więc muszą wybierać.
Sensowne jest pytanie autorki, które czai się w którymś z ostatnich rozdziałów:
gruby jest wstrętny i leniwy, bo je, a szczupły fanatycznie ćwiczący, maltretujące swoje ciało, by osiągnąć jakąś tam wymarzoną sylwetkę ma być OK? Serio? Nie chodzi o regularne ćwiczenie dla zdrowia i kondycji, chodzi o to, że siłownie i kluby fitness pełne są ludzi, którzy tkwią tam pół dnia, by „zbudować” sobie pośladki czy ramiona jak u jakiejś gwiazdy. Jakaż to musi być koszmarna nieakceptacja siebie! Chude dziewczyny odzywają się pod postami o grubych – dlaczego o nich się tak mało mówi, ciągle tylko grubaski na piedestale, one też cierpią! Nie powinny. Choć obawiam się, że jednak osoby z nadwagą są częściej zawstydzane, wyśmiewane, bo nasza kultura długo promowała chudość (właśnie chudość, nie szczupłość) jako ideał pożądanego wyglądu. A chudością/szczupłością też kryją się konkretne problemy pojedynczych osób, jak i za otyłością.

Nie mam nic do gadania w temacie otyłości olbrzymiej. Więc czytałam z ciekawością i pokorą.


Mam za sobą klasyczną babską historię ciągłego niezadowolenia ze swojej sylwetki, skupienia na brakach (dziś nie rozumiem jakich…), oczekiwania, że jak się postaram kiedyś będę doskonała. Tańczyłam, ćwiczyłam kilka razy w tygodniu, wytapiałam pot. Bo była moja pasja, moje życie, moje intymne strefy, ucieczki, także długo po tym, jak był już P. Żaden przymus. A nogi wciąż były nie do mini. Choć dziś chyba też tego nie rozumiem. Nosiłam ciuchy, które dziś wydają mi się żartem – czy to dla elfów? O takich przypadkach też jest w tej książce.
Aż naprawdę przytyłam. Dużo. I się zatrzymałam na sylwetce nieidealnej. To była konkretna sytuacja, nie chcę jej znowu przywoływać.
Od tamtej pory schudłam. Przez ostatnie pół roku – znów widoczne mniej. Za mało. Chciałabym jeszcze. Szło dobrze, bo w życiu szło lepiej z kilku powodów. Od trzech tygodni nie byłam na zajęciach, bo życie znów mi korki wysadziło. Obiecuję sobie, że w tym tygodniu już na pewno wrócę. Codzienność z opieką w tle nie jest sprzymierzeńcem.  To są właśnie uwarunkowania. Czasem nie mam siły przejść z pokoju do łazienki. Ale są też okresy, gdy na luzie wypełniam plany. Zwracam uwagę na to, co jem. Umiem zrobić zdrowo, to żadne wyrzeczenie, to nawyk. Czasem nie mam siły zrobić nic. Czasem, by przetrwać wieczór potrzebuję kalorii. I tak to się toczy. Ostatnio lepiej, bo ogólnie zrobiło się lepiej, mimo wytrąceń, które pewnie zdarzać się będą.

Grubi z książki, jak zrzucili wagę, często nie umieli być szczupli, stawali się nerwowi, tracili energię do życia.


Gruba. Reportaż o wadze i uprzedzeniach, Maria Mamczur; Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2022

Tu o książce „Głód” – niezbyt pochlebnie, ale i tak jest ona ważna

A tu o zmaganiach z jedzeniem, przedstawionych w komiksie "Lżejsza od własnego cienia"




Komentarze

  1. Te same prawa rozwoju dysfunkcji mogą, jak przekonałem się na sobie, dotyczyć bardzo nieoczekiwanych sfer ludzkiej aktywności. Ponieważ nie akceptowałem swojej ślepoty pakowałem w rozwój intelektualny, który miał być zamiast. To działa tak samo jak zajadanie, zaćwiczanie, ćpanie, operacje plastyczne i parę innych rozrywek. Znam całkiem dobrze dwa języki obce, mam głowę napakowaną różnymi śmieciami po dekiel, ale dopiero teraz, gdy się wyzwoliłem i nie muszę czytać kolejnej topowej książki, nie muszę być na bieżąco z kolejnym zagadnieniem, gdy mogę zwyczajnie bez tego wszystkiego, w ciszy, albo gdy mogę wziąć książkę do ręki po to, żeby mi z nią było dobrze, albo smutno, dopiero teraz powoli odzyskuję wolność. Wszystkie te rzeczy są tak trudne bo nie wystarczy się na siebie zgodzić, bo trzeba siebie zechcieć, siebie szczerze i z całego serca przytulić. To cholernie trudne. zajęło mi ponad 30 lat, żeby się na to zgodzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wszystkie te rzeczy są tak trudne bo nie wystarczy się na siebie zgodzić, bo trzeba siebie zechcieć, siebie szczerze i z całego serca przytulić." Dziękuję za ten komentarz. Cały jest piękny.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty