Jeszcze trochę



To nie tak, że czytam (prawie) same baby, bo taki jest plan. Nie. Tak się złożyło. Nie wybieram książek ze względu na płeć osoby, która je napisała. W życiu! Nie! Na stosie do czytania i w kolejce do zamawiania też baby. Głównie. Co gorsza, zorientowałam się, że jak odkładałam lekturę (może) na później, to taką, co ją chłop napisał. Ale przecież nie dlatego. Po prostu mi się nie czytała. Jednak...
...wobec powyższych faktów stwierdziłam, że pora zrobić parytet.
Padło na Roberta Pucka, bo akurat niedawno „wyszedł”.

„Jeszcze trochę” to kontynuacja książki „Zastrzał, czyli trochę”, czyli jeszcze trochę opowieści ze Wsi Cudów i okolic (na przykład z warszawskiej Pragi).

Pierwszą przeczytałam, bo, jak blisko rok temu, zapisałam:
„Potrzebowałam odmiany. Od lektur czulekobiecych, okołopatriarchalnych, feministycznych. (...) Lektur tych naczytałam się ostatnio po kokardę. Szukałam więc czegoś innego. Trafił się „Zastrzał, albo trochę” Roberta Pucka.”
Najwyraźniej więc proza pana Roberta pełni funkcje czegoś innego niż zwykle. Pierwszą czytałam nie bardzo wiedząc, co tam znajdę, drugą chciałam przeczytać.

„Jeszcze trochę” składa się z mini-opowiadań, krótkich i bardzo krótkich. Jest ich 41, jeśli dobrze policzyłam, a ja często liczę źle, tak jak źle stawiam przecinki. Dobre jest „Jeszcze trochę” do czytania po trochu. Raz kieliszeczek – czytania na kilka minut, raz szklanka piwa – czytanie zajmie minut kilkanaście. Trunki te są regularnie spożywane przez bohaterów książki. Przez mniej liczne bohaterki – postacie drugiego planu także. „Popijałam” z czytnika, w środkach komunikacji miejskiej. Sporo czasu w niej spędzam, staram się ten czas wykorzystać jak najlepiej.

Męska proza. Świat pijaczków, złodziejaszków, dumnych biedaków, biedaków-nieboraków. Można się czepiać, jak ktoś się uprze, że to romantyzowanie meneli, alkoholików, przestępczego planktonu, etc. Nieee. Jak mam tak pisać o tej książce, to lepiej się zamknąć.

Chłopaki popijają, rozmawiają, czasem trochę rozrabiają. Przyjeżdża policja, odjeżdża policja. Włóczą się po okolicy, kogoś spotykają, coś z tego wynika lub mniej. Jakoś to życie się toczy. Czasem jakieś baby się pojawiają – trochę z nimi przyjemności, więcej zwykle kłopotów. Chorują, umierają. Niejeden na własne życzenie mówi światu pa, pa, czy raczej: spierdlam. I życia nie ma.
Gufniane to życie. Ale życie. Coś tam próbuje się z niego uszczknąć. Raz kieliszek, raz szklankę. Trochę lepiej się zrobi. Na chwilę.

Bardzo mnie ta książka wzruszyła. Nie trochę, Bardzo!

Polecam spróbować. Jako lekarstwa na synapsy przegrzane pierdoletami o rozwoju, samorozwoju, dobrostanie, „selfkarach”. Na pop-psychologię. Na pierdololo o czynieniu dobra i solidarności wszystkich ludzi, bo przecież możemy być po prostu dla siebie mili. Takie to przecież łatwe – uśmiechnąć się, nie czynić bliźniemu, co niemiłe. Jako leku na kołczingi, że jak się zechce i zaprze i będzie się pracowało i starało, to można i się uda.

Gufno prawda.

W genetycznej loterii można bardzo ...ujowo trafić. Można utkwić w miejscu, z którego się nie wyfrunie. Jak gwóźdź wbity w deskę.
Ani w moim wzruszeniu ani w tej prozie nie ma sentymentalizmu.
Twarda ona jest, gwoździami nabita, tyle, że miękko napisana. Płynnie, łagodnie. Z miłością. Ze słowami brzydkimi, z mnóstwem słów interesujących, których na co dzień nie usłyszymy. Robert Pucek ma talent.

Ja nie bardzo umiem lepiej, głębiej napisać, choć czuję, że napisałam za mało i powierzchniowo (ale nie powierzchownie).

Dorzucę więc kilka cytatów z „Marzeń Nemeczka”, jednego z dłuższych opowiadań. O tym, jak można mieć w życiu przesrane. Za nic. Noż, k..wa za nic! 

On jest już wrakiem fizycznym i psychicznym... z tym, że no... jest twardy, bo naprawdę tyle, co on przeżył w wieku dwudziestu trzech lat... on co chwila ma jakieś limo, co chwila mu ktoś najebie, naliczy na pieniądze. Nie da się pomóc temu człowiekowi za bardzo, bo wiesz on mówi... ja mu próbuję ogarnąć jakąś pracę, mówię: Ogarnij się, nie pij, nie kradnij, on mówi: Dobrze, wszystko jest w porządku. Po czym gadam z koleżką i pytam, co tam... a on, że Nemo rowery dla niego wali.

(...)

Ale uważam, że Nemeczek zasługuje na coś więcej. Bo wiesz, Wujek, na Pradze jest wielu agentów, ale on jest szczególny i to nie przez to, że jest jakimś kotem, tylko przez to, co on znosi, co on przeżywa i przez to, że jest takim kosmitą…


(...)

– Teraz wali rowery, tak?
– Tak. Teraz jest, że tak powiem, kowalem własnego losu. Znaczy nie do końca, bo pracuje dla ludzi, którzy go tam jakoś, według mnie, dymają, no ale...


(...)

– Szkoda tego Nemeczka...
– No szkoda...



Jeszcze trochę, Robert Pucek; wydawnictwo Linia seria Biała Plama, Warszawa 2022




Proza pana Roberta jest od czegoś innego niż zwykle, ale jego tłumaczenie już nie. Jako tłumacz pan Robert ma duuuży wpływ na świat moich lektur „czulekobiecych, okołopatriarchalnych, feministycznych”, a nawet "autystycznych". A, że tłumaczy z niderlandzkiego, znajduje unikalne perełki, które podsuwa polskiemu wydawcy. 
Oto lista jego wpływów. Same baby! 

Ranliwość

Księga samozniszczenia

Esej o depresji

Charlie. Autysta wspaniały.






A Nemeczek to był w "Chłopcach z Placu Broni". Nemeczka zapamiętałam. Ernest miał na imię. 



Komentarze

Popularne posty