Ciało (3): Bunt Ciała, Butoh Hijikaty




Intensywne, kilkugodzinne spotkanie. W metrze, w drodze po pana Piotra, oczywiście. Potem w domu na balkonie, aż zaczęło się ściemniać. Wreszcie wieczór. Dokończyć trzeba było już pod lampą. Ale dobrze jest, wszystko pasuje.

Butoh to mrok. To taniec ciemności. Bunt przeciw temu co ładne, co się podoba. Powstał jako odpowiedź na mocno skodyfikowany tradycyjny taniec japoński i jednocześnie jako odpowiedź na estetykę scenicznego tańca zachodniego. Bohater mojej lektury, Tatsumi Hijikata (1928-1986), twórca butoh, a raczej jeden z dwóch jego twórców, obok Kazuo Ono, reformator teatru, reformator tańca to ambiwalentna postać. Opisy jego eksperymentów taneczno-teatralnych są drastyczne. Powiedzieć obsceniczne to za mało. Przewiercają wnętrzności. Głównie okrutne traktowanie zwierząt jako scenicznych rekwizytów. Możliwe, że niejedna osoba odłożyłaby książkę, czytając o ściskaniu i duszeniu między nogami żywego kurczaka podczas przedstawienia. Ja już o tym słyszałam. Nie sięgnęłam po tę książkę przypadkiem.

Autorka, Aleksandra Capiga, japonistka, tancerka butoh, terapeutka tańcem i ruchem relacjonuje, nie ocenia. Opisuje fakty z życia Hijikaty, by zrozumieć istotę butoh. W dzieciństwie doświadczył cierpienia, dla swoich uczniów, tancerzy, ludzi z nim współpracujących mógł być potworem.
(Dygresja: w naszym świecie właśnie wypływa temat mobbingu, jakiego miał dopuszczać się Tomasz Lis, wieloletni redaktor naczelny „Newsweeka”, teraz już były. Po raz kolejny dyskutowany jest temat, co wolno „autorytetom”. Autorytet Lisa wzięłam w cudzysłów, ale nie wiem, czy taki zastosować, gdy mowa o wielkich nazwiskach w sztuce, o autorytetach z encyklopedii chociażby teatru, Gdy ja, jako młodziutka fanka teatru, tańca, współczesnej sztuki podziwiałam spektakle Gardzienic, moja znajoma – wtedy jej nie znałam – będąc w zespole, cierpiała. Też jako młodziutka dziewczyna.

Capiga pisze o powiązaniach Hijikaty z Grotowskim (sorry not sorry I’m boomer – wiem, kim był Grotowski), zapewne też nie był miłym człowiekiem... Nie znali się, ale ich twórcze poszukiwania (teatr ubogi/taniec mroku) szły w podobnym kierunku – obnażenia, odarcia, dotarcia do najgłębszego rdzenia, który porusza człowiekiem. Autorka wspomina też o pokrewieństwie butoh z Jeanem Genetem (teatr absurdu), z ekspresjonizmem.
Stworzoną przez siebie formę ekspresji Hijikata nazwał ankoku butoh. „Ankoku” znaczy po japońsku „mrok”. Butoh było nowym słowem, podobne pojawiało się w złożonych wyrażeniach, mających związek z tańcem, europejskim, historycznym. Hijikata szukał innego określenia niż „buyõ”, czyli po japońsku „taniec”. By jego sztuka się nie kojarzyła z podskokami, piruetami.

„Mawiał, że „balet klasyczny unosi się siedem cali nad podłogą, a teatr butoh opuszcza się siedem cali pod podłogę”.


Przy Hijikacie, a i całym butoh pojawia się też określenie: archeologia ciała. Tu kropka. Kręci mi się w głowie. Chcę o tej książce (sobie) napisać, nie muszę przecież. Miało być mocno, ale szybko i łatwo napisane. Tymczasem wiercę się wokół tego wpisu już trzy tygodnie. Zagrzebałam się w pracach naukowych, artykułach. O butoh, o tańcu, o teatrze. Nie wystarczyła mi ta jedna książka – ledwo 100 stron tekstu, sporo zdjęć. Zniknęłam pod kilkoma warstwami przekopywania się przez nie. A przecież nie mam czasu, tyle spraw, jestem zmęczona, muszę lecieć, nie rozumiem, co czytam, gdy P. krąży niestrudzenie wokół i bez przerwy artykułuje. Zamiast lekkości – ciężar. 
Odkopuję grób.

Po co? Chciałam więcej. Kiedyś, za bardzo bardzo młodu chciałam zajmować się teatrem, fascynowały mnie zwłaszcza jego pierwsze, pierwotne formy i późniejsze powroty do nich oraz wyrastający z obrzędów teatr lalek. Potem taniec i ruch, jeszcze całkiem niedawno. Wygląda na to, że gdzieś tam siedzi rdzeń. Archeologia wsobna.

Książka przywieziona rok temu z Krakowa, napisana w 2009 – dawno… Olę, autorkę, znam. Chciałabym powiedzieć – była moją nauczycielką butoh. Ale to tylko kilka miesięcy warsztatów. Blisko wydawnictwa, w którym pracowałam, mogłam tam być raz w tygodniu po pracy. Szczęśliwie się złożyło, bo próbowałam tańca mroku już wcześniej, do Oli szłam z przekonaniem, że wiem, co robię. Jak zmienił dzień, a może tylko godzina zajęć – przepadło. Pogrzebane. Klasyk. Moja karma. Nie znaczy, że lubię.

Nie lubił swego życia Tatsumi Hijikata. (Przyszło mi do głowy, że ja o swoim nie mogłabym tak powiedzieć, mimo wszystko). Przynajmniej na początku. Ola opisuje twórczą drogę Hijikaty, kolejne przystanki, przede wszystkim – początki. Ankoku butoh zrodził się z nieszczęśliwego dzieciństwa Hijakaty, a przynajmniej on takim je widział. Zmitologizował je. Zamienił w coś, co pozwoliło mu przetrwać, i samo przetrwało, „weszło” w tysiące ludzi.

Hijakata urodził się w północno-wschodniej części Honsiu, w prowincji Tohoku, gdzie często było zimno. Najmłodsze dziecko, 11. w wielodzietnej rodzinie. Nie był oczekiwany. Urodził się, a potem po prostu zajęto się nim. Gdy rodzice pracowali w polu, spędzał jak wiele innych dzieci długie godziny w koszu (izume), z którego nie był w stanie się wydostać. Dla bezpieczeństwa. Wyjęty z niego, zdrętwiały nie był w stanie chodzić. (Dygresja: czytam teraz o tym, jak traktowano dzieci, nim nadeszły czasy ćwierkającego ze szczęścia, cukierkowego parentingu – świetna powieść „Nocne Czuwanie” autorstwa Sarah Moss; dzieci bywały niepotrzebne, rodzone byłe jak i zaraz porzucane – ten gęsty temat już mnie kusi).

W twórczym procesie Hijikaty silnie ukonstytuowała się figura matki (miała 46 lat, gdy go urodziła, ciężko pracowała), odczuwał głód jej opieki. Ojciec, który bił matkę. Przezroczyste więzi ze starszym rodzeństwem. Bliskość z jedną tylko siostrą, która w pewnym momencie na zawsze zniknęła z domu. Kosz, w którym nie mógł robić nic, oprócz zabawy własnym ciałem, jego wydzielinami. Odległa matka. Strata siostry. Chłód. Błoto. Samotność. Obserwacja świata, podglądanie jako jedyne dostępne zajęcie. By zająć się czymkolwiek, gdy nikt nie zajmuje się tobą. Zjawa „Wiatr Daruma”, którą sobie wymyślił. To kanwa Hijikaty, na niej splótł swoją mitologię, stworzył swój teatr. Nie jest ważne, jak było naprawdę. Ważne jest co zobaczył w swojej wyobraźni, co czuł.

W tańcu butoh ciało ma zostać wyzwolone z szablonów, które narzuca mu kultura, do których jest tresowane. Ciało pierwotne, ciało japońskie na pałąkowatych nogach (specyficzny krok, chód w butoh), ciało w kryzysie.
Hijikata uważał, że kryzys rodzący się z uwikłania ciała w konwencje społeczne, które nakazują człowiekowi ukrywać niepiękną część własnej natury uznawaną za tabu, jest początkiem procesu odkrywania prawdy o ciele. Zgodnie z tą myślą, butoh miało ukazywać słabość i potrzeby człowieka, uznając przy tym za ważne tajone i wstydliwe aspekty życia, jak choćby te związane z fizjologią.

Ciało pierwotne, archaiczne. Ciało narzędzie. Ciało obnażone. Ciało ludzkie, pozbawione cech płci – w butoh paradoksalnie właśnie przez nagość, pobielanie ciała –  teoretycznie powinno to podbijać płciowość i erotyzm, a je neutralizuje. Taniec butoh – sytuacja człowieka w stanie kryzysu. Efekt nie miał się podobać, jak w tańcu klasycznym, ale też i współczesnym. Początkowo taniec bez kobiet – traumy z dzieciństwa, niechęc do estetycznego tańca baletnic. Pojawiły się na warsztatach i w spektaklach butoh później, gdy Hijikata dostrzegł, pojął, jakie możliwości ma kobiece ciało, ile jest w stanie znosić, ile w nim elastyczności, determinacji.

Spektakl się nie liczy. Ankoku butoh to proces tańczenia, w którym pojawia się cierpienie, brzydota, nie tylko fizyczna, deformacja, niepełnosprawność. Hijikata nie miał sylwetki tancerza, sam był w jakimś stopniu zdeformowany, niepełnosprawny, „brzydki”, miał problemy z kręgosłupem, krótszą nogę. 
Alkoholik. Homoseksualista.

Butoh to spotkanie ze swoim bólem. U Hijikaty tancerz nie odtwarza, nie zmienia się w kogoś innego (jak u Grotowskiego – aktor nie gra), staje się przez to bardziej sobą. „Butoh jest o poszukiwaniu autentyczności” – mówiła Ola w jednym z wywiadów. Ruch odbywa się poza wolą. Nie tancerz porusza ciałem, to ciało się porusza. Ono mówi. Jakieś jego części, te czy inne chcą się poruszać. Coś je drażni, boli, coś się w nich odzywa. Tancerz jest tańczony. Ruchowa anarchia.
Gdy ciało wymyka się spod kontroli, każdemu krokowi towarzyszy niepokój. Znają ten dyskomfort ludzie przechodzący rehabilitację po wypadku lub upośledzeni ruchowo. By nie żyć w ciągłym strachu, trzeba znaleźć sobie coś, co będzie oparciem dla niepewnych nóg.

Ciało w traumie.
Cierpimy udręki powodowane niepokojem, ponieważ nie jesteśmy w stanie żyć z własnymi lękami. Niepokój jest wytworem dorosłego człowieka. Tancerz napełniony duchem butoh staje naprzeciwko źródła własnego strachu: tańca, który czołga się ku wnętrznościom Ziemi.
Ku zmarłym. By się nie bać.

I co? Podobało się? Dla mnie – sztos! I ulga. Napisałam.
Od czasu to czasu muszę coś takiego napisać. Spotkać się z tym, co zakopane. I. pewnie znów powie, że takich wpisów nie czyta, to dla niej za mądre, i żebym może już zlazła z tej drabiny. Robota jest. Matki niepełnosprawnych dzieci czekają, by napisać coś dla nich.
Dobrze jest wchodzić, dobrze schodzić.
Butoh matki niepełnosprawnego dziecka. Tańczę. Codziennie. Nieładnie.
Tęsknota za swoim potencjałem, za potencjalnym/potencjalną sobą, która się nie narodziła, albo nie urosła. Została w mroku. Każdy człowiek coś traci, gdy coś wybiera.

W pracy "Obecni ciałem" Doroty Zamorskiej czytamy:
Tancerz butō zbliżał się do świata figur marginalnych, pozbawionych głosu: „dzieci, osób niepełnosprawnych (w szczególności niewidomych muzyków), szaleńców, uchodźców, prymitywnych dzikusów, starców, a nawet kozłów ofiarnych z różnych kultur”.

Butoh jest "Ranliwość" Nadii de Vries.
Opis choroby, niekontrolowanej fizjologii, słowa autorki: Powinno być można powiedzieć światu: „Popatrz na moją ranę”. Nie żeby zwrócić na siebie uwagę, ale po to, by znaleźć zrozumienie. I mój ulubiony cytat: Nie przychodzę w pokoju i nie idę w milczeniu.

Butoh jest „Cierpisz? Masz do tego prawo” Megan Devine, w którym przeczytałam: Świat jest przepełniony cierpieniem, ale ciężko pracujemy, by tego nie widzieć.

Butoh jest genialne „Bydlęce brzemię” Sunaury Taylor, w którym autorka, osoba z niepełnosprawnością, pyta dlaczego tylko ludzkie ciała, i to zbudowane i działające w określony sposób mają być cywilizacyjnym wzorcem?

Coś z butoh ma też "Brud" Davida Vanna. I nieopisana wciąż lektura „Śpiewajcie z prochów, śpiewajcie” Jesmyn Ward, o uwikłaniu małego chłopca w historię przodków, przycupniętego na obrzeżach życia swojej rodziny, kierującej uwagę w miejsca nieważne, nie na niego – nie na dziecko.
Ten wpis jest butoh.

Butoh to pewien stan. To dusza.
Wciąż gdzieś skądś wyłania się jakieś butoh.

Bunt Ciała. Butoh Hijikaty, Aleksandra Capiga; Muzem Sztuki i Techniki Japońskiej manggha, 2009


Co do dygresji: czy wielkiemu artyście wolno więcej? Molestować, mobbingować. Nie. To zachowania, świadczące o małości, podłości. Czy można zrobić coś wielkiego bez ofiar? Czy wielki artysta może mieć w sobie małość? No, może. Jestem pewna, że tak. Może też tylko uchodzić za wielkiego. Co więc można? Opisy dręczenia zwierząt na scenie są naprawdę wstrząsające. Czy więc całe ankoku butoh ma iść nomen omen do kosza? Ludzie, którzy cierpią robią (czasem) straszne rzeczy. 


Poprzednie rozważania tematyczne:

Ciało 1

Ciało 2


Komentarze

Popularne posty